Drukuj
Każdy z zaproszonych na 2. Międzynarodowy Festiwal Teatralny MIASTO zespołów wcześniej wybrał jeden z trzynastu legnickich obiektów, zaproponowanych przez organizatorów. O spektaklach w drugim dniu tego wydarzenia, które odbywały się pod hasłem „Przystanek Wyszehrad”,  pisze Katarzyna Knychalska z Nowej Siły Krytycznej.

Czeska premiera "Wojskowego Domu Kultury" (Divadelni Soubor SKUTR z Pragi) otworzyła międzynarodową pulę propozycji, które zagraniczni goście przywieźli na 2. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Miasto w Legnicy.

Każdy z zaproszonych zespołów wcześniej wybrał jeden z trzynastu legnickich obiektów, zaproponowanych przez organizatorów. Warunkiem uczestnictwa było stworzenie premierowego przedstawienia, wpisującego się w wybraną przestrzeń. Bez innych ograniczeń: temat, estetyka, sposób przekazu - wszystko to pozostawiono nieskrępowanej decyzji gości. Każdy miał inny pomysł na oswojenie budynku, każdy w innym stopniu wykorzystał jego potencjał.

Teatr czeski nie poprzestał na pokazaniu "jakiegoś" przedstawienia w wybranej przestrzeni. W "Wojskowym Domu Kultury" to obiekt stał się tematem. Nasi południowi sąsiedzi zapowiedzieli, że nie chcą opowiadać żadnej konkretnej historii. Interesuje ich wskrzeszenie atmosfery, jaka panowała przed laty w legnickim Klubie Garnizonowym, miejscu wojskowych imprez i spotkań. Jeżeli choć w małym stopniu bawiono się tam tak, jak na czeskim przedstawieniu, to można żołnierzom tylko pozazdrościć.

Widzowie zaskakiwani są od samego początku. Jeszcze przed wejściem na teren budynku mogą obserwować kryjące się za drzewami tajemnicze postaci w wojskowych płaszczach - bez głów. Następnie przechodzą długą aleją do Klubu Garnizonowego. Na miejscu jeden z bezgłowych żołnierzy wpuszcza widzów do środka, każdego pojedynczo. Za każdym zamyka na chwilę drzwi.

Osamotniony uczestnik przechodzi przez korytarze oświetlone kolorowymi reflektorami. Ze wszystkich stron dobiegają dziwne dźwięki. Gdzieś leje się woda, gdzieś gra muzyka. Nietrudno się zorientować, że to będzie coś więcej niż przedstawienie. Widzowie zbierają się w jednej ze sal, gdzie czeka już na nich muzyczno-kabaretowe trio. Skrzypek, akordeonista i perkusista (z plastikowym wiadrem zamiast perkusji) w kilka minut zdobywają serca publiczności. Wygląda na to, że Czesi nie potrzebują "Jozina z Bazin", czy swojej ojczystej mowy, żeby śmieszyć Polaków. Mają ten rodzaj scenicznej charyzmy, który wystarcza, by namówić widownię do tańczenia pod dyktando żaby-pacynki i wspólnego śpiewania "Besame mucho".

Artyści z Pragi znani są z teatralnych eksperymentów. Nie boją się konfrontacji z publicznością i pozwalają jej wpływać na przebieg przedsięwzięcia. Zamiłowanie do oryginalnych form artystycznych objawiło się także w drugiej, multimedialno-dźwiękowej części przedstawienia.

W kolejnej wojskowej sali pokazano "pojedynek" szermierek. Każde dotknięcie okablowanego stroju zawodniczek włączało na chwilę projekcję kolażu filmowego na jednym z dwóch wielkich ekranów. Specyficznemu performansowi towarzyszyły głośne dźwięki perkusji. Wszystko po to, by drażnić zmysły aż do granicy wytrzymałości. Pomysł zabawy z percepcją, próba wprowadzenia widza w trans za pomocą natarczywych obrazów i dźwięków nie jest niczym nowym. Sama oprawa przedsięwzięcia była jednak na tyle oryginalna, że można uznać tę część za wartą zobaczenia ciekawostkę.

Drugą propozycją dnia odbywającego się pod hasłem "Przystanek Wyszehrad" był spektakl węgierskiej grupy Artus Studio (Artus Gabor Goda Company – przyp. red. serwisu) z Budapesztu pt. "Kogut.Kogut.Kogut".

Artystów zainspirowała historia Hokusai, malarza japońskiego, żyjącego na przełomie XVIII i XIX wieku. Potrzebował on ponoć wielu lat ćwiczeń i prób, aby ostatecznie w kilka minut namalować zamówiony obraz koguta. Przedstawienie pokazane w Hali Sportowej w wojskowych koszarach stanowi absurdalną wariację na temat procesu tworzenia. Nie chodzi tylko o akt kreacji artystycznej i związane z nim wątpliwości, co do wartości i sensu ostatecznego dzieła. Ważniejszy wydaje się codzienny trud stwarzania życia.

Szóstka aktorów zasiadających przy podłużnym czerwonym stole uparcie i monotonnie powtarza te same, proste czynności. Prasują koszulę, szukają kluczy w torebce, wbijają gwoździe, otwierają parasol. Każde ich działanie poddane jest ocenie reszty - jak na zawodach sportowych, poprzez podniesienie kartonika z wybraną cyfrą.

Przed trybuną jury na czerwonym, prostokątnym dywanie odbywają się tak samo oceniane taneczne występy artystów. Ich ruchy przypominają zmagania nieporadnych piskląt ze światem i własnym ciałem. Ta swoista, przedłużana w nieskończoność taneczna pantomima przerywana jest co chwilę przez jednego z obserwujących ją mężczyzn. Wszystko dzieje się pod dyktando, jakby na wyraźne zlecenie jakiejś zwierzchniej siły. Każde codzienne zajęcie poddane jest presji oceny, każde stanowi wyćwiczoną i bez przerwy obserwowaną sekwencję ruchów. Bez miejsca na swobodę, intymność czy wytchnienie.

Przedstawienie łączy w sobie najróżniejsze formy sztuki - taniec, ruch, elementy plastyczne, videoinstalacje. Rozwiązania techniczne zaskakują, artystyczny kunszt tańca zachwyca, tematyka zastanawia. Mimo że forma może okazać się nużąca dla mniej wytrwałych widzów, całe przedsięwzięcie można uznać za udane.

Katarzyna Knychalska, „Festiwal Miasto. Druga odsłona”, Nowa Siła Krytyczna, www.e-teatr.pl, 21.09.2009)