Drukuj
Bilans festiwalowy ciążył w tym roku, niestety, w stronę minusa, zwłaszcza kiedy karnetowicze podliczyli wydane pieniądze. Za dwa lata trzeba przezorniej wybierać spektakle, by Festiwal "Miasto" kusił nie tylko miejskimi plenerami, ale przede wszystkim dobrymi, wartościowymi spektaklami. Analizuje i spektakle ocenia Magdalena Talik.

Dwa lata temu Jacek Głomb, szef Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy po raz pierwszy zorganizował Festiwal "Miasto", imprezę teatralną podczas której widzowie oglądali spektakle zespołów z całego świata w różnych obiektach na terenie miasta Legnicy.

Niektóre przestrzenie, choć zachwycająco piękne, zostały już dawno porzucone, spisane na straty, zapomniane. Dzięki festiwalowi ożyły choćby tylko na czas spektakli, ale Jacek Głomb podkreślał i wciąż podkreśla, że festiwal ma pełnić funkcję nie tylko artystyczną, ale chyba przede wszystkim społeczną - przywracać do życia miejsca niegdyś czynne i użytkowane a dziś zaniedbane i niszczejące. I ta misja w jakiejś mierze się powiodła.

Wszak Teatr Modrzejewskiej ma w mieście już kilka scen w nietypowych wnętrzach, gdzie gra spektakle. Legendarne już "Made in Poland" było prezentowane w byłym pawilonie handlowym na osiedlu Piekary a "Hamleta" publiczność ogląda w sali byłego WDK. Jednak festiwal teatralny musi spełniać nie tylko społeczną, ale przede wszystkim artystyczną funkcję, a tegoroczna, zakończona 20 września II edycja imprezy jednak rozczarowała.

Jacek Głomb zaufał rekomendacjom europejskich placówek kulturalnych i researcherów szukając interesujących zespołów, co okazało się zgubne, bo kilka grup teatralnych dało występ poniżej oczekiwań, obnażając przy okazji brak warsztatu, a w przypadku francuskiego Le Petit Théâtre Dakôté, całkowicie amatorskie podejście do zawodu. Ich spektakl "Pieśń świata" oparty w zamyśle na "Metamorfozach" Owidiusza był tak naprawdę zabawą w teatr, która z pewnością trafiłaby świetnie w gusta przedszkolaków. Problem w tym, że publiczność festiwalowa ma zwykle skalę porównawczą, a na spektaklu Francuzów po prostu brak w tej skali miejsca.

Najciekawiej oglądało się na festiwalu trzy spektakle - produkcję legnicką "Palę Rosję!", "Wojskowy Dom Kultury" Divadelní Soubor SKUTR z Pragi oraz "Męską sprawę" łotewskiego Teâtris United Intimacy. Pierwszy z nich to jednak przedstawienie osobne, z festiwalem połączyła je właściwie przede wszystkim okazja (zostało przygotowane specjalnie z myślą o 17 września, rocznicy napaści ZSRR na Polskę), zagrane zostało zresztą w Teatrze Modrzejewskiej, a nie którejś z miejskich przestrzeni.

Z kolei Czesi doskonale odnaleźli się w byłym Klubie Garnizonowym przy ulicy Bielańskiej, fantastycznym obiekcie (wystawionym na sprzedaż przez Agencję Mienia Wojskowego), kiedyś miejscu przyjęć i rautów, teraz niszczejącym pomniku tamtych czasów, z którym sąsiadują dziś ekskluzywne korty tenisowe. Czesi doskonale wykorzystali przestrzeń - zarówno sali bankietowej, jak i widowiskowej, robiąc spektakl nieco eklektyczny, ale z ogromną dozą poczucia humoru i zarazem chęci stworzenia temu legnickiemu miejscu jakiejś historii.

Najpierw widzowie oglądają przedstawienie na stojąco śpiewając z artystami, co pewnie przywołuje dawne wieczorki przy suto zastawionych i zakrapianych stołach, jakie miały tu miejsce. Potem pokazuje się dosyć futurystyczną wizję człowieka w epoce, kiedy wyścig zbrojeń był chlebem powszednim a widmo zimnej wojny wisiało w powietrzu.

Z kolei Łotysze zrealizowali w byłym Teatrze Letnim w Parku Miejskim bodaj najlepsze przestawienie festiwalu - teatr tańca, w którym jedynie ruchem opowiada się historie wydawałoby się dość powszednie, takie jak to, co oznacza bycie mężczyzną, jakie rytuały rządzą byciem w grupie rówieśniczej, jak potrafi fascynować kobieta, czym jest miłość mężczyzny do mężczyzny. Wszystko to pokazane rewelacyjnie, jak scena kiedy tancerz w ruchu impulsywnie całuje drugiego. Ten, przestraszony gestem usiłuje zetrzeć z siebie ten nieznany pocałunek, pozbyć się uczucia winy i wstydu. A kobieta zatańczona przez Andrisa Kaèanovskisa to prawdziwy majstersztyk.

Hiszpańska Companyia Círcol Maldà była pechowa, bo z winy jednej z lotniczych firm nie dotarła na miejsce ich dekoracja. Nawet jeśli jednak wszystko potoczyłoby się po myśli Hiszpanów ich "Requiem:halucynacja" na podstawie tekstu Tabucchiego pozostałaby nużącym czytaniem włoskiego autora na scenie okraszonym niezdarnym aktorstwem i absolutnie żadnym budowaniem narracji czy umiejętnością stworzenia jakiegokolwiek napięcia.

Podobnie było z przedstawieniem "Kogut.Kogut.Kogut" węgierskiego Artus Studio, które było opowieścią o tym, że podlegamy nieustannej ocenie, ale pomysł Wegrów wystarczył jedynie na kilka sekwencji, zaś spektakl wydłużono do absurdalnych rozmiarów.

Reżyser tureckiego "Kochająca Hurrem" Hayal Sahnesi więcej mówił o kontaktach polsko – tureckich, niż o spektaklu, bo też i niewiele było do oglądania. Dostaliśmy typową taneczną produkcję spod znaku Bollywood z historią o Ukraince Roksolanie, która rozkochała w sobie sułtana i miała na tyle siły, by zniszczyć otomańskie imperium. Reżyser Kemal Basar tak się zresztą przejął faktem, że muzykę tworzy do spektaklu znany w Turcji Can Atilla, że pozwolił mu stanąć na scenie ze swoimi syntezatorami i grać niczym Jean-Michele Jarre, być gwiazdą równorzędną tańczącym solistom.

Jednak największym nieporozumieniem festiwalu była francuska "Pieśń świata". Le Petit Théâtre Dakôté to zespół, którego współzałożycielką jest Polka Agnieszka Bihel. Jednak jej niemal amatorskie aktorstwo wywoływało raczej uśmiech politowania a lepiej zagrali "pożyczeni" z innego zespołu artyści niepełnosprawni, którzy zaskoczyli grą zaangażowaną. Gdyby poprowadził ich lepszy reżyser, niż pani Agnieszka, z pewnością można by mówić o festiwalowej ciekawostce.

Bilans festiwalowy ciążył w tym roku, niestety, w stronę minusa, zwłaszcza kiedy karnetowicze podliczyli wydane pieniądze. Za dwa lata trzeba przezorniej wybierać spektakle, by Festiwal "Miasto" kusił nie tylko miejskimi plenerami, ale przede wszystkim dobrymi, wartościowymi spektaklami.

(Magdalena Talik, „Festiwal Miasto: Poniżej oczekiwań”, www.kulturaonline.pl, 22.09.2009)