Drukuj
„Kogut.Kogut.Kogut” przedstawione przez Artus–Gabor Goda Company z Budapesztu to opowieść, która ma dwa morały. Pierwszy to, że dla osiągnięcia mistrzostwa potrzeba czasu. Drugi, że sam proces twórczy może dla artysty być bardziej interesujący, niż stworzone przez niego dzieło. O węgierskiej prezentacji teatralnej na legnickim festiwalu MIASTO pisze Artur Guzicki.

Kilka lat temu, jeden z artystów mocno związanych z krakowską Piwnicą pod Baranami opowiadał anegdotę o pierwszej wizycie w tym kabarecie Wojciecha Młynarskiego. Kiedy Młynarski zasiadł na widowni, podszedł do niego Piotr Skrzynecki grzecznie się przywitał i poprosił o spontaniczny i w pełni improwizowany występ. Młynarski, bez chwili wahania się zgodził. Wyszedł na scenę, zaśpiewał jedną piosenkę - na sali cisza. Zaśpiewał drugą – to samo. Lekko załamany zszedł ze sceny i wtedy podszedł do niego nieodżałowany Piotr Skrzynecki i powiedział. - Wojtek, nie przejmuj się na sali są sami Węgrzy.

Podobnie było po premierze przygotowanej przez węgierskich artystów z Artus – Gabor Goda Company z Budapesztu. Wśród publiczności opuszczającej salę gimnastyczną w byłej jednostce wojskowej przy ulicy Rzeczypospolitej dało się słyszeć jedno pytanie. „Ale o co chodzi?” Pytanie to nie było wynikiem bariery językowej. Węgrzy bardziej niż oszczędnie operowali słowem, a przy tym najdłuższa kwestia wypowiedziana w spektaklu była w języku polskim. Skoncentrowali się na opowiedzeniu swojej historii używając tańca i teatru pantominy.  

Teoretycznie idea tego przedstawienia była prosta. Węgierscy artyści swoją opowieść wywiedli z anegdoty o japońskim malarzu, do którego przyszedł zleceniodawca i zamówił rysunek koguta. Kiedy po pół roku zleceniodawca odwiedził artystę, aby odebrać zamówione dzieło, musiał odejść z kwitkiem, bowiem artysta jeszcze nie wykonał zlecenia. To samo zdarzyło się po roku, dwóch latach, trzech, pięciu. Dopiero po dziesięciu latach artysta na widok swojego zleceniodawcy przygotował płótno i w ciągu minuty namalował zamówionego koguta. Zdumiony mecenas sztuki zapytał, dlaczego musiał czekać tak długo na coś, co rysownik wykonał w tak krótkim. W odpowiedzi ten pokazał mu setki narysowanych kogutów i stwierdził, że właśnie ten czas był mu potrzebny, żeby opanować sztukę szybkiego rysowania kogutów.

Ta opowieść ma jak się wydaje dwa morały. Pierwszy to, że dla osiągnięcia mistrzostwa potrzeba czasu. Drugi, że sam proces twórczy może dla artysty być bardziej interesujący, niż stworzone przez niego dzieło. W przypadku węgierskiego zespołu miały miejsce obie te sytuacje.

Artur Guzicki