Drukuj
- Dzięki filmowi, dowiedziałam się więcej na temat wspólnej historii naszych krajów. Poza tym dzięki temu, że film jest oparty na faktach, ci ludzie, którzy kierują się stereotypami, mogą uwierzyć, że nie wszyscy Rosjanie i nie wszyscy Polacy są źli – mówi Swietłana Chodczenkowa grająca główną rolę w filmie "Mała Moskwa" w rozmowie z Martą Wróbel.


"Mała Moskwa" - duży sukces?

(śmiech) - Pyta pani, czy jestem zaskoczona nagrodą za główną rolę kobiecą na gdyńskim festiwalu? Cały czas się do tego przyzwyczajam. To moja pierwsza nagroda! Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Chyba mam szczęście.

Tylko szczęście? Podobno reżyser filmu Waldemar Krzystek od razu wiedział, że to Pani przypadnie rola Wiery. Mimo że spóźniła się Pani na casting prawie godzinę, wygrała go z sześćdziesięcioma innymi rosyjskimi aktorkami.

To zabawna historia. Casting odbywał się w Moskwie w hotelu Pekin. Spóźniłam się, bo utknęłam w korku. Kiedy w końcu dojechałam na miejsce, byłam pewna, że już po mnie. Jednak reżyser zamiast burą przywitał mnie ciastkiem. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać, od razu było jasne, że nadajemy na podobnych falach. Jednak nie od razu dowiedziałam się, że to ja będę Wierą. Telefon z dobrą wiadomością zadzwonił dopiero po tygodniu.

Dla Pani przyjazd do Polski był chyba swego rodzaju podróżą sentymentalną.

- Zgadza się. Panieńskie nazwisko mojej prababci brzmiało Jasińska. Byłam wcześniej w Polsce, ale teraz po raz pierwszy miałam okazję spędzić w waszym kraju kilka miesięcy. Orientowałam się wcześniej w polskiej polityce, znałam niektórych polskich artystów, jednak to nie to samo. Teraz mogłam nauczyć się trochę języka polskiego, nawiązałam tu kilka przyjaźni, zobaczyłam Dolny Śląsk. Szczególnie spodobał mi się Wrocław. Polubiłam też wasze słodycze: szarlotkę, sernik i cukierki Michałki.

Polsko-rosyjskie stosunki nie wyglądają dziś słodko, a bywało jeszcze gorzej. Zanim wzięła Pani udział w filmie, dużo wiedziała o rosyjskich wojskach stacjonujących w naszym kraju?

- Niewiele. Głównie ze szkoły. Cieszę się, że zagrałam w "Małej Moskwie". Mam dopiero 25 lat i nie mogłam przecież tego pamiętać. Dzięki filmowi, dowiedziałam się więcej na temat wspólnej historii naszych krajów. Poza tym dzięki temu, że film jest oparty na faktach, ci ludzie, którzy kierują się stereotypami, mogą uwierzyć, że nie wszyscy Rosjanie i nie wszyscy Polacy są źli. Ja wiem, że tak nie jest.

W następnym roku "Małą Moskwę" będzie można zobaczyć w Rosji i na Ukrainie.

- Dobrze się stanie, bo film przełamuje stereotypy. Przyznaję, emocjonalnie się w niego zaangażowałam. Szczególnie wzruszyłam się, kiedy pierwszy raz zaśpiewałam przebój Ewy Demarczyk "Grande Valse Brillante". Śpiewałam po rosyjsku i po polsku. Ta piosenka o wielkim uczuciu między kobietą a mężczyzną mogłaby być mottem całego filmu.

Polscy reżyserzy już Panią zasypują propozycjami?

- Na razie nie, ale nie miałabym nic przeciwko temu. (śmiech) Czekam też na propozycje od zagranicznych reżyserów.

Wcześniej zagrała Pani w innych historycznych filmach. Akcja dramatów Stanisława Goworuchina "Pobogosławcie kobietę" i "Nie samym chlebem" rozgrywała się w czasach stalinowskich. Nie kusi Pani współczesny repertuar?

- Jak najbardziej. W Rosji zagrałam w kilku serialach role jak najbardziej współczesne. Występuję też w niezależnym teatrze w Moskwie. Ostatnio grałam agentkę ubezpieczeniową. Cały czas się uczę. Jako aktorka potrzebuję nowych wyzwań. Jednak nie mam żadnej wymarzonej roli. Im trudniej, tym lepiej. Mam nadzieję, że czeka mnie jeszcze wiele niespodzianek w tym zawodzie. Na razie jednak chcę zrobić sobie przerwę. Ostatnio bardzo intensywnie pracowałam i muszę odpocząć.

