Drukuj
Zaskoczenie, konsternacja, wyczuwalny zawód… - to wszystko czuło się podczas piątkowej (17 października) premiery najnowszej sztuki Przemysława Wojcieszka, trzeciej zrealizowanej w legnickim Teatrze Modrzejewskiej. Nawet brawa były oszczędne i chłodne jak wnętrze Kościoła Mariackiego, w której oglądaliśmy przedstawienie. Monumentalna i przepiękna przestrzeń świątyni nie pomogła w tym przypadku kameralnemu dramatowi.

Tymczasem zainteresowanie sztuką było ogromne. Z braku miejsc na niewielkiej (ok. 120 miejsc) widowni organizatorzy musieli odmawiać potencjalnym chętnym do uczestniczenia w premierze. Wykupione były także bilety na dwa pozostałe weekendowe przedstawienia. Spektakle oglądali nie tylko legniczanie, ale także zawodowi krytycy teatru (m.in. Gazety Wyborczej, Dziennika, Polityki, Przekroju, Dialogu, Polski Gazety Wrocławskiej), co ciekawe, ci z daleka licznej reprezentowani, niż miejscowi recenzenci.

Ciekawość, z jaką oczekiwano na najnowszy dramat Przemysława Wojcieszka wystawiany w Legnicy, miała swoje oczywiste uzasadnienia. To właśnie w legnickim teatrze Wojcieszek debiutował jako dramaturg i reżyser teatralny („Made in Poland”, jesienią 2004), to tu wystawił swoje najciekawsze, najgłośniejsze i najbardziej obsypane laurami przedstawienia („Made in Poland”, „Osobisty Jezus”). Wreszcie – last, but not least – najnowszy dramat „Była już taka miłość, ale nie ma pewności, że to była nasza” otwierać ma jego największy i najbardziej osobisty projekt sceniczny - tzw. „tryptyk wolimierski”.

Były też bardziej kuluarowe motywy zaciekawienia legnicką premierą. Te sprowadzały się do pytania, jak autor i reżyser sztuki poradzi sobie w ewidentnej, acz przymusowej, sytuacji kosmicznego przeciążenia pracą, zwłaszcza  w tygodniu bezpośrednio poprzedzającym premierę. Los sprawił bowiem, że finałowe próby do spektaklu w Legnicy zbiegły się z ostatnimi dniami zdjęciowymi do filmowej wersji „Made in Poland” we Wrocławiu (ostatnie zdjęcia realizowano tuż przed świtem w dniu legnickiej premiery!). Gdy dodać do tego kłopoty akustyczne, jakie aktorom w trakcie prób sprawiała ogromna przestrzeń kościoła, w której ich słowa tonęły w pogłosie, wiadomo było, że łatwo nie będzie.

Tak czy inaczej, poprzeczka oczekiwań związanych z premierowym przedstawieniem zawieszona była w Legnicy bardzo wysoko, bo też i sam autor wywindował ją na taki poziom swoimi poprzednimi realizacjami i sukcesami. Sądząc z zachowania się premierowej publiczności i opinii wypowiadanych na gorąco po przedstawieniu, trzecie legnickie podejście teatralne nie było udane.

Jakie są tego przyczyny? Myślę, że te zasadnicze nie tkwią nawet w kłopotach, o których powyżej. ¬ródeł rozczarowania szukałbym w samym pomyśle na sztukę i w jego rozwinięciu dramaturgicznym. Krótko mówiąc - w scenariuszu. Oto bowiem Wojcieszek, niezwykle uważny obserwator naszej współczesnej codzienności, dysponujący sprawnym okiem, uchem i piórem, by atrakcyjnie, w jędrnych i wartkich dialogach przedstawiać nam świat, w którym wspólnie żyjemy, a który pokrywamy wstydem i hipokryzją, tym razem zgrzeszył pychą.

