Drukuj
Zaskakujący werdykt w Gdyni. Jurorzy zamiast filmów odważnych wybrali klasyczny melodramat. Złote Lwy dostała "Mała Moskwa" Waldemara Krzystka, film bardzo przyzwoity i obraz, który świetnie się ogląda, ale jednocześnie dziełko niemal staroświeckie w sposobie narracji i filmowym języku – ocenia Barbara Hollender.

To był bardzo ważny festiwal. Pokazał, że w naszym kinie stało się w ostatnim roku coś naprawdę ciekawego. Powstało kilka ogromnie interesujących filmów.

Bez znieczulenia


Pierwszy z nich – "Rysa" Michała Rosy – jest mądry i ważny, dotyka najtrudniejszych spraw. Opowiada o polskiej lustracji: o tragedii, jaką może spowodować samo podejrzenie o współpracę z SB, prawdziwe czy nie. Portretuje rozpad rodziny, w której po wielu wspólnie spędzonych latach nagle runęło zaufanie do drugiego człowieka. A wreszcie pokazuje samotność człowieka wobec lustracyjnego oskarżenia, niemożność dojścia do prawdy.

Drugi film – "33 sceny z życia" Małgorzaty Szumowskiej – to studium cierpienia. Obraz, jakiego jeszcze w naszym kinie nie było. Ekshibicjonistyczny, drapieżny, wybijający widza z dobrego samopoczucia. Szumowska, opierając się na tym, z czym sama musiała się zmierzyć, z bliska pokazuje tę chwilę w życiu człowieka, kiedy nagle wszystko się wali. Portretuje dziewczynę, której w ciągu bardzo krótkiego czasu umierają matka i ojciec. Potem rozpada się jej małżeństwo.

Młoda reżyserka bez znieczulenia filmuje na ekranie śmierć. Straszliwy ból odchodzenia. I życie, bo bohaterka, jakby kierowana zwierzęcym instynktem, próbuje po tych tragediach powstać. Po omacku szuka drogi, by przetrwać. Szumowska łamie wszelkie tabu, obnaża ludzką naturę, portretując te jej zakamarki, które zwykle w naszej kulturze wstydliwie ukrywamy. Można tego filmu nie lubić, nie akceptować jego filozofii, ale nie można obok niego przejść obojętnie.

I wreszcie trzeci obraz: "Cztery noce z Anną" Jerzego Skolimowskiego. Piękny powrót do kina autora "Walkowera" po 17 latach milczenia. Film trudny, wysoce artystyczny, nawiązujący stylistyką do twórczości Skolimowskiego z lat 60., a jednocześnie nowoczesny, na przekór dzisiejszym czasom, w których królują telenowele, opowiadający obrazem. Delikatna, przewrotna i wyrafinowana historia obsesyjnej, ale czystej miłości, która rodzi się wśród nędzy codzienności.

Wygrał kompromis


Każdy z tych obrazów mógł wyjechać z Gdyni ze Złotymi Lwami. Niestety, żaden nie odniósł triumfu. Jurorzy nie zauważyli, że w polskim kinie dokonuje się przemiana. I nie umiem sobie gdyńskiego werdyktu wytłumaczyć. Być może prawdziwa sztuka, która niemal z definicji budzi kontrowersje, jurorów podzieliła i w efekcie wygrał kompromis?

"Mała Moskwa" Waldemara Krzystka to film bardzo przyzwoity. Romans trzymający się reguł gatunku, rzucony na tło rosyjskiej bazy w Legnicy w 1968 roku. Obraz, który świetnie się ogląda, ale jednocześnie dziełko niemal staroświeckie w sposobie narracji i filmowym języku. Takich filmów i Amerykanie, i Rosjanie nakręcili na pęczki. Równie sprawnie i wzruszająco, albo nawet lepiej.

