Drukuj
Na 21 listopada Syrena Films, dystrybutor filmu Waldemara Krzystka „Mała Moskwa” zapowiada premierowe projekcje tego obrazu w polskich kinach. Złote Lwy, które wygrał film na festiwalu w Gdyni i wściekłe ataki krytyków filmowych na tę decyzję jurorów… ucieszyły dystrybutora i przyspieszyły decyzję o skierowaniu filmu do kin. Z Waldemarem Krzystkiem rozmawia Magdalena Rigamonti.

Jego "Mała Moskwa" to romans w hollywoodzkim stylu. Film Waldemara Krzystka zdobył Złote Lwy na festiwalu w Gdyni i rozpętał narodową debatę o polskim kinie. Z reżyserem rozmawia Magdalena Rigamonti:

Jak Pan się czuje w roli bohatera narodowego skandalu?


To jest po prostu śmieszne. Od ponad dwóch tygodni toczy się debata na temat słuszności czy niesłuszności filmu "Mała Moskwa" i werdyktu gdyńskiego jury, wedle którego mój film dostał główną nagrodę. Debata jest bardziej rozwichrzona niż grzywy Złotych Lwów, a przecież filmu prawie nikt nie widział!

Oprócz krytyków.


Ano właśnie. Jedni krzyczą, że jest dobry, drudzy, że jest zły. W efekcie widzowie nie wiedzą nic.

Ale premiera już w listopadzie...

Owszem. Dystrybutor [Syrena Films - red.] się cieszy. Nie musi wydawać na reklamę. Dawno o żadnym filmie nie mówiło się aż tyle i tak długo. To jasne, że dystrybutor marzy, żeby o "Moskwie" mówiło się jak najdłużej, bo dzięki temu widzowie przycwałują do kina skonfrontować wyczytane i posłyszane opinie z własnymi odczuciami.

Zarzucono Panu głównie melodramatyczny styl opowieści i uproszczoną psychologię bohaterów.

Mówi się, że to telenowela. Że główna bohaterka jest z plastiku i inne takie bzdury. Dziwią mnie niektórzy znawcy, bo jakoś dziwnym trafem zmieniają zdanie. Tadeusz Sobolewski tuż po projekcji w Gdyni napisał krótką, pozytywną recenzję. A już po kilku dniach uznał mój film za telenowelę. Gdybym miał śledzić całą tę dość idiotyczną debatę, to musiałbym od kogoś dostać etat i zajmowałbym się tylko tym, bo na nic innego nie miałbym czasu. Moim zdaniem istnieje jakieś przedziwne stado - nazwałbym je mniejszością umysłową - które narzuca swoją opinię większości.

A może stadu bardziej podobały się inne filmy pokazane w Gdyni? Widział pan konkurentów "Małej Moskwy"?

Nie miałem okazji, więc nie wypowiadam się na temat werdyktu.

Jakie się czuje autor dzieła, które zbiera i laury, i baty?

Ja już mam sporo lat. Od dawna pracuję w tym zawodzie i nauczyłem się, że nie warto przejmować się tym, co mówią i piszą na temat moich filmów. Wiem tyle, że jeśli chwalą, to czasem potrafią zagłaskać na śmierć. Po prostu zawsze mam wewnętrzne przekonanie do tego, co robię. Reszta mało mnie interesuje.
 
Więc jest pan zadowolony z "Małej Moskwy"?

Tak. Jest dobrze zrobiona w sensie warsztatowym i obsadzona znakomitymi aktorami. No i prawdziwa, jeśli chodzi o realia Legnicy z lat 60. oraz relacje między Polakami i Rosjanami z tamtejszego garnizonu. Naprawdę solidnie się napracowałem, zanim przystąpiłem do zdjęć. Przez osiem miesięcy kompletowałem obsadę. Obejrzałem ponad 60 filmów, zanim zdecydowałem o doborze aktorów. Swietłana Chodczenko, odtwórczyni głównej roli, miała z nami krzyż pański. Kiedy zdecydowałem, że to ona będzie Wierą, postanowiłem znaleźć jej filmowego partnera. Na castingach różni aktorzy musieli ją pocałować. Kiedy przyszedł Lesław Żurek, zauważył, że Swietłana ma już spuchnięte usta od tego całowania. Pocałował ją więc w policzek. Ale tak, że od razu dostał rolę Michała, polskiego oficera zakochanego w pięknej żonie rosyjskiego oficera.

Oprócz gdyńskiego festiwalu pokazał Pan także film w Legnicy. Jak tam widzowie zareagowali na film?

Owacją na stojąco. Byli wzruszeni. Przyjechali też Rosjanie, którzy kiedyś w Legnicy mieszkali. Powiedzieli mi, że ten film całkowicie oddaje prawdę o ich życiu w zamkniętej części miasta. Wiem, jak oni żyli, bo wychowałem się dwieście metrów od tego zamkniętego, przedziwnego osiedla. Nie tylko widziałem Rosjan, ale i niektórych znałem. Przez dwadzieścia lat mojego życia co dzień oglądałem ludzi w rosyjskich mundurach.

Wiem, że teraz chce pan robić film we Wrocławiu i też z dużym rozmachem?


Zgadza się. Chcę zrobić film, opowiadający o wyjątkowo spektakularnej akcji wrocławskiej sierpniowej Solidarności. Działaczom udało się wyprowadzić z banku 80 milionów złotych, czyli cały budżet związku, dzięki czemu podczas stanu wojennego mieli z czego finansować podziemną działalność. Moim zdaniem to świetny temat na film. Proszę sobie tylko wyobrazić młodych facetów, którzy przychodzą do banku z torbą po 80 baniek. Nawet nie umieli sobie wyobrazić, jak wygląda taka góra pieniędzy! A ja już wyobraziłem sobie tytuł filmu: "80 milionów".

(Magdalena Rigamonti, „Jak chwalą, to zagłaszczą”, Polska Gazeta Wrocławska, 2.10.2008)


Obejrzyj zwiastun i fragment filmu, w którym Swietłana Chodczenkowa śpiewa Grand Valse Brillant

http://gazeta.teatr.legnica.pl/news.php?item.1418