Drukuj
„Miasto” to jedyne teatralne przedsięwzięcie tego typu na świecie. Formuła festiwalu, która zakłada, że każda z grup przyjezdnych przygotuje sztukę teatralną pod inną przestrzeń pozasceniczną, cieszy się niesłabnącym powodzeniem, zarówno wśród ludzi teatru, jak i widzów. W tym roku spektakle wystawiły grupy z Francji, Turcji, Czech, Węgier, Katalonii, Łotwy i Polski. Legnicę odwiedziło blisko 2300 fanów teatru – pisze Katarzyna Gudzyk.

Wychodzenie poza pudełkową przestrzeń sceny teatralnej zaczęło się w Legnicy około piętnaście lat temu. Kiedy Jacek Głomb wystawił „Pasję” (1995) w kościele mariackim, a rok później „Złego” wg Tyrmanda (fabryka przy Jagiellońskiej – przyp. red.), to, co robił, było innowacyjne i kontrowersyjne, bo zmuszało publiczność do rezygnacji z wygodnego teatralnego fotela i wędrówki w często nieznane rewiry miasta. Legnicka scena szybko stała się tą, której nie odwiedza się w stroju wieczorowym, a działania Głomba chętnie podpatrywano i przenoszono na własne podwórka.

Dziś nikogo nie dziwi, że teatr robi się w starej zajezdni tramwajowej, na dworcu czy ścianie budynku, ale w Legnicy udało się coś więcej. Pomysł rozrósł się do rozmiarów międzynarodowego festiwalu teatralnego. Teraz przyjeżdżają tu ci, którzy chcą twórczo zmierzyć się z postindustrialnymi przestrzeniami miasta.

Otwierają głowy

Głomb nie zaprasza gości festiwalu na salony. Proponuje im to, czym miasto niechętnie się chwali – obiekty zdegradowane, które lata swojej świetności mają dawno za sobą. I właśnie te przestrzenie sprawiają, że grupy teatralne, robiące dokumentację przed festiwalem, wyjeżdżają stąd z otwartymi głowami. Niekiedy z twórczą wizją, która nie powstałaby w żadnym innym miejscu.

– Kiedy zobaczyłem tę przestrzeń, wiedziałem, że to jest to, czego szukałem – mówi o sali dawnego WDK-u Kemal Basar z Hayal Sahnesi w Turcji. – Żadna inna już się nie liczyła. Turecka opowieść o miłości sułtana Sulejmana do pięknej Hürrem to nie jedyny taki przypadek. Podobnie o swoim wyborze mówią aktorzy Le Petit Théâtre Dakôté z Francji.

– To coś zupełnie niesamowitego. Z myślenia o tej przestrzeni (stara winiarnia przy ul. Krętej – przyp. red.) powstał spektakl, którego wcześniej nie było. To miejsce zainspirowało nas do pracy nad tryptykiem, którego kolejne części będziemy realizować w Afryce i Azji – opowiada Christophe Bihel.

Obcowanie z przestrzeniami Legnicy dla twórców, którzy tu przyjeżdżają, miało i ma ogromne znaczenie, choćby dlatego, że wszystkie festiwalowe prapremiery powstają właśnie pod konkretne pozasceniczne przestrzenie miejskie. A jak przekonuje Bohdan Cieślak, architekt i scenograf z Poznania, zderzenie człowieka z przestrzenią zawsze ma określone konsekwencje.

– Jacek Głomb mówi o Legnicy, że to miasto pęknięte. Rzeczywiście widać je tu bardzo wyraźnie – przekonuje Bohdan Cieślak. – Współpracujemy ze sobą od 2003 roku. Zrobiłem tu cztery spektakle, a każdy powstawał w innej przestrzeni. Pracowałem w pawilonie handlowym, przecudnej urody hali zakładów „Milana” czy na dużej scenie. Każde z tych miejsc jest naznaczone jakąś historią, stemplem czasu, na który trzeba otworzyć głowę.

