Drukuj
„Kontrkultura wiary” tak tekst o wątku wiary i nawrócenia w teatralnym „Osobistym Jezusie” Przemysława Wojcieszka zatytułował autor współpracujący stale z Tygodnikiem Powszechnym. - Chrześcijaństwo jako struktura społeczna wciąż nie jest w Polsce na marginesie życia publicznego, ale coraz częściej na ten margines spychane jest otwarte, autentyczne życie wiarą. Wiara w osobistego Jezusa wymaga heroizmu – zdaje się mówić reżyser i dramatopisarz – zauważa ks. Andrzej Draguła, autor jednej z najciekawszych i bardzo wnikliwych analiz legnickiego przedstawienia.

Wydawałoby się, że być katolikiem w naszym kraju nie jest znowu tak trudno – przecież do katolicyzmu przyznaje się ok. 95 proc. populacji. Z drugiej strony być katolikiem, a żyć jak katolik – to nie to samo. Jak więc żyć wiarą na co dzień? Zwłaszcza gdy codzienność już nie tylko skrzeczy, ale wręcz boli: gdy wkradają się w nią brak pracy, zdrada, przestępstwo, wyrok i prowincjonalna beznadzieja? Co zrobić z rodzącą się wiarą w czasach, gdy świat ma dla wiary coraz więcej pogardy, a przynajmniej niezrozumienia?

Autorski spektakl „Osobisty Jezus" Przemysława Wojcieszka z Teatru im. H. Modrzejewskiej w Legnicy pytania o miejsce wiary w życiu współczesnych Polaków stawia w sposób jednoznaczny i kategoryczny. To nie jest sielankowy obraz Polski prowincjonalnej stanowiącej tradycyjny bastion wiary. Owszem, to jest świat pełen kościelności – tylko jakoś trudno w nim znaleźć oparcie dla wiary w Boga.

Historia prowincjonalna

Historia wydaje się – oczywiście w pewnych kategoriach – dość typowa: młody mężczyzna wraca z więzienia, gdzie spędził trzy lata za rozbój ze skutkiem śmiertelnym. Szybko się okazuje, że tak naprawdę nie bardzo ma do czego wracać. Ludzie mówią, że Rysiek (tak brzmi imię bohatera) w więzieniu spotkał Jezusa, że miał widzenie. Jakkolwiek było, przemiana jest widoczna: raz po raz widzimy go na kolanach z rękami złożonymi w gorliwej modlitwie. Rysiek nie mówi jednak zbyt wiele o Bogu, wierze, nawróceniu, modlitwie. Sam też nie nawraca nikogo. Próbuje żyć uczciwie. Tylko tyle i aż tyle.

Najpierw chce odzyskać miłość dawnej narzeczonej, która nie potrafiła czekać ani pozostać wierną. Tylko czy warto było czekać na faceta, który znikał na całe tygodnie, gdy ona opiekowała się jego umierającym ojcem? Teraz z bratem Ryśka, od niedawna mężem, chce wyjechać do Warszawy, by tam, w tym stołecznym raju, szukać pracy. Dla niej wyjazd to nie tylko szansa, ale przede wszystkim ucieczka: od przeszłości i prowincjonalnej beznadziei. A jej przeszłość to nie tylko dawny narzeczony, to jeszcze inny mężczyzna, szef miejscowego gangu złodziei buszujących wśród kiosków „Ruchu" i hurtowni. To właśnie on był ojcem dziecka, które usunęła, gdy Rysiek był w więzieniu. To właśnie on, dawny kompan Ryśka, proponuje mu teraz powrót do złodziejskiego procederu.

Ale tak jak do dawnej miłości powrócić nie może, do dawnego zajęcia bohater spektaklu powrócić nie chce. Chciałby przynajmniej wrócić do domu, okazuje się jednak, że gdy był w więzieniu, został przez umierającego ojca wydziedziczony, a brat właśnie sprzedaje dom i ziemię Niemcowi. Rysiek nie ma już nic. Nic prócz wiary.

Samotność nawróconego

Nieprzystawalność wiary do współczesnego, drapieżnego świata w sztuce Wojcieszka jest aż zanadto widoczna. Wiara, z którą Rysiek wrócił z więzienia, ma się nijak do rzeczywistości. Motywy ludzi, wśród których przyszło mu żyć na nowo, są jednoznaczne, a świat nieskomplikowany: składa się z łatwo zarobionych pieniędzy, tanich kobiet, wódki pitej szklankami i... Kościoła, który – niestety – nie jest już żadną moralną instancją.

