Drukuj
Wyszedłem z premiery zadowolony i w krótkim czasie pojawiłem się drugi raz, by upewnić się, że mój wybór jest myślowo i estetycznie usprawiedliwiony. Pyszna zabawa. To nie był zmarnowany czas, ale…  z całą pewnością nie był to spektakl na otwarcie sezonu – popremierowe refleksje snuje Ludwik Gadzicki.

Przed premierą ukazała się ulotka dotycząca spektaklu, w której podkreślono, że legnicki "Cyrano de Bergerac" będzie spektaklem kostiumowym, natomiast nos (clou spektaklu) jest w niej mocno przereklamowany. Pomijam przesadne zapewnienie, że "tego jeszcze nie grali".

Doczekaliśmy wreszcie premiery. Istotnie, bohater główny pojawił się bez dużego nosa (nochala), a mimo to z widowni wychodzili ludzie zadowoleni i bez specjalnych problemów refleksyjnych. Pomijam prawdę, że spektakl miejscami wydawał się przydługi i przez to leciutko męczący. Na legnickiej scenie macierzystej to była nowość. Z całą pewnością nie był to spektakl na otwarcie sezonu (bo nie był, premierowy sezon otworzył w październiku spektakl "Była już taka miłość..." Przemysława Wojcieszka - przyp. red. serwisu).

Kilka scen, ujęć fascynowało swoją lekkością, barwą scenografii i zespołowością gry. Pomijam fakt, że ktoś nazwał "Cyrano..." ramotą literacką, z której nie można wydusić ani milimetra przesłania, bez którego przeciętny teatroman wychodzi z teatru mocno zraniony. Nieważne, jak nazwiemy sztukę Rostanda. Komedia omyłek, czy zabiegi miłosne...

Ważne natomiast, że w spektaklu do głosu doszły zamysły reżyserów Krzysztofa Kopki i Leszka Bzdyla, że znaleźli w sumie język dla wyrażenia swoich przemyśleń i fascynacji. Zarówno Kopka, jak i Bzdyl, to się czuło, stanęli serio wobec problemu realizacji. I trzeba przyznać, że nie był to sceniczny samograj, co uwypuklił w swoim popremierowym liście Grzegorz Żurawiński.

Dla mnie urokliwie zabrzmiały już pierwsze sceny spektaklu i tę barwność personalną, scenograficzną i wreszcie reżyserską chciałoby się oglądać w nieskończoność, jakkolwiek niektóre ujęcia, jak wspomniałem, lekko bym skrócił. Uderzyła mnie w tym spektaklu jedna z końcowych scen, w której pojawiają się Gabriela Fabian i Paweł Palcat. I ona podkreśliła przydatność sceniczną tych aktorów, o których do tej pory nie pisało się z uznaniem, z podkreśleniem ich twórczej obecności.

Kwestie, w których wyrażają swoją prawdę o sobie i o miłości, zajmują obszar sceny 29. Sposób, w jaki podają tekst, zasługuje na uwagę, bowiem naturalność z jaką sprzedają swoją fascynację sobą, zatrzymuje uwagę odbiorcy. Tu nie ma nic z "aktorstwa", nic z rzemieślniczego udawania.

Wiersz w wydaniu trzeciej Roksany tak się układa w rymy i w metrum, że można tę scenę nazwać aktorską perełką. Dlatego w uszach dźwięczy choćby takie powiedzenie Roksany: "To przez ciebie, mój drogi, mój miły! Twoja wina, że listy mnie tak upoiły, bo tyle napisałeś przez jeden miesiąc i tak pięknych".

Chce się słuchać tej pozornie banalnej prawdy, komedii, do której nie przywykł widz teatru społecznego Jacka Głomba. Fabian i Palcat taki nawiązują kontakt erotyczny, że człowiek wierzy ich słowom i ich ciałom, które też wyrażają metafizykę pożądania. Nawet nie patrzy na umowność teatralną, tylko buduje sobie ciąg dalszy, dopowiada zakończenie, chce wyśpiewać finał. I dla mnie ta para zgotowała fantastyczne odczucie.

Równie ciekawie, fantastycznie, z wielką zgrabnością sceniczną wypada Dariusz Majchrzak. On już się zmierzył z rolą poety grafomana i niejako gruntuje swoją spontaniczność w grze komiczno-tragicznej. W rozmowach popremierowych spotkałem się z osądami całkowicie odmiennymi. Aliści role pozostałych aktorów są równie ważne, bowiem wpływają na efekty końcowe spektaklu.

Byłbym niewdzięcznikiem, gdybym pominął rolę (zresztą podwójną) Joanny Gonschorek. Po prostu urodą i zakapturzeniem (kapucyn) podkreśla, że umie dźwigać powierzone zadanie. Na uwagę zasługują jeszcze Małgorzata Urbańska i Bogdan Grzeszczak. Boję się jednak, że normalny śmiertelnik nie bardzo się połapie w pewnych przestawieniach i może mu umknąć istota Cyrana bez tego dużego nosa. Paweł Wolak gra tę rolę przekonująco, aczkolwiek nie z takim zapamiętaniem, sugestywnością, sponta­nicznością i genialnością, jak to było w "Dziadach" czy w "Samych". Wyłazi na jaw egoizm i zakompleksienie Cyrano. Chwilami gubi się przejrzystość wiersza.

Wyszedłem z premiery zadowolony i w krótkim czasie pojawiłem się drugi raz, by upewnić się, że mój wybór jest myślowo i estetycznie usprawiedliwiony, a racja Władysława Sajdy, że Rafał Cieluch jest najlepszy uzasadniona. Pyszna zabawa. To nie był zmarnowany czas.

Edmond Rostand, Cyrano de Bergerac. Reżyseria Leszek Bzdyl, Krzysztof Kopka, scenografia Małgorzata Bulanda, muzyka Bartek Straburzyński (premiera 18.01.2009). Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy.

(Ludwik Gadzicki, „Legnicki Cyrano”, Nowa Gazeta Lubińska, 18.02.2009)