Drukuj
Zadebiutował rolą Ryszarda Riedla w dramacie biograficznym "Skazany na bluesa", ale później grywał tylko w komediach - "Testosteron", "Lejdis", "To nie tak, jak myślisz, kotku" czy "Idealny facet dla mojej dziewczyny". Największą popularność przyniosła mu jednak rola Maksa Skalskiego w serialu "Niania". 14 sierpnia do kin wejdzie "Operacja Dunaj", w której aktor znów rozbawi widzów.

Tym razem Tomasz Kot pojawi się na ekranie jako wiecznie pijany porucznik January Jakubczak, przepojony duchem braterstwa i współpracy z Armią Radziecką. Aktor przyznaje, że dość dziwnie czuł się w mundurze wojskowego.

"Przede wszystkim dlatego, że miałem brodę z „Niani”, której nie mogłem zgolić. Abym nie wyglądał całkiem jak Maks Skalski, doklejono mi dodatkowe pasy zarostu. Czułem się wiec nie jak typowy polski żołnierz, a raczej jak najemnik legii cudzoziemskiej. Miałem też spore obawy co do wojskowych butów - że będą niewygodne albo za małe. To się, niestety, często zdarza, bo mam dużą stopę, rozmiar 47, i często brakuje pasujących na mnie butów. Tymczasem Jerzy Stuhr, kiedy był profesorem na moim roku na studiach, powtarzał, że w kostiumie najważniejsze są właśnie buty. Jeśli dostaje takie, jakich normalnie nie noszę, to powoduje zmianę mojego sposobu chodzenia i całego poruszania się" - wyznaje artysta.

Gwiazdor "Niani" prywatnie nigdy nie służył w wojsku. "Bardzo nie chciałem tam trafić. Będąc na studiach, co roku przynosiłem komisji papier, że się uczę. Żołnierze na bramce pytali: Ty się na serio nazywasz Kot? - Tak - opowiadałem. Ale byś miał przerąbane! - śmiali się. Tak więc szczęśliwie wojsko mnie ominęło, a w mundurze pochodziłem sobie tylko tyle, co na planie „Operacji Dunaj”. Było fajnie i wystarczy" - żartuje aktor.

Mimo że w filmie można go oglądać w mundurze, to bez przerwy jest pijany. Nawet w czasie składania przysięgi! "To, co uważam za najciekawsze w scenariuszu, to próba pokazania tych tragicznych zdarzeń w bardzo zaskakujący sposób. Polacy przysięgają wierność i lojalność ZSRR i za chwilę jadą czołgami ratować Czechów od nie wiadomo czego. To dobry pomysł, by pokazać tę przysięgę w formie takiej pijanej mamałygi, a nie na poważnie. Dzięki temu nie wiadomo, co z tego zdarzyło się naprawdę i jaką to wszystko ma moc moralną i prawną" - tłumaczy Kot.

Aktor miał już wcześniej możliwość grania bohaterów pod wpływem alkoholu i innych używek. Teraz też niektórzy twierdzili, że "wspomagał" się na planie. "Po Skazanym na bluesa uodporniłem się na tego typu domysły. Wtedy niektórzy sądzili, że naprawdę dawałem w żyłę i na własnej skórze spróbowałem tego wszystkiego, co Rysiek Riedel. Gdyby tak było, nie siedzielibyśmy tutaj i nie rozmawiali. Kino to jest pewien rodzaj umowy - my, aktorzy coś udajemy, ale nie musimy tego robić naprawdę. Jedynie staramy się wypaść wiarygodnie, żeby widz nam uwierzył. A poza tym ja nie piję" - rozwiewa wątpliwości artysta.

Kot bardzo szybko zdecydował się na zagranie w "Operacji Dunaj". "Nie wahałem się ani chwili, kiedy zadzwonił do mnie reżyser Jacek Głomb. Znamy się od lat. To u niego debiutowałem w teatrze i to jeszcze przed szkołą teatralną. Później, kiedy kończyłem studia, zaproponował mi „Hamleta” jako drugi dyplom. Tak zwane dorosłe życie teatralne też zaczynałem z nim. Kiedy usłyszałem, że Głomb debiutuje fabularnie kręcąc „Operację Dunaj”, ucieszyłem się i byłem bardzo mile zaskoczony propozycją zagrania w jego filmie" - przyznaje serialowy Maks Skalski.

Aktor ma wyjątkowe szczęście do tego reżysera, bo pojawia się on w najważniejszych momentach jego kariery. "Kiedy kończyłem studia w Warszawie, koledzy z mojego roku robili dyplom z Andrzejem Wajdą. A ja wtedy pojechałem do Legnicy grać w „Hamlecie” Głomba, choć wszyscy pukali się w czoło. I jak z tym Hamletem przyjechaliśmy do Warszawy, zauważyli mnie twórcy „Skazanego na bluesa”. Czasem jednak warto słuchać głosu serca" - kończy Kot.

(„Żołnierze śmiali się z Kota”, www.interia.pl, 13.08.2009)