Drukuj
W „Była już taka miłość, ale nie ma pewności, że to była nasza” Przemysław Wojcieszek wraca do moralnej naprawy całego świata. Spektakl, który miał pewnie przyciągać atmosferą "Imienia róży" czy "Dziadów", ma jednak naiwność świątecznej szopki – najnowszą premierę legnickiego Teatru Modrzejewskiej ocenia Joanna Derkaczew.

Dlaczego to Jana Klatę nazywa się pierwszym buntownikiem polskiego teatru? Za irokeza? Za bezkompromisowe podejście do tekstu? Za wyraziste opinie o środowisku? Reżyser, z którego spektaklami wszedł do słownika sztuki termin "wojna w polskim teatrze", o ojcach i dzieciach rewolucji mówi krytycznie, o buntownikach - bez sentymentu, z pełną świadomością konsekwencji ich działania. Świetnie mu to wychodzi. Ale znaczy jednocześnie, że z pierwszej linii frontu przeniósł się do laboratoriów.

Tymczasem Przemysław Wojcieszek, choć nie ma wyglądu partyzanta, środowisko mało go obchodzi, a teksty pisze sobie sam, postanowił przypomnieć, że bunt to jego specjalność. Wrócił do Legnicy, gdzie powstał jego najsłynniejszy spektakl "Made in Poland". To po legnickim blokowisku Piekary skin Boguś (Eryk Lubos) biegał z wytatuowanym na czole "Fuck off", usiłując przeprowadzić moralną rewolucję za pomocą glanów i gazrurki.

Od niego rozpoczął się korowód Wojcieszkowych buntowników, wśród których można trafić na byłych więźniów walczących o sprawiedliwość ekonomiczną (Rysiek z „Osobistego Jezusa"), byłych księży, rozczarowanych hipokryzją Kościoła (Wiesław z "Ja jestem zmartwychwstaniem"), zakochane lesbijki ("Cokolwiek się zdarzy, kocham cię), emerytów, nie zgadzających się, by traktowano ich jak antyki (Pan Kazimierz z "Miłość ci wszystko wybaczy").

Rozpoczynając trylogię wolimierską (cykl sztuk, których akcja toczyć się ma na przestrzeni dziesięcioleci w rodzinnym miasteczku autora Wolimierzu - dawniej Neu Scheibe), także szukał wśród lokalnych legend i opowieści postaci, którą mógłby namaścić na nowego "buntownika naszych czasów". Tym razem ulokował jednak uczucia nieroztropnie.

Bohater sztuki "Była już taka miłość...", żołnierz Wehrmachtu Paul (Łukasz Węgrzynowski), to ideał i idealista w jednym. W walkach pod Moskwą zdobył Krzyż Walecznych, niemiecką poezję romantyczną cytuje z pamięci całymi stronicami, o swojej wierze mówi żarliwe, słodko, z wypiekami na policzkach. Piękne i czyste chłopię. Jest uczciwy, honorowy, wrażliwy. Okropności wojny przytłoczyły go i załamały, więc gdy otrzymał wreszcie przepustkę na święta w rodzinnym domu, postanowił nie wracać.

Po kłótni z ojcem uciekł od świątecznego stołu i ukrył się w kościele. Artur (Jakub Kotyński), przyjaciel ze wspólnoty religijnej (nowy kościół czy tylko pierwowzór Oazy?) założonej przez poprzedniego pastora Neu Scheibe obiecał pomóc mu w dalszej ucieczce. Paul chce jednak przedtem wypełnić pewną misję. Pragnie dowiedzieć się, kto z członków wspólnoty wydał pastora gestapo. Rozerotyzowana organistka Eva (Magda Skiba)? Georg (Rafał Cieluch), który zajął miejsce aresztowanego? Czy może narzeczona Paula Maria (Magda Biegańska), grzeczna córeczka fanatycznego nacjonalisty?

Wojcieszek przenosi akcję spektaklu do efektownego kościoła Mariackiego w Legnicy. Kryminalna zagadka i toczące się w jej tle teologiczne dyskusje zyskują w tych wnętrzach mroczną atmosferę. Ale tracą sens przez naiwność, papierowość i nieznośną, dramatyczną powagę bohaterów. Zupełnie, jakby autor zamierzał postaci z "Dźwięków muzyki" wtłoczyć w klimat "Imienia róży".

Paul koczujący na schodach ołtarza przyjmuje pielgrzymki potencjalnych winowajców, pomstuje na zło tego świata, dowodzi, że przyjście Pana już bliskie. Uważa się za jedynego depozytariusza prawdziwej wiary i spuścizny ukochanego pastora. Węgrzynowski podczas kolejnych kłótni i przesłuchań wpada w drgania świętego oburzenia, przez co pół spektaklu gra na granicy mistycznego transu i szlochu. Takich despotycznych szaleńców chrystusowych jeszcze u Wojcieszka nie było.

Rozważania o istnieniu Boga wyglądają nieźle w otoczeniu świec, maswerków i organów. Do romantycznych bohaterów uwielbiających zmuszać przyjaciół, by dali się zabić dla najgłupszej, najbardziej przegranej sprawy, nikt nie jest przyzwyczajony bardziej niż polska publiczność. Klimat świąt kupią wielbiciele szopek czy pasterek. Lokalnych legend posłuchać zawsze miło. Nie zmienia to jednak tego, że "Była już taka miłość..." nie powtórzy sukcesu "Made in Poland".

Wprawdzie bunt skina Bogusia był tak samo głupi i pozbawiony realizmu jak bunt Paula, ale dzięki niemu Wojcieszek mógł nakreślić obraz Polski B, gdzie wszystkie instytucje społeczne (Kościół, szkoła, rodzina) zawiodły. Co pokazuje wściekłość młodego Niemca, który na wojnę wracać nie chce, za to chętnie przeprowadziłby czystki wśród niewiernych "jedynej prawdziwej" nauce starego pastora? Wojcieszek bywał już sentymentalny, ale nigdy jeszcze tak bezrefleksyjnie naiwny.

Teatr im. Heleny Modrzejewskiej, Legnica, "Była już taka miłość, ale nie ma pewności, że była to nasza", reż. i scen. Przemysław Wojcieszek, scenografia: Małgorzata Bulanda muzyka: Pustki, występują: Łukasz Węgrzynowski, Magda Skiba, Rafał Cieluch, Magda Biegańska, Anita Poddębniak, Jakub Kotyński, premiera 17 października

(Joanna Derkaczew, „Buntownicy Wojcieszka”, Gazeta Wyborcza, 22.10.2008)