I właśnie to robią wszyscy, którzy tu przyjeżdżają.

Pod presją

Praca na festiwalu do łatwych nie należy. Grupy zaczynają swoje próby na cztery dni przed premierą. Czasu jest niewiele, a do tego festiwal jest zdarzeniem dynamicznym, gdzie w zasadzie może wydarzyć się wszystko. Nie wystarczy precyzyjny plan czy grafik, trzeba radzić sobie w najbardziej nieprzewidywalnych sytuacjach.

– Zawiodły linie lotnicze. Scenografia do spektaklu Hiszpanów poleciała do innego miasta. Mamy też kłopot z katalogiem Małgosi Bullandy, jeszcze nie wysechł i drukarnia prosi, żeby go nie otwierać – informował szef festiwalu. – Przykro nam z powodu chaosu, jaki zaistniał – przepraszał szef grupy z Katalonii. – Taka sytuacja to jednak przede wszystkim ogromny stres dla aktorów, którzy nagle zostają wybici z rytmu pracy. Mimo to, jak wszyscy, dali z siebie wszystko. Bez zbędnego liryzmu zagrali spektakl o tęsknocie i przemijaniu.

Najbardziej odczuwalna, również dla widzów, jest jednak presja czasu. Festiwal to cztery bardzo intensywne dni. W tym czasie w Legnicy prezentowanych było siedem światowych prapremier i w sumie 14 spektakli, bo każdy grano 2 razy. – Obejrzenie wszystkich spektakli wymaga od widza wytrwałości i dobrej organizacji czasu – przyznaje Grzegorz Żurawiński, rzecznik festiwalu „Miasto. – Ale zdarza się, że przyjeżdżają ludzie spoza Legnicy i w dwa dni chcą obejrzeć wszystko. W tym roku tak ambitny plan realizuje widz z Wałbrzycha.

Zachować ulotne

Festiwal to również okazja, by zwrócić uwagę na to, co w sztuce teatralnej ulotne i nietrwałe, ale bez czego żaden ze spektakli nie mógłby zaistnieć. Podobnie jak przed dwoma laty, również w tym roku legnickiemu przeglądowi towarzyszyły projekty towarzyszące. Pierwszy festiwalowy wieczór zamknęła „Sonata legnicka” Lecha Raczaka. Bardzo efektowne widowisko plenerowe, będące prawdziwym popisem sztuki scenograficznej.

O tym, jak istotna i, niestety, tymczasowa jest rola scenografii, przekonywała też Małgorzata Bullanda, która albumem „Szmaty w ruinach” podsumowała dotychczasowy dorobek twórczy. – Sesja dowiodła, że kostiumów jest coraz mniej, a te które zostały, nie zawsze można wykorzystać czy pokazać. Przez lata ubyło aktorów, którzy niegdyś w nich grali, a w teatrze kostium bez aktora nie istnieje – podkreśla Bullanda.

Festiwal zamknął koncert stanowiący podsumowanie pracy twórczej muzyków tworzących dla legnickiego teatru od połowy lat 90. Widzowie usłyszeli zdumiewające aranże, które przypomniały m.in. „Złego”, „Narkotyki”, „Jak wam się podoba?” czy „Balladę o Zakaczawiu” i świetny soundtrack Bartka Straburzyńskiego. W towarzyszeniu grupy multiinstrumentalistów zaśpiewały Zuza Motorniuk, Ewa Galusińska i Kasia Dworak.

Koncert odbył się w legnickiej Galerii Piastów. Choć przestrzeń jest nowoczesna i mało ma wspólnego ze zdegradowanymi obiektami, które przed publicznością od lat otwiera Jacek Głomb, warto pamiętać, że nowe patio centrum handlowego stanowi fragment nieistniejącej już legnickiej starówki.

(Katarzyna Gudzyk, „Święto w ruinach”, Konkrety.pl, 23.09.2009)