Prowincjonalna wersja wyścigu szczurów nie ma w sobie nic ze stołecznej subtelności. To walka o przetrwanie, walka za wszelką cenę, w której godność nie zdaje się na zbyt wiele. Nawrócony Rysiek uderza w tę rzeczywistość jak w ścianę. Świat nie szczędzi mu ciosów (nieprzypadkowo w spektaklu powraca motyw ringu i ostrej bokserskiej walki), co rusz szuka więc siły w modlitwie. Przychodzi do kościoła, prosi o moc, bo w walce ze światem czuje się totalnie osamotniony.

Samotność nawróconego jest wypadkową społecznego niezrozumienia. „O co chodzi z tym Jezusem?" – pyta go dawna narzeczona, gdy Rysiek pada na kolana. Ludzie opowiadają, że spotkał Go, że miał widzenie. Mówiąc krótko – nawiedzony. Taka inność, ewangeliczna stygmatyzacja, nie może się podobać. W jednej ze scen Tadek, dawny kompan i szef lokalnego gangu drobnych złodziejaszków i handlarzy narkotyków, dopytuje się o to rzekome widzenie. Rysiek przyznaje, że żadnego widzenia nie było, że Jezus nigdy do niego nie przyszedł, choć Go tak usilnie o to prosił. Nie jesteś ani kimś innym, ani kimś lepszym – z nieukrywaną satysfakcją zdaje się mu mówić dawny kompan. Co więcej: przypomina mu – o czym wie cała wieś – że w więzieniu był gwałcony, tak jakby to miało mu odebrać moralne prawo do nawrócenia.

Rysiek nie znajduje też oparcia w Kościele. Owszem, znajomy ksiądz odda mu nawet swoje buty, ale niczego więcej nie jest w stanie zaoferować. Nawet łaski, kiedy nie daje bohaterowi spektaklu Wojcieszka rozgrzeszenia. Ta scena razi zresztą fałszem: o wiele można oskarżyć Ryśka, ale nie o brak pokory, który zarzucił mu ksiądz odmawiając łaski pojednania. Pokora jest uczciwą świadomością siebie, a tego chłopakowi nie brakuje. Wie, jak żył, i wie, co zrobił. Wie też, jak bardzo jest słaby.

Moralność doby przemian


Ksiądz nie jest tu jednak jedynym przedstawicielem Kościoła. Jest nim także Tadek. Lokalny szef gangu to dawny ministrant, który – jak sam przyznaje – zawsze lubił zapach kadzideł. Zna się na religii, umie ministranturę, potrafi cytować Biblię z pamięci, nic z tego jednak nie wynika. Nie zgadza się na – jak to nazwał – skrobankę dawnej dziewczyny Ryśka, bo przecież jest katolikiem, nie przeszkadza mu to jednak katować żony, handlować narkotykami czy regularnie korzystać z lokalnego domu uciech. Hipokrytyczna moralność osiągnie szczyt, gdy powie, że właściwie to przecież on jest drogą, prawdą i życiem.

Najbardziej chyba symboliczna scena w spektaklu to rozmowa Ryśka z Tadkiem w kościele. Gesty i słowa Tadka świadomie naśladują Mszę, ale liturgia jest na wskroś bluźniercza. Tadek samego siebie czyni kimś na kształt Boga, bo to przecież on jest prawdziwym demiurgiem lokalnej rzeczywistości. Byłeś nagi, dałem ci ubranie. Byłeś głodny, dałem Ci się najeść. To ja ci dałem wiarę – powie do Ryśka, parafrazując Jezusowe słowa z przypowieści o Sądzie Ostatecznym.

Diagnoza Wojcieszka jest w tym miejscu bardzo bolesna, ale chyba prawdziwa. Jest ostrą krytyką pewnej formy katolicyzmu, który można nazwać kulturowym, i to w wersji mocno zwulgaryzowanej. To katolicyzm, który jest tylko sztafażem i rytualizmem, ale zupełnie brak w nim wiary, moralnej odpowiedzialności za życie, żywej relacji do Boga. To katolicyzm, który w Polsce istnieje.

Wojcieszek akcję swojego dramatu umieszcza na Dolnym Śląsku, w Wolimierzu i Lubaniu, ale to oczywiście nazwy umowne. Są symbolem wszystkich wsi i miasteczek, które w wyniku transformacji popadły w pułapkę bezrobocia. Takich miasteczek, w których upadły wszystkie zakłady pracy, i wsi, gdzie zlikwidowano PGR-y, akurat na zachodzie Polski jest bardzo wiele. Bezrobocie i bieda gruntownie wypłukały moralność, pozostawiając religijną obrzędowość. Moralność wypływająca z wiary – niestety – przegrywa z drapieżną „moralnością" prowincjonalnej wersji młodego kapitalizmu. Pozbawieni tradycyjnych punktów odniesienia ludzie coraz częściej się gubią. Także i Kościół nie zawsze potrafi się odnaleźć – choć czasami próbuje pomóc, organizując młodzieży np. lekcje boksu.