Dużo pracowała Pani także, kiedy nie była aktorką. Balet, ekonomia, praca w reklamie, jako modelka....

- Zawsze żyłam intensywnie. Wtedy szukałam swojej drogi. Znalazłam ją dopiero dzięki aktorstwu.

Powołanie?

- Niezupełnie. Jako dziecko, chciałam być lekarzem. Potem primabaleriną. Kilka lat chodziłam nawet do szkoły baletowej. Niestety, okazało się, że ręce i nogi mam jak na baletnicę za długie, więc musiałam zrezygnować. Modelką zostałam w wieku 13 lat. Dużo jeździłam po świecie, byłam m.in. miesiąc w Japonii. Zrezygnowałam z tego, bo niektórym panom biznesmenom wydawało się, że mogę być ich panią do towarzystwa. Po maturze studiowałam krótko w Instytucie Ekonomii w Moskwie. Potem zajęłam się reklamą, ale to ciągle nie było to. Właściwie nie wiem, skąd u mnie wzięło się aktorstwo. Po prostu nie miałam na siebie pomysłu. Wybór był czysto intuicyjny, ale jak się potem okazało, trafny. Najważniejsze dla mnie w tym zawodzie są emocje.

Dzięki aktorstwu znalazła też Pani szczęście w życiu.

- Z moim mężem poznaliśmy się w szkole teatralnej w Moskwie. Byliśmy na jednym roku. Pobraliśmy się 13 grudnia, dlatego że nasze ówczesne kontrakty aktorskie też były podpisane 13 grudnia. Stwierdziliśmy, że trzynastka będzie dla nas szczęśliwa. Jak na razie jest.

A co robi Swietłana Chodczenko*, kiedy nie pracuje?

- Na pewno nie leży i nie pachnie. Spędzam wolny czas aktywnie: jeżdżę na nartach, na koniu, uwielbiam tańczyć. Dużo podróżuję. Na razie po Polsce, bo czeka mnie promocja "Małej Moskwy".


Swietłana Chodczenko* ma 25 lat. Jest popularną rosyjską aktorką. Jej mężem jest rosyjski aktor Vladimir Yaglych. Zagrała w sześciu filmach i dwóch serialach. "Mała Moskwa" to jej debiut w polskim kinie.

(Marta Wróbel, „Szczęśliwa trzynastka”, Polska Gazeta Wrocławska Magazyn, 28.11.2008)


* od redaktora serwisu: nie wiem skąd, ale nie pierwszy raz, pojawia się w polskiej prasie nazwisko Chodczenko. Tymczasem Chodczenkowa to żeńska pochodna od rosyjskiego Chodczenkow, a nie ukraińskiego Chodczenko.


Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni i podzielił krytyków.

"Mała Moskwa" to prowincjonalny wyciskacz łez, który udaje stare melodramaty.
Tadeusz Sobolewski, "Gazeta Wyborcza"

Oscary ciągle dają za melodramaty. Czy ktoś widział polski film, na którym jest miłość i czułość, a nie łomot i gwałt? Owszem, są takie, na przykład "Mała Moskwa". W filmie znajdziemy niezwykły obraz Polski, jakiej nigdy nie pokazywano. Tego obrazu salon znieść nie mógł.
Teresa Bochwic, "Rzeczpospolita"

Przyznając najważniejsze nagrody "Małej Moskwie", jury dało nam najwyraźniej do zrozumienia, że dzisiaj należy popierać filmy podejmujące ważne tematy, ale jednocześnie skierowane do szerokiej widowni.
Zdzisław Pietrasik, "Polityka"

A może najtrudniej jest być prorokiem we własnym kraju? Inne filmy startujące w konkursie: "Rysa" zyskała znakomite recenzje zagranicznych krytyków w Wenecji, "33 sceny z życia" przywiozły nagrody z Locarno, "Cztery noce z Anną" wywołały zachwyt w Cannes. My wolimy zachować spokój.
Barbara Hollender, "Rzeczpospolita"

Przyznanie mu głównej nagrody wysyła w świat sygnał, że naszą wizytówka ma być konwencjonalne kino gatunków, a nie kino poszukujące czegoś nowego, idące pod prąd.
Wojciech Kałużyński, "Dziennik"

Tadeusz Sobolewski nazwał film Krzystka telenowelą, co pokazało skalę jego zdenerwowania, bo nie wyobrażam sobie, by ten wybitny znawca kina nie wiedział, że klasyczny melodramat, jakim ponad wszelką wątpliwość jest laureat Złotych Lwów, ma tyle wspólnego z telenowelą, co z wyplataniem wikliny.
Jacek Rakowiecki, "Film"