Drukuj
Widownie pełne młodych ludzi, wyprzedane na pniu bilety. - Znudziła nas popkultura, więc wracamy do jednej z najstarszych sztuk - mówią socjolodzy. - Wybieram renomowane teatry, dobre teksty - teatr musi mi obiecać sporo więcej niż inne rozrywki – mówi 30. letni właściciel jednej z warszawskich firm. Maciej Nowak, szef Instytutu Teatralnego cieszy się z oblężenia teatrów. Pisze Edyta Błaszczak.


W środku tygodnia licząca ponad sto miejsc widownia na przedstawieniu "Baraku" Teatru Współczesnego wypełniona po brzegi młodymi, elegancko ubranymi ludźmi. Jedna z par (ok. trzydziestki) w antrakcie "Porucznika z Inishmore" wyszła zapalić. Swój wieczór w teatrze zaplanowali przed świętami (mamy połowę stycznia). - Jeszcze wtedy było trochę biletów - tłumaczyli.

Wczoraj w kasach usłyszeliśmy, że na ten spektakl z Borysem Szycem w roli głównej biletów brak. - I tak jest właściwie od premiery w 2003. Bilet trzeba kupić w dniu ogłoszenia repertuaru. Czyli między 5. a 15. dniem poprzedzającego miesiąca - zdradza bileterka. Do marca nie ma też biletów w stołecznej Polonii na "Romulusa Wielkiego" z Januszem Gajosem. Rozeszły się już pierwszego dnia. Żeby zobaczyć w Teatrze Muzycznym Roma "Upiora w operze" (grany codziennie dla tysiąca osób) też trzeba czekać sześć tygodni. Trochę lepiej jest we wrocławskim Capitolu, wolne miejsca na "Dzieje grzechu" są na spektakl za dwa tygodnie.

30-letni Łukasz, który prowadzi własną firmę, choć teatr lubi, chodzi do niego coraz rzadziej, co dwa-trzy miesiące. - Na "Żar" do Narodowego po prostu nie sposób się dostać. - W dniu kiedy zaczyna się przedsprzedaż biletów, kolejka ustawia się cztery godziny przed otwarciem kasy. - Na "Iwanowa" (Teatr Narodowy) rezerwowałem bilety trzy tygodnie wcześniej. Wtedy poszliśmy z żoną. Ale często chodzę do teatru sam. Wybieram renomowane teatry, dobre teksty - teatr musi mi obiecać sporo więcej niż inne rozrywki. Jestem przedstawicielem leniwego pokolenia, kiedy nie mogę dostać biletu, idę na wejściówkę, jeśli ich nie ma, wybieram kino - bo nie mam czasu planować wieczoru w teatrze z kilkutygodniowym wyprzedzeniem.

Teatr odczarowany


Maciej Nowak, szef Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego, choć ubolewa, że w zeszły weekend nie mógł dostać biletu na "Barbarę Radziwiłłównę z Jaworzna-Szczakowej" w Teatrze Śląskim w Katowicach (trzeba czekać cztery tygodnie), cieszy się z oblężenia teatrów.

- Proces odnowy rozpoczęli Jarzyna i Warlikowski pod koniec lat 90. Wraz z nimi pojawił się nowy teatr - prowokacyjny, realistyczny, mówiący językiem widza. Jego twórcy są medialni, skandalizują, no i odwołują się do popkultury. Młodzi artyści umieją się promować. No i chyba faktycznie zrobiła się moda na teatr - dodaje.

Publiczność chce też oglądać na scenie swoich serialowych idoli. Często wyjście do teatru motywujemy chęcią zobaczenia ich na żywo. Teatry o tym wiedzą. Renata Dymna z Teatru Powszechnego opowiada także, że skoro publiczność woli sztuki lżejsze - teatr proponuje komedię "Słoneczni chłopcy". - Biletów na Pieczkę i Zapasiewicza brak właściwie od premiery - mówi Renata Dymna. Widzowie najwidoczniej doceniają też kunszt sceniczny starszego pokolenia aktorów.

Teatr skonsumowany


- Ludzie wzbogacili się, zaczęli myśleć, jak lepiej żyć, zaczęli szukać nowych przeżyć - ocenia socjolog Anna Wyka. Być może 30-latkowie z Teatru Współczesnego to modelowa para - ten nowy widz, którego jeszcze nie przebadano. - Widzę trzydziestoparolatków z agencji reklamowych, którzy przychodzą na festiwal jak kiedyś wycieczki zakładowe do teatru, są młodzi, odnieśli sukces, wydają pieniądze, no i socjalizują się - mówi o swoich obserwacjach Maciej Nowak.

- Może to snobizm - kontruje Anna Wyka. Sugeruje, że młodym mieszczuchom zaczęło wypadać chodzić do teatru, bo nastąpił przesyt mediami i potrzebne im jest spotkanie z rzeczywistością. - Bilety do teatru są drogie [średnio ok. 50 zł], a pracownicy korporacji już trzęsą się na myśl o nadchodzącym kryzysie - mówi Wyka. Zaraz jednak dodaje: - Łatwiej im będzie zrezygnować z weekendu w Bombaju niż z wyjścia do teatru.

Czy do Polaków nie dotarła jeszcze świadomość kryzysu i wciąż cieszą się widzialnym dobrobytem z lat poprzednich? Nowak, także znany smakosz, zauważył, że ostatnio knajpy pustoszeją. To jego zdaniem oznacza, że zaczęliśmy oszczędzać na rozrywkach, ale z teatru raczej nie zrezygnujemy, bo wciąż jest na niego popyt.

Ostatni państwowy teatr w Warszawie - Powszechny - powstał w latach 70. Choć przybywa prywatnych (w tej chwili w stolicy jest ich siedem), to teatrów jest po prostu za mało - w sumie w Warszawie 19. A w myśl starej zasady, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, nowy widz, który odnalazł w teatrze zaspokojenie potrzeb intelektualnych, tak szybko z tego dobra nie zrezygnuje.

Na te (warszawskie – przyp. red. serwisu) spektakle do końca lutego nie ma biletów:

(Edyta Błaszczak, "Kolejki do teatrów", Metro, 22.01.2009