Drukuj
Miała być lustracja i wielka dyskusja, a powstał wielki banał w postaci łzawej przypowieści o dobrym listonoszu, uwikłanym w krwiożerczą wojnę polityczną na szczycie. O "Lustracji" w reż. Krzysztofa Kopki (a także o "Kim jest ten człowiek we krwi?" w reż. Pawła Szkotka) na festiwalu Genius Loci pisze Iga Dzieciuchowicz.

Na początek kilka słów o spektaklu "Lustracja" z Legnicy, z którego wynika, że ludzie są dobrzy, tylko system jest zły. Niech tak będzie. Nad lustracją warto się czasem zastanowić, niestety spektakl Krzysztofa Kopki sprawił, że temat stał mi się zupełnie obojętny.

Mimo to mam kilka palących pytań. Dlaczego w spektaklu, który, jak sądzę, miał być realistycznym obrazkiem ukazującym niedawne szaleństwo lustracyjne i polityczną nagonkę jest tyle fantasmagorii? Czy dziś rusycystki wstydzą się kierunku studiów z powodu niechlubnej historii ojczyzny? Czy fanatyczni nacjonaliści w podeszłym wieku prenumerują stosy gazet wydawanych przez ONR? Niby drobiazgi, a jednak ogląda się "Lustrację" jak film science-fiction, tyle, że bez efektów specjalnych.

Może i spektakl był potrzebny, ale to jednak niedostateczny powód, by go realizować. Serialowa historia z mnóstwem niewiele znaczących przygnębiających epizodów w wydaniu Kopki nie przekonuje, happy end też wydaje się nie na miejscu. Miała być lustracja i wielka dyskusja, a powstał wielki banał w postaci łzawej przypowieści o dobrym listonoszu, uwikłanym w krwiożerczą wojnę polityczną na szczycie. Po spektaklu problem lustracji i lustrowanych nic mnie nie obchodzi. Czy taki był zamiar reżysera?

Podczas spektaklu plenerowego "Kim jest ten człowiek we krwi?" poznańskiego teatru Biuro Podróży z czeluści mojej pamięci, z połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, wyłonił się, nie wiadomo dlaczego, nieżyjący już raper 2Pac. I tak to reżyser Paweł Szkotak przypomniał mi o roku 1995, w którym to piosenka "California Love" stała się wielkim hitem puszczanym z magnetofonów na dyskotekach we wszystkich podstawówkach świata - rok później 2Pac zginął w strzelaninie, kilkanaście minut po słynnym sukcesie bokserskim swego kumpla Mike'a Tysona.

"California Love" to utwór o beztroskim życiu króla rapu - jest rok 2095, gorące kobiety tańczą w rytmie rap na wielkiej imprezie bossów z Zachodniego Wybrzeża. "Za kaucję świeżo wypuszczony z pierdla" - śpiewa 2Pac. W teledysku miasto Oakland prezentuje się dość marnie, jak po jakimś chemicznym kataklizmie - pustynny krajobraz, rozgrzany piasek, ognie płoną, raperzy przyodziani w kawałki skór, łańcuchy i resztki metalu (niczym średniowieczni rycerze) pędzą na motocyklach nie wiadomo dokąd, krzycząc "shake it baby". Cóż, król jest jeden.

U Szkotaka całkiem podobnie - są i motocykle, i ognie, drewniane pale i konstrukcja na kółkach w barwach brunatno-brązowo-rdzawych symbolizująca zamek. W teledysku królestwo 2Paca to wielki metalowy szkielet kopuły. Czyżby Szkotaka zainspirował gangsterski życiorys rapera, zabitego, jak się później okazało, na zlecenie "przyjaciół" po fachu - Puffa Daddy'ego i Notorious'a B.I.G.? Notorius'a B.I.G. zastrzelono w niewyjaśnionych okolicznościach w 1997 roku. Kim jest ten człowiek we krwi? Może to Puff Daddy?

Otóż nie. Spektakl "Kim jest ten człowiek we krwi?" miał w założeniu opowiadać historię szekspirowskiego Makbeta. Spektakl Szkotaka został chyba nie do końca świadomie skonstruowany w sposób bardzo irytujący - pod opowieść o Makbecie można bowiem podstawić dowolną kryminalną historię z pierwszej strony "Faktu". I Szkotak opowiada tę brutalną historię, tyle, że dość łopatologicznie - przy pomocy nazistowskich kostiumów, czerwonej farby (czyżby była to krew?), operowego śpiewu (musi być mrocznie), trzech aktorek w czarnych sukniach z białymi woalkami zakrywającymi twarz (wygląda to komicznie: Makbeta zamiast wiedźm straszą trzy zakonnice). Wiele fragmentów to przykład niespełnionego marzenia reżysera - ze sceny, która miała być symboliczna, surrealistyczna wychodzi rozlazła, potwornie nudna sekwencja, której siła wyczerpuje się po kilkunastu sekundach. Publiczność marznie i ze strachem spogląda na zegarek.

Miało być widowiskowo - szczudlarze, płomienie, warkot motocyklowych silników. Niestety - spektakl to kwintesencja teatralnego kiczu, czarno-biała ilustracja szekspirowskiego dramatu, w której aktorzy grają główne postaci tak, jakby występowali w staropolskim oczepinowym skeczu. Albo w teledysku 2Paca.

(Iga Dzieciuchowicz, „Genius Loci. Rewolucji odsłona czwarta”, Nowa Siła Krytyczna, e-teatr, 30.10.2008)