W „Była już taka miłość…” po raz pierwszy Wojcieszek postanowił bowiem zabrać nas w podróż w przeszłość, a zatem rzeczywistość, która znana jest mu jedynie z cudzego doświadczenia i świadectwa. Co więcej, stawia sobie i nam pytania na poziomie podstawowym, filozoficznym – o moralność i jej cenę, o zło i dobro w krytycznych sytuacjach, o znaczenie wiary i wspólnoty jej wyznawców dla opętanego strachem człowieka, zniewolonego społeczeństwa i totalitarnego państwa. Szczodrze racząc nas cytatami starotestamentowych psalmów, każe nam uwierzyć, że w jego wojennym Neue Schiebe (dziś dolnośląskim Wolimierzu) dotkniemy spraw i sięgniemy głębi filozofii etyki ks. Józefa Tischnera i rozważań o walce Boga i Szatana w ludzkiej filozofii Leszka Kołakowskiego. Mówiąc dosadnie - Wojcieszek zabrał nas w podróż w rzeczywistość równie mu obcą, jak jego pasażerom w kościelnych ławkach legnickiego kościoła.

Jest też druga przyczyna, że "Była już taka miłość..." nie jest na miarę "Made in Poland", ani "Osobistego Jezusa", a tego właśnie legnicka publiczność z pewnością oczekiwała. Tamte sztuki powstawały długo, dojrzewały jak wina w dębowych beczkach nabierając mocy i szlachetności. Obie były wszak najpierw scenariuszami filmowymi, a dopiero później, po wielokrotnych przeróbkach, dopracowaniach, dopieszczeniu trafiały na scenę dramatyczną. Trafiały tam jako produkty już dojrzałe, dziesiątki razy w szczegółach przemyślane prezez autora. Tym razem było inaczej...

Fabuła sztuki pozornie jest nieskomplikowana. Na Boże Narodzenie 1942 roku do rodzinnej wsi w niemieckim Neue Schiebe przyjeżdża na przepustkę młody, dzielny (odznaczony Krzyżem Żelaznym) żołnierz Wehrmachtu Paul (neurotyczny, mało przekonujący, za to potwornie spięty Łukasz Węgrzynowski), przed wojną ulubieniec miejscowego pastora i jego przewidywany następca. On już wie, że hitlerowski sen o tysiącletniej Rzeszy i wojennym blitzkriegu na Wschodzie, na który ruszył z wyrytym na sprzączce żołnierskiego pasa „Gott mit uns” i z błogosławieństwem swoich biskupów, skończył się na zmrożonych bezkresach państwa Stalina. Widział już klęski i śmierć kolegów, ale także popełniane zbrodnie.

Nasz bohater postanawia zdezerterować, by nie wracać na front i pewną śmierć. „Wasze życie, to wyrok śmierci wykonany 10 lat temu” – powie w pewnej chwili do matki (Anita Poddębniak, ponownie w roli matki, jak we wszystkich dotychczasowych legnickich sztukach Wojcieszka!), nawiązując do poparcia jakie Hitlerowi prącemu do władzy udzieliło niemieckie społeczeństwo.

W kościele nie ma jednak jego przewodnika pastora, który zdradzony trafił do obozu koncentracyjnego. Zdesperowany Paul postanawia wykryć zdrajcę, podejrzewając kolejno niemal wszystkich członków protestanckiej wspólnoty. Wymachuje bronią, grozi, domaga się wyjaśnień. Planuje także wygłoszenie kazania, które uświadomiłoby członkom wspólnoty zbrodniczą prawdę o wojnie, która dla nich jest tylko odległym echem zmagań ich bohaterskich braci.

Paul wchodzi też w zasadniczy spór z głównym podejrzanym o interesowną zdradę (by uniknąć poboru do wojska), ze swoim byłym przyjacielem Georgem (Rafał Cieluch, najciekawsza postać i najlepsza rola w spektaklu), który zajął miejsce aresztowanego pastora. Ten spór aż gęsty jest od starotestamentowych cytatów: „Wybaw mnie, Boże, bo woda mi sięga po szyję. Ugrzęzłem w mule topieli i nie mam nigdzie oparcia...” – ten psalm usłyszymy wielokrotnie. Jako błaganie, jako usprawiedliwienie.

