Drukuj
„Made in Poland” to jedna z najciekawszych polskich sztuk o pokoleniu „no future”. Przemysław Wojcieszek pokazał w niej pułapkę ślepej anarchii, w którą wpada główny bohater. Na ratunek pospieszą mu nawiedzony ksiądz, a także wojujący ateista, przegrany życiowo alkoholik i były nauczyciel rosyjskiego. Obaj wygrają walkę o jego życie i stoczą pojedynek o duszę. Odmiana i sens życia przyjdą jednak do niego z zewnątrz, wraz z miłością. Będzie cukierkowy happy end i Krzysztof Krawczyk. Banał? Oczywiście. Dramaturgiczny debiut Wojcieszka jest jednak do dziś jego największym sukcesem, a teatralny przebój nieodmiennie ściąga tłumy widzów. Coś jest w tej „balladzie pokolenia porno”. Co?



Ballada pokolenia porno i pięć pytań


 1.

- Rozbiłem dzisiaj witrynę sklepu z ubraniami. Z drogimi ciuchami dla kobiet. Jedna sukienka kosztuje tam tyle, co trzy wypłaty mojej matki. To straszne - mówi 20-letni Boguś Kowalski (Eryk Lubos) mieszkaniec jednego z dolnośląskich blokowisk i bohater „Made in Poland”. Z wytatuowanym gotykiem na czole napisem „Fuck off” i metalowym drągiem w ręku młodzieniec rusza w osiedle rozbijając samochody i budki telefoniczne. Wściekły na wszystko chce rozpalić rewolucję, rzuca zatem ministranturę w remontowanym kościele, bo w nic już nie wierzy.
- Jestem wkurwiony, chcę walczyć. Wkurwienie - to będzie AIDS XXI wieku - tłumaczy.
- Kogo tak nienawidzisz, Boguś? - pyta go Wiktor (Janusz Chabior), ostatni z jego młodzieńczych autorytetów, były nauczyciel rosyjskiego i miłośnik poezji, dziś samotny alkoholik, którego zabić może każde wypite piwo.
- Wszystkich. Komórkowców, dresiarzy, szpanerów, ulizanych świń z list przebojów, dup z reklam, kurew z telewizji, skurwieli z banków, pojebanych księży, psychopatów z armii, rządu, policji i biznesu. Nienawidzę ich. Nienawidzę ich żon, ich mężów, ich córek, ich synów, zięciów, szwagrów i teściowych. Nienawidzę Ruskich, Niemców i Amerykanów.
Czy komuś takiemu może przejść przez gardło słowo „kocham”?

2.
W zamyśle autora akcja sztuki dzieje się na blokowisku miasta nieodległego od Wrocławia, którego zabytkowy Rynek przeżył architektoniczno-urbanistyczny kataklizm, bowiem jacyś ONI: - Wyburzyli połowę starówki i na to miejsce najebali bloków - jak zauważa jedna z postaci tego współczesnego dramatu. Czy jednak bohater wykreowany przez niewiele od niego starszego wrocławskiego scenarzystę i reżysera Przemysława Wojcieszka jest mieszkańcem legnickich „Piekar”, największej betonowej sypialni miasta?
Tak, bo skojarzenia widzów, którzy oglądają teatralny spektakl w Legnicy, ale z dala od Rynku i tamtejszej siedziby Teatru Modrzejewskiej, w byłym pudełkowym osiedlowym supersamie, który od tego momentu stał się alternatywną „Sceną na Piekarach”, są oczywiste. Nie, bo podobnych bokowisk, zazwyczaj otaczających zwartą poniemiecką zabudowę kwartałów śródmiejskich, jest na Dolnym Śląsku wiele. Zresztą od domów z betonu, w których „miłość nie gości” (jak śpiewała Martyna Jakubowicz), tych w Nowej Hucie, Warszawie, Poznaniu...  jest tylko trochę dalej do Wrocławia. Rzecz dzieje się zatem w Polsce, czyli nigdzie?

3.

Dla samotnej matki młodego bohatera Ireny (Anita Poddębniak), pracownicy miejskiej gazowni, sensem życia jest miłość do syna i platoniczne wielbienie ikony współczesnej popkultury Krzysztofa Krawczyka. Zaskakujące, ale nie tylko dla niej Krawczyk jest życiowym drogowskazem i autorytetem.
- To nie jest jakiś ćwok śpiewający cygańskie przeboje na weselach. To ktoś większy, znacznie większy. On jest... Kurwa, no nie wiem jak ci to wytłumaczyć, żebyś zrozumiał i nie zadawał głupich pytań. To jest... Ktoś taki jak my, tylko większy. Jego życie jest takie jak nasze, tylko, że on to już wszystko przeżył, rozumiesz? Jego los jest naszym losem. Zobacz, ciągle uciekał z Polski, tylko po to żeby tu wrócić i odnieść sukces. Grzeszył całe życie, by wrócić w końcu na łono Kościoła. Pieprzył na lewo i prawo, tylko po to, by znaleźć szczęście w trwałym związku. Krzysztof to symbol, legenda, pomnik. Jeśli nie płaczesz jak dziecko przy jego starych kawałkach to, mówię ci, nie jesteś Polakiem! – mówi Fazi (Przemysław Bluszcz) szef gangu egzekutorów długów, brutalny typ spod ciemnej gwiazdy. Ta podszyta łzawym sentymentalizmem fascynacja Krawczykiem - paradoksalnie - ratuje w pewnej chwili życie głównego bohatera.
Bajkowy, tandetny i sentymentalny świat pogubionych wartości, w którym pomieszało się wszystko, i dobro, i zło?

4.
„Dramat w każdej kulturze żywi się konfliktem i sprzecznościami, najlepszą pożywką dla niego jest zło, im bardziej bezczelne i silniejsze, tym dla teatru lepiej. W najnowszych dramatach polskich można znaleźć nie tylko ślady codziennego, pospolitego zła, ale przeczucie jakiejś totalnej społecznej katastrofy, której nic nie jest w stanie zatrzymać. Chciałbym, żeby ich autorzy się mylili, chciałbym, aby ten obraz świata tonącego w bagnie przemocy i nihilizmu był przesadzony. Ale kiedy rano wstaję i otwieram gazetę, moje nadzieje coraz bardziej się rozwiewają” (Roman Pawłowski - „Pokolenie porno i inne niesmaczne utwory teatralne”).
- Gazety są dobre. Można je czytać, można na nich jeść, można nimi wytrzeć dupę. Są lepsze niż radio. Radiem nie wytrzesz dupy - tłumaczy sarkastycznie Grześ (Paweł Wolak), mało rozgarnięty, za to brutalny członek gangu egzekutorów długów..
Boleśnie śmieszna diagnoza, ale czy niesprawiedliwa?

5.
Czy w brutalnym świecie „Made in Poland” jest miejsce na wiarę w Boga, nadzieję w sercu i prawdziwą miłość?

Grzegorz Żurawiński