Wiara jako awangarda


Tytuł spektaklu Przemysław Wojcieszek zaczerpnął z piosenki zespołu Depeche¬ Mode: „Twój własny, osobisty Jezus / Ktoś, kto słucha twoich modlitw / Ktoś, kto dba o ciebie, twój osobisty Jezus / Kto tutaj jest". „Osobistość" Jezusa zakłada istnienie bardzo silnej, by nie powiedzieć – intymnej relacji. To nie jest Jezus odległy, Jezus z niezrozumiałego często rytuału, Jezus zastrzeżony księżom. To Jezus, który jest i działa, tu i teraz. Autor spektaklu mówił o swojej postaci: „Nic mu się w życiu nie udało, ale desperacko wierzy, że towarzyszy mu Anioł Stróż, osobisty Jezus i w końcu pomoże mu w decydującej chwili odmienić los".

Spektakl nie ma happy endu, nie wieszczy jednak także totalnej klęski Ryśka. Owszem: można powiedzieć, że pierwsze bitwy zostały przegrane. Dzisiaj Bóg nie daje znaków i nie przychodzi na zawołanie. Wiara w osobistego Jezusa wymaga heroizmu, zdaje się mówić Wojcieszek, jest bowiem wiarą wbrew światu i wbrew sobie. Taka wiara nigdzie nie znajduje oparcia. Ani w świecie, który jest praktyczny, ani w samym wierzącym, który domaga się znaków i zrozumienia. Osobisty Jezus jest blisko i nie opuszcza człowieka, ale tego niczym – jak tylko wiarą – udowodnić się nie da. „Nie rozumiem" – oto ostatnie słowa spektaklu, nie ma w nich jednak ani rozpaczy, ani rezygnacji.

W scenie początkowej główny bohater leży prawie nagi na scenie. Oświetlony z góry jasnym snopem światła jest jak nowo narodzony. Ale to nowe narodzenie nie ma w sobie nic z pychy pewności. Mottem Ryśka stają się słowa z Ewangelii wg św. Łukasza opisujące uzdrowienie niewidomego pod Jerychem: „Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!".

Wojcieszek nie ukrywa, że duchowa droga nawróconego bohatera to droga wbrew światu. Wiara rozumiana jako żywa, osobista relacja z Bogiem staje się dzisiaj kontrkulturą. Chrześcijaństwo jako struktura społeczna wciąż nie jest w Polsce na marginesie życia publicznego, ale coraz częściej na ten margines spychane jest otwarte, autentyczne życie wiarą. Za Małgorzatą Bilską z grudniowej „Więzi" chciałoby się powiedzieć, że „można z tego zrobić atut – przecież tylko z pozycji wykluczenia uda się stworzyć wiarygodną, autentyczną alternatywę wobec kultury dominującej, stać się awangardą".

Bohater sztuki Wojcieszka jeszcze awangardą się nie staje, ale – jak wspomniałem – z dalszej drogi też nie rezygnuje. Niestety, nie pomógł mu w tej drodze Kościół. Chciałbym wierzyć, że Wojcieszek nie opisuje powszechnego zjawiska, lecz odosobniony przypadek.

(Ks. Andrzej Draguła „Kontrkultura wiary. „Osobisty Jezus": duszpasterz ogląda młody teatr”, Tygodnik Powszechny 31.12.2006)



Ks. ANDRZEJ DRAGUŁA (ur. 1966) jest kapłanem diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, doktorem teologii i duszpasterzem młodzieży. Współorganizator „Przystanku Jezus", stale współpracuje z „TP".

*************************************************************************************


Teatr Modrzejewskiej w Legnicy
Osobisty Jezus
scenariusz i reżyseria: Przemysław Wojcieszek
scenografia: Małgorzata Bulanda
muzyka: Pustki
premiera: 9 września 2006

spektakle: 26, 27, 28 stycznia 2007 (piątek – niedziela) godz. 19.00
na dużej scenie w siedzibie teatru
bilety: 25 zł (ulgowy 15 zł)

Grają: Przemysław Bluszcz (Rysiek), Ewa Galusińska (Agata, jego była narzeczona, żona brata Ryśka); Paweł Wolak (Jarek, brat Ryśka), Wiesław Cichy (Tadek, przyjaciel Ryśka, lokalny mafioso), Dariusz Majchrzak (Janusz, przyjaciel Ryśka, ksiądz), Gabriela Fabian (Zośka, była dziewczyna Ryśka), Rafał Cieluch (Bernard, Niemiec), Anita Poddębniak (Milena, matka Agaty).