Drukuj
Piątkowy wieczór Festiwalu R@Port w Gdyni z pewnością zapiszę się we wspomnieniach sympatyków teatru jako dzień intelektualnej rozrywki z odpowiednią dozą humoru i dramatu. Niespodzianką festiwalowego repertuaru było przedstawienie wyreżyserowane przez Przemysława Wojcieszka o nieco enigmatycznym tytule „Była już taka miłość, ale nie ma pewności, że to była nasza”. Pisze Justyna Jazgarska.

Jako pierwszy mieliśmy okazję obejrzeć spektakl wałbrzyskiego Teatru im. Jerzego Szaniawskiego „Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty”. Rozpoczęcie widowiska stanowiło oryginalne i zabawne wprowadzenie w klimat rodzinnych przygotowań związanych z przyjęciem gościa, o którego wyjątkowym statusie społecznym świadczy rozpostarty na ścianie transparent z serdecznym ‘witamy’. Gorączkowym przygotowaniom bohaterów towarzyszy jednak niepokój związany z natrętną myślą o rychłym przybyciu cwanego Wujaszka - zaprzysięgłego wroga i przyszłego egzekutora mającego się za chwilę pojawić profesora. I oto nadchodzi; postrach domowników z atrybutem wojownika w dłoni, na którego widok lokatorzy przywdziewają kuloodporne ochraniacze i ustępliwe pozy.

Chwila grozy przeradza się jednak szybko w komiczną dysputę lokatorów, której przewodnim tematem staje się pragnienie, ale i ciągła niedyspozycja Wujaszka wobec planowanego przez lata zabójstwa profesora. W trakcie bezpardonowych dialogów wychodzą na jaw dowcipne perypetie krewnego i jego opieszałej natury lawiranta, która nie pozwala mu na jakąkolwiek zawodową stabilizację. Przezabawną atmosferę domowych konwersacji podsycają wtrącenia i anegdoty poszczególnych bohaterów konsumujących od czasu do czasu wysokoprocentowe trunki i podgryzających potrawy przygotowane na tę okazję przez pucołowatą Nianię.

Choć nad sceną od symbolicznego jej otwarcia unoszą się tumany śmiechu, to jednak nie brakuje momentów, które by uspokajały kurczowe fale chichotu dobiegającego od strony publiczności. Owe pauzy pojawiają się chociażby w chwili refleksji bohaterki Soni, która poddaje się samoocenie i przyrównuje do niezdarnej nastolatki lub też uciążliwego Wuja, który na moment przekonuje się, że jego cel nigdy nie zostanie spełniony. Są to jednakże tylko przebłyski, krótkie momenty „słabości”, które ujarzmia wizja pewnego siebie Wujaszka jako króla ringu i kobiecych serc.

Kolejną niespodzianką festiwalowego repertuaru było przedstawienie wyreżyserowane przez Przemysława Wojcieszka o nieco enigmatycznym tytule „Była już taka miłość, ale nie ma pewności, że to była nasza”. Akcja dramatu toczy się w symbolicznym czasie i przestrzeni (Boże Narodzenie, kościół), których sakralna wartość kontrastuje z przeraźliwym napięciem i następującymi po nim tragicznymi wydarzeniami. Wrażenie dysproporcji zaostrza mętne oświetlenie wywołane blaskiem zaledwie kilku lamp i świec, a także złowieszcze dźwięki kościelnych organów, przepowiadające ponury finał. Do tego główny bohater - wyzbyty z młodzieńczej wiary i ideałów, impulsywny, przerażony, ale i groźny. Jego fanatyczna podejrzliwość wobec przyjaciół, z których przecież nawet kochająca Maria mogła okazać się zdrajczynią skazującą szanowanego przez lata pastora na śmierć okazuje się z czasem finalnym krokiem w przepaść.

Zanim jednak do tego dojdzie kościelne wnętrze i święte obrazy staną się świadkami bluźnierstwa, gwałtu i szokujących opowieści na temat wojny i jej płodu w postaci chociażby samej sylwetki pierwszoplanowego bohatera- Paula. Tytułowa miłość ma niewiele wspólnego z wrażliwością i nieśmiałością uczucia; pozbawiona czułych gestów i słów, przeplatana ciągłymi pretensjami i pocałunkami, po których bohater z obrzydzeniem wyciera usta przywodzi na myśl okrutne żniwo wojennych doświadczeń, które z resztą każe się ukrywać Paulowi w panicznej obawie przed powrotem na front. Spektakl stanowi ripostę wobec wątpliwości i pytań na temat tego, czy bagaż antypokojowych doświadczeń zmienia perspektywę, z jakiej obserwujemy świat.

Uwieńczeniem festiwalowej nocy był niemiecki projekt „The Ship of fools” (Statek głupców) zachowany w konwencji sztuki performance. Idea odtworzenia fabuły średniowiecznej powieści w połączeniu z ruchomym obrazem, aktorską grą i kombinacją dźwiękową dała efekt silnego wstrząsu, którego dalszą sekwencją były uporczywe myśli związane z prześladującymi nas problemami i cywilizacyjnymi chorobami. I chociaż rozstrząsamy je od czasu do czasu; radzimy się w ich sprawie, modlimy się o antidotum, marszczymy czoła i bijemy się w głowę, wciąż mało w nas krytycyzmu i samodyscypliny.

Efekt moralizatorski jest jednak w tym przypadku rezultatem drugorzędnym, pozostającym następstwem przeraźliwego widoku błazeńskich, choć mało śmiesznych twarzy, hybrydycznych postaci o ciężkich, końskich głowach i psich ogonach, plastikowych głów lalek spoglądających w dal pustymi oczami, wykrzywionych w płaczliwym uśmiechu ust czy konwulsyjnego tańca młodych kobiet. Wyobrażenie tytułowych głupców, jako na wpół- wieprzy o racicach zamiast kończyn i błazeńskim nakryciem głowy jest symbolicznym odzwierciedleniem konsumenckiego społeczeństwie, które codziennie składa bałwochwalczy ukłon w stronę prymitywnej rozrywki i ze zwierzęcą zachłannością korzysta z wszystkiego, co mu dane w dzisiejszym kolorowym świecie.

Cykl następujących po sobie obrazów nie jest przypadkowy, a ich kolejność ma związek z tytułem każdej z odsłon, które niczym kanon siedmiu grzechów głównych tyczą się najgorszych z ludzkich słabości. Momentami dziwne, momentami straszne obrazy układają się w całość sekwencji, której akompaniują różnorodne muzyczne kawałki w większości wyśpiewane przez parę aktorów wykonujących przy tym kuriozalne ruchy i pozy. Finałowa, smutna puenta z pewnością nie pozostanie mdłym wspomnieniem piątkowej nocy, o której zwykliśmy zapominać już następnego dnia. Przeciwnie - wizja grożącej nam stale inwazji oślich głów i salwa pobrzmiewającego w uszach pustego śmiechu raczej nie pozwoli nam na szybki i lekki sen po pełnej wrażeń przedostatniej nocy festiwalu.

(Justyna Jazgarska, „Intelektualna rozrywka, humor i wielki dramat”,  Dziennik Teatralny Trójmiasto, 16.05.2009)