Drukuj
Mieszkańcy Legnicy będą mogli za darmo obejrzeć film Maxa Färberböcka "Kobieta w Berlinie". Zdjęcia do filmu powstały m.in. na legnickiej ulicy Roosevelta. Na specjalne pokazy "Anonymy" przygotowano czterysta darmowych wejściówek. O niemiecko-polskim filmie, w którym brało udział ponad 200 statystów z Dolnego Śląska pisze Tomasz Jóźwiak.

Ogólnopolska premiera filmu: "Anonyma. Eine Frau in Berlin" (polski tytuł „Kobieta w Berlinie – przyp. red. serwisu) miała miejsce 8 maja. Już wkrótce obraz pojawi się w repertuarze legnickiego kina "Helios". Władze miasta czyniły starania, by mieszkańcy naszego miasta mogli obejrzeć ten film za darmo. To swego rodzaju ukłon w ich stronę, zwłaszcza dla mieszkańców ulicy Roosevelta, gdzie były kręcone zdjęcia.
 
Dystrybutor przygotował dla legniczan czterysta darmowych wejściówek. Seanse zaplanowane są na 29 i 30 maja. Od 30 maja do 4 czerwca film, ale już odpłatnie, będzie można oglądać w legnickim kinie "Helios". O tym, w jaki sposób i kiedy będzie można zdobyć darmowe zaproszenia na "Anonymę" poinformujemy w najbliższym czasie. Część wejściówek będzie można zdobyć w naszej redakcji. Ale o tym również powiemy później.

"Anonyma" w reżyserii Maxa Farberbocka opowiada o wzajemnej miłości niemieckiej dziennikarki i radzieckiego oficera. W zrujnowanym Berlinie tytułowa bohaterka pada ofiarą gwałtu. Zdesperowana decyduje się znaleźć oficera, który może ją chronić. Mimo barier i wzajemnej wrogości, między Anonymą a sowieckim żołnierzem rodzi się głębokie uczucie. Reżyser zekranizował pamiętnik anonimowej kobiety (chcącej zachować anonimowość Marty Hillers, której dziennik wydano po raz pierwszy w USA w 1954 roku - przyp. red.serwisu) opisujący wydarzenia od kwietnia do 22 czerwca 1945 roku.

Główną rolę w filmie powierzono Ninie Hoss. Radzieckich żołnierzy grali rosyjscy aktorzy, wśród nich bardzo popularny w Rosji Yevgeni Sidikhin jako Andriej, w którym zakochuje się Niemka. W projekcji wzięło udział blisko dwustu statystów z Dolnego Śląska, wśród których byli mieszkańcy Legnicy.

(Tomasz Jóźwiak, „400 wejściówek na "Kobietę w Berlinie"”,
www.legnica24.net, 19.05.2009)



 Wybrana recenzja filmu Maxa Färberböcka:

„Kobieta w Berlinie” przypomina klasyczny dramat. Niemcy przegrali wojnę. Ich kobiety są wydane na łup radzieckich zwycięzców. Zaczyna się od gwałtów i morderstw, potem przemoc przechodzi we wspólne pijaństwa i „wojenne małżeństwa”, bo co bardziej doświadczone życiowo kobiety wybierają sobie „opiekunów”, a na koniec przychodzi otrzeźwienie. Żołnierze zwycięskiej armii zostają przeniesieni w inne miejsce, kobiety zaczynają odbudowywać normalne życie, a ich poharatani przez wojnę mężowie, bracia czy kochankowie wracają z obozów jenieckich i muszą się uporać nie tylko ze swoją klęską na froncie, ewentualnie także i winą oraz upokorzeniem niewoli, ale i z „niewiernością” swych kobiet.

Główna bohaterka filmu – świetnie grana przez Ninę Hoss – przeszła swą gehenną. Gdy po raz pierwszy została zgwałcona w piwnicy, najpierw przez jednego, a potem przez drugiego żołnierza, postanowiła sama sobie wybrać „opiekuna”. I to zadziałało. Znalazła w sobie nawet uczucie do rosyjskiego oficera, a nawet zrozumienie dla gwałcicieli: mszczą się za to, co widzieli na wojnie – pisze w pamiętniku kilkanaście minut po pierwszym gwałcie… Podstawą scenariusza filmu jest szeroko w Niemczech dyskutowana „Anonima”, autentyczna relacja trzydziestoletniej berlinianki. Książka wyszła anonimowo, choć dziś znana jest tożsamość autorki. Zarówno wydana właśnie w polskim przekładzie książka jak i film są dobrym paradokumentem jeszcze jednej strony wojny – psychologii przetrwania.

„Kobieta w Berlinie” zrobiona jest z dystansem. Sceny gwałtu są wyciszone. Färberböck bardzo się stara, by nie szarżować i nie podsycać tkwiącego w niemieckiej podświadomości stereotypu niewinnej niemieckiej dziewczyny gwałconej przez bolszewicką bestię. W jego filmie zarówno żołnierze radzieccy, jak i niemieckie kobiety – jak w życiu – są różni. Czy to z powodu poprawności politycznej, czy z moralnej bezradności?

Krytyk „Spiegla” ma to reżyserowi za złe uważając, że powstał „dręcząco ckliwy film pozbawiony dramaturgii, bez wewnętrznej siły wyrazu”. Rację ma jednak Andrian Kreye, pisząc w „Süddeutsche”, że wszystko w tym filmie jest takie, jakie być powinno, a Nina Hoss znakomicie gra kobietę, która aby przetrwać, wybiera sobie „wilka, który odpędzi od niej inne wilki”. W sumie, Maxowi Färberböckowi genialnie udało się tak pokazać pewne tabu niemieckiej historii, „że zrozumiałe stają się aktualne lęki przed ześlizgnięciem się z kosmopolitycznego dobrobytu w archaiczne formy prawa pięści".


Adam Krzemiński, Polityka