Dla członków wspólnoty Paul jest jednak tylko niechcianym posłańcem złej nowiny, który – co gorsze – obraża ich zarażone nazizmem dusze, zagraża ich wygodnemu oportunizmowi, a także fizycznemu bezpieczeństwu. Jest szaleńcem i zagrożeniem, które trzeba wyeliminować. Tak widzi to Georg, który utratę wiary i oportunizm uzasadnia mówiąc, że „taka jest cena za przeżycie”, a swoje postępowanie przedstawia jako misję. „Przeprowadzam tych ludzi przez burzę” – tłumaczy Paulowi.

Wzajemne relacje między członkami wspólnoty, tajemnice które skrywają, a także spory o rozumienie wiary i rolę kościoła, które toczą, komplikują fabułę. Nic już nie jest oczywiste, nikt nie jest nieskazitelny. Oszalały i zrozpaczony Paul dopuszcza się nawet świętokradztwa, gwałcąc w kościele Marię (Magda Biegańska), dziewczynę, od której domaga się miłości, odmawiając jej zakochanej w nim Evie (Magda Skiba). „Wydaje ci się Pauli, że wierzysz. Wydaje ci się, że kochasz. Na to jesteś zbyt młody!” – usłyszy nieco wcześniej od Georga.

Tylko Anna, matka, trwać będzie do końca przy swoim synu. Jak w Piecie Michała Anioła, w scenie na schodach przed kościelnym ołtarzem, symbolizując wszak miłość zgodną z powołaniem. I śmierć. Bo tragiczny koniec nastąpi…

„I wyda brat brata na śmierć. I ojciec syna. I staną dzieci przeciwko rodzicom…. Nie pozostanie po nich żaden ślad”

Grzegorz Żurawiński






Premierę widzieli i na gorąco ocenili:


Jan Hila
, prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Teatru Modrzejewskiej: - Nie wiem o co, tak naprawdę, chodziło w tym przedstawieniu. Jeśli autor chciał mi coś ważnego powiedzieć, to mu się nie udało. Nie mam ochoty, bo trochę nie chcę, dokonywać ocen tej sztuki.

Krzysztof Kucharski, recenzent, Polska Gazeta Wrocławska: - Nie porwało mnie. Jakieś to chłodne było. Od ateisty Wojcieszka oczekiwałem zdecydowanie więcej, ostrzej i głębiej. Owszem, ważne pytania tu padają, ale brak na nie odpowiedzi. Warto jednak w kontekście tej sztuki rozmawiać i w tym sensie jest to ciekawe przedstawienie.

Wojciech Kondusza, dyrektor w legnickim Urzędzie Miasta: - Jeśli ma z tego powstać tryptyk, to pierwsza jego część nie zapowiada go zbyt interesująco. Odpowiedzi na ważne pytania zawisły w powietrzu. Jest to zdecydowanie słabsze niż „Osobisty Jezus”, a pewne kwestie mnie znudziły.

Magdalena Talik, recenzentka, Kulturaonline.pl i Polska Gazeta Wrocławska: - Nie jestem w stanie ocenić tego na gorąco. To jednak zupełnie inny świat, niż ciastko z kremem, jakim była jego „Miłość ci wszystko wybaczy”, którą widziałam niedawno w warszawskim Teatrze Polonia. Ta sztuka wymaga zastanowienia i głębszej refleksji. Podoba mi się, że pokazano tu niemieckie spojrzenie na wojnę, ich postawy wobec zagrożeń jakie przyniosła.

Remigiusz Lenczyk, wicedyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu: - Autorowi, który ostatnio trzaska sztuki jedna po drugiej, powiedziałbym głównie to, że lepiej mniej, ale lepiej. Zaprezentował nam tekst na ledwie pięć minut sztuki, do tego pusty intelektualnie. Tak jakby nie zauważył, że już dawno temu Leon Kruczkowski napisał „Niemcy”, a zrobił to zdecydowanie lepiej. Zirytował mnie także jednostajny rytm tego przedstawienia.

Krystyna Zajko-Minkiewicz
, polonistka: - Bardzo trudno jest mi to ocenić w kategoriach dobre czy słabe, ładne czy brzydkie… Ta sztuka wiele wymaga od widza, głównie wiedzy, erudycji, ale i wrażliwości. Ci, którzy tego nie mają, będą się na niej nudzić, bo wiele kwestii pozostanie dla nich nieczytelnych. Nasączenie tekstu Biblią to zaleta, ale dla przygotowanych. Podobało mi się, że nareszcie Wojcieszek pozbawił swój tekst wulgaryzmów. O potknięciach aktorów wolę milczeć. Dobrze, że młodzi dostali swoje szanse, ale zadanie mieli trudne.

Ludwik Gadzicki, emerytowany polonista, teatroman: - To mocno niedojrzały spektakl, zwłaszcza aktorsko. Mam wrażenie, że odtwórcy ról nie do końca wiedzą, o co autorowi i reżyserowi chodzi w tym przedstawieniu. To pogłębiało stres, który sprawiał, że aktorzy sypali się w tekście. Bardzo brakło mi jędrności języka, do którego przyzwyczaił mnie Wojcieszek i której oczekiwałem. Jeśli ktoś jest głuchy na poezję biblijną, będzie znużony spektaklem. W tej „miłości” brakło mi tego naszego, znajomego ogniwa, tak że w rzeczywistości nie była ona „nasza”.

Irena Orzeł, emerytka, członkini Stowarzyszenia Przyjaciół Teatru Modrzejewskiej: - Podobało mi się. Zwłaszcza absolutnie wyjątkowe i piękne miejsce akcji i dobrze dobrane „nordyckie” typy aktorów. Jestem przejęta i z zaciekawieniem czekam, na kolejne części tej trylogii.

Robert Kropiwnicki, przewodniczący Rady Miejskiej w Legnicy: - Bardzo interesujący spektakl, jednak kontrowersyjny jeśli chodzi o scenariusz. Czasami wszystko się w nim rozłazi, jest jakieś niedopracowane. Myślę jednak, że całość się jeszcze zmieni, rozkręci się.

Ryszard Kępa
, lekarz, miłośnik teatru, radny: - Niestety, mam wrażenie, że aktor odgrywający główną postać w przedstawieniu nie poradził sobie z rolą. W efekcie całość była wielce nieprzekonująca.




Teatr Modrzejewskiej w Legnicy
Scena w Kościele Mariackim
Przemysław Wojcieszek
Była już taka miłość, ale nie ma pewności, że to była nasza

reżyseria: Przemysław Wojcieszek
scenografia: Małgorzata Bulanda
muzyka: Pustki
premiera: 17 października 2008

Obsada: Łukasz Węgrzynowski (Paul), Magda Skiba (Eva), Rafał Cieluch (Georg), Magda Biegańska (Maria), Anita Poddębniak (Anna), Jakub Kotyński (Artur).
inspicjent i sufler: Jolanta Naczyńska


Ewa Lipska
"Pewność"

Był już taki egzamin z historii
kiedy naraz wszyscy uczniowie oblali.
I został po nich uroczysty cmentarz.
Nie ma pewności, że to był egzamin.
Nie ma pewności, że wszyscy oblali.
Jest pewność, że został po nich uroczysty cmentarz.

Była już taka miłość.
Ale nie ma pewności, że to była nasza.
Byli już tacy ludzie.
Ale nie ma pewności, że to byliśmy my.
Były już takie latające pteranodony.
Ale nie ma pewności, że to za naszych czasów.

Był już taki język.
Ale nie ma pewności, że nim mówiliśmy.
Było już takie milczenie.
Ale nie ma pewności, że to pomiędzy nami.

Był już koniec świata.
Ale nie ma pewności, że to naszego świata.
I został po nim uroczysty cmentarz.
Jest pewność, że został po nim uroczysty cmentarz.