Nie chcę negować wartości "Małej Moskwy". To sympatyczne, ciekawe, nawet wzruszające kino. Pewnie zdobędzie swoją widownię, choć raczej wśród starszej publiczności. Ale festiwale są po to, by dostrzegać nowe trendy i wspierać ważne zjawiska. Grzeczne werdykty nie czynią rewolucji, nie pomagają promować tego, co nieoczywiste, bulwersujące, ważne, niecodzienne. Sztucznie tworzone, pozaregulaminowe nagrody dla "Rysy" czy "Czterech nocy z Anną" niewiele załatwiają, uspokajają jedynie sumienie jurorów.

A może najtrudniej jest być prorokiem we własnym kraju? "Rysa" zyskała znakomite recenzje zagranicznych krytyków w Wenecji, "33 sceny z życia" przywiozły nagrodę z Locarno, "Cztery noce z Anną" zdołały wywołać zachwyt w Cannes. My wolimy zachować spokój.

Pozostaje więc cieszyć się, że takie filmy powstały. I że tuż za nimi są następne obrazy interesujące, z charakterem. Jak choćby szlachetny obraz Jacka Bławuta "Jeszcze nie wieczór". Ten wyróżniony nagrodą specjalną obraz to opowieść o pensjonariuszach Domu Aktora Weterana w Skolimowie. O podrywającej się do lotu starości, o marzeniach, które można spełniać w każdym wieku. A najpiękniejsze są w tym filmie sceny autentyczne, podpatrzone przez twórcę "Nienormalnych" metodą dokumentalną.

Filmy z charakterem

Sprawną rękę i ogromny, niemal niepolski, optymizm wykazała Kasia Adamik w "Boisku bezdomnych" mówiącym o ludziach podnoszących się z upadku. Ciekawą opowieść o emigrantach w Austrii zaproponował Dariusz Gajewski w "Lekcjach pana Kuki". Delikatne studium budzenia się do życia z letargu codzienności pokazała Magdalena Piekorz w "Senności". Wszelkie konwencje przełamał w swoim ostatnim filmie "O_1_0" Piotr Łazarkiewicz. Dobry, niepokojący debiut długometrażowy "Drzazgi" przywiózł do Gdyni Maciej Pieprzyca. No i wreszcie znakomitych, współprodukowanych przez Polskę "Braci Karamazow" zaprezentował Czech Petr Zelenka.

Mamy za sobą dobry dla polskiego kina rok, po którym z nadzieją czekam na następny. Ale jednocześnie nie mogę na koniec nie zadać pytania skierowanego do dystrybutorów i działaczy kultury: co można zrobić, żeby te interesujące tytuły zyskały odpowiednią promocję i dotarły do widzów?


Robert Gliński, przewodniczący jury:

Obejrzeliśmy sporo filmów dobrych i bardzo różnych. Ta bogata oferta sprawiła nam, jurorom, kłopot. Chcieliśmy nagrodzić wszystkie tytuły interesująco zrobione, pokazujące współczesny świat, poruszające ważne problemy, oddziałujące na emocje, a bardzo trudno nam było dojść do kompromisu. Dyskutowaliśmy o wielu tytułach, a o każdą nagrodę spieraliśmy się bardzo długo. My lubimy raczej kino kameralne, wyciszone, dotykające naszych spraw. Dla mnie osobiście ważna była "Rysa" opowiadająca o ludziach omotanych pajęczyną przeszłości, ale nie wszyscy jurorzy rozumieli te uwikłania. Koledzy zza oceanu zwracali uwagę przede wszystkim na to, czy film jest perfekcyjnie zrealizowany i czy wzbudza emocje widowni. Szukali tematów uniwersalnych. Taka właśnie jest "Mała Moskwa". To klarowny, czysty gatunkowo romans. Kilka lat temu na ekranach przeważały smutne filmy o braku perspektyw, potem przyszły baśnie. Teraz oglądaliśmy głównie filmy o ludziach i ich dramatach. Większość z nich była zadumą nad śmiercią albo próbą jej oswojenia, choć to zapewne przypadek. Jednak powstają też w Polsce filmy społeczne, a także obrazy historyczne, pomagające nam określić własną tożsamość, kameralne, psychologiczne dramaty, wreszcie komedie. Mamy filmy artystyczne i komercyjne. Ta różnorodność świadczy o zdrowiu naszej kinematