Drukuj
Były brawa, kwiaty i gratulacje od przyjaciół, byli łowcy autografów, a także… pięciolitrowy szampan, który twórcy „Małej Moskwy” wręczył dyrektor teatru Jacek Głomb. – Taki, jaki dostał Robert Kubica za zwycięstwo w Montrealu – zaznaczył. Na dużej scenie Teatru Modrzejewskiej fetowano w piątkowy wieczór gdyński sukces filmu Waldemara Krzystka.

Spotkanie prowadzone przez Jacka Głomba, w którym uczestniczyło półtorej setki legniczan, poprzedziła projekcja dokumentalnego filmu, jaki podczas zdjęć do „Małej Moskwy” realizowanych w Legnicy, przygotowali studenci katowickiej szkoły filmowej. – To jeszcze nie jest gotowy film, a jedynie 10 minutowy montaż, który przygotowaliśmy błyskawicznie i specjalnie na tę okazję – objaśniał po projekcji jeden z twórców.

Fakt, że film udokumentował i pokazał sceny, których nie ma w kinowej wersji filmu, stał się jednak przyczynkiem do pierwszych pytań, które zadano Waldemarowi Krzystkowi. Czy zapowiadany czteroodcinkowy mini serial (4 razy po 45 minut) dla Telewizji Polskiej ocali sceny, które wypadły przy montażu wersji kinowej?

- Oczywiście, wiele z nich znajdzie się w serialu. Zresztą od początku niektóre ze scen od razu były kręcone dla telewizyjnej, przecież dużo obszerniejszej, wersji filmu. Na pewno w serialu będzie scena występu chóru, którą kręciliśmy w auli I Liceum Ogólnokształcącego. Jako absolwent tej szkoły nie wyobrażam sobie, bym z niej mógł zrezygnować. A poza tym, będzie to mój wielki hołd dla dyrygenta licealnego chóru z moich szkolnych lat, pana Michała Ogrodnika. Za to, że gdy usłyszał jak śpiewam, natychmiast odesłał mnie na zajęcia… plastyczne! – wyjaśniał i wspominał Waldemar Krzystek.

Podczas spotkania reżyser po raz kolejny przypomniał długą drogę, którą przeszedł od chwili opublikowania na początku tego wieku pierwszej wersji scenariusza „Małej Moskwy”.

- Gdy Jacek Sieradzki opublikował scenariusz w Dialogu, to usłyszałem od niego, że czyni to dlatego, że jego zdaniem taki film nigdy nie powstanie, nikt nie będzie chciał zaryzykować produkcji „ruskiego filmu za polskie pieniądze”. Mijały lata i okazywało się, że Sieradzki wiedział, co mówi. Zacząłem nawet uważać, że po prostu miał rację. Nawet wówczas, gdy jesienią 2006 roku otrzymałem jałmużnę, jaką było 1,5 mln zł dotacji z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, to szanse na realizację „Małej Moskwy” nadal wyglądały marnie. Pomógł mi przypadek i były prezes TVP Bronisław Wildstein, który zainteresował się moimi projektami po tym, jak dla telewizji zrobiłem „Norymbergę” (świetny i nagrodzony teatr telewizji z Januszem Gajosem i Mają Ostaszewską – przyp. red. serwisu). Gdy dowiedział się, że od kilku lat szukam pieniędzy na „Małą Moskwę” postanowił, że TVP stanie się głównym producentem tego filmu. Dopiero od tego momentu można było przystąpić do realizacji projektu – wspominał Krzystek.

Dlaczego nie powiodły się wcześniejsze plany, by film był koprodukcją polsko-rosyjską i jakie ma szanse na rozpowszechnianie w Rosji?

- Bardzo chciałem, by „Mała Moskwa” była filmem polsko-rosyjskim. „To świetny scenariusz, tylko szkoda, że napisał go Polak, a nie Rosjanin” – usłyszałem od rosyjskiego wiceministra kultury. Wszystkie szanse na koprodukcję rozwiały się po tym, jak szef ich związku filmowców Nikita Michałkow określił scenariusz jako antyrosyjski. Wtedy ustały wszelkie rozmowy na temat wspólnej produkcji. Może z dystrybucją filmu w Rosji będzie jednak lepiej… Szanse są. Robocza i bardzo jeszcze niedoskonała wersja filmu, którą pokazałem w Moskwie dwa miesiące przed premierą, bardzo się podobała. Trzech tamtejszych największych dystrybutorów przystąpiło do rozmów o umowie na szerokie rozpowszechnianie filmu w Rosji. Tylko że potem była gruzińska awantura, po której znowu wszystko co Polskie, znowu stało się podejrzane i ryzykowne… Jestem dobrej myśli, ale pewności, że się nam powiedzie, nie mam… - mówił Waldemar Krzystek.

Reżyser odniósł się także do fali krytyki, z jaką spotkał się werdykt jurorów festiwalu w Gdyni, którzy Złote Lwy przyznali właśnie jego filmowi krzywdząc ponoć „kino autorskie”.

- To ja, jako autor scenariusza i reżyser, który opowiedział historię, jaka była także częścią mojego doświadczenia i życia jako młodzieńca wychowującego się w sąsiedztwie radzieckich żołnierzy i ich rodzin, jaki film zrobiłem? Nie autorski? Cóż, gdy inni muszą wymyślać fabuły, ja mogę czerpać z wielkich pokładów niezwykłej historii mojego miasta. Legnica, w której stacjonowali przedstawiciele wielu narodów 17 radzieckich republik, w której obok siebie żyli także Niemcy, Żydzi, Grecy, Ukraińcy…, osiedleńcy z centralnej Polski i zza Buga, daje mi taką szansę – tłumaczył autor „Małej Moskwy”.

Grzegorz Żurawiński