Drukuj
„Kochająca Hürrem" w wykonaniu Hayal Sahnesi z Ankary to multimedialne widowisko muzyczno-baletowe, w pewnej mierze turecka wersja „Otella” na sułtańskim dworze, ale ze słowiańskimi tropami. Część widzów kręciła nosem, że to nieco banalne, ale większość długie brawa biła szczerze. Nikt się nie nudził.

Obejrzeliśmy niezwykłą historię Hürrem  (w tytułowej roli Seda Özyalcin) ukraińskiej branki z terenów szesnastowiecznej Rzeczypospolitej, a w końcu kobiety życia potężnego sułtana Sulejmana, władcy Imperium Otomańskiego, która jako młodziutka dziewczyna została porwana przez piratów i oddana do sułtańskiego haremu. Poprzysięgła jednak zemstę za porwanie z domu i ojczyzny oraz osobiste poniżenie jej jako kobiety. Postanowiła wykorzystać sytuację, że potężny władca zakochał się w niej, egzotycznej blondwłosej piękności. W cieniu minaretów, otoczona przepychem, Hürrem stara się poprzez miłosne intrygi doprowadzić do upadku Imperium Otomańskiego.

Prawie się jej udaje. Wykorzystuje w tym celu swoją rosnącą pozycję pierwszej kobiety Imperium, a także narastającą zazdrość sułtana, która popycha go nawet do wydania wyroku śmierci na swojego najbliższego przyjaciela wielkiego wezyra Ibrahima. W pewnym sensie odwracają się role – to młoda niewolnica bierze wielkiego władcę w niewolę uczuć i pożądania. W szale i gniewie sułtan dusi jednak obiekt swojej miłości. Tuż przed jej śmiercią dowiaduje się jednak, że nigdy nie był przez nią kochany. Na żale po przyjacielu jest jednak już za późno…

Nieprzypadkowo ta barwna opowieść, która wydaje się kompletnie niewiarygodna, przez lata była natchnieniem dla kompozytorów i pisarzy. Losy ukraińskiej branki na sułtańskim dworze były inspiracją dla symfonii Józefa Haydyna, opery, baletu i kilku powieści pisarzy z różnych krajów Europy.
 
- To teatr uczuć – mówił przed legnicką premierą festiwalową reżyser i pomysłodawca przedstawienie Kemal Basar. I nie mylił się, choć sama opowieść była nieco landrynkowa, przypominająca momentami latynoskie produkcje telewizyjne. Było jednak barwnie, głośno i baletowo. Były dymy i bębny. Największym plusem spektaklu była muzyka, którą jej twórca Can Atilla wybrał do przedstawienia ze swojej trzypłytowej kompozycji nagranej dla firmy Sony.

Tak czy inaczej, czas poświęcony na obejrzenie przedstawienia nie był zmarnowany. Tym bardziej, że na tureckim kazaniu nie siedzieliśmy, bo w przedstawieniu nie padło ani jedno słowo tekstu (poza przejmującymi pieśniami, które potężnym, ale lirycznym głosem wykonywała solistka zespołu Özüm Arkan, grająca także rolę przełożonej haremu). Siedzieliśmy za to na obrotowych szpitalnych krzesłach, które ułatwiały oglądanie widowiska dziejącego się wokół nas, w całej - dobrze przez tureckich artystów ogranej - przestrzeni zrujnowanej sali widowiskowej byłego legnickiego Wojewódzkiego Domu Kultury.

W przedstawieniu wykorzystano projekcje teledysków i animacji, które wprowadzały nas w historyczne i kulturowe tło opowieści. Oprócz aktorów i muzyków w spektaklu uczestniczyła także spora (doliczyłem się 19 osób) grupa legnickich statystów. Dziewczęta odgrywały młode kobiety z sułtańskiego haremu, zaś młodzi mężczyźni wcielili się w żołnierzy Sulejmana.

Coraz wyraźniej widać, że druga edycja festiwalu MIASTO ma głównie baletowo-muzyczny wymiar. Mieszające się w Legnicy języki nie są barierą dla widzów większości prezentowanych przedstawień.

Grzegorz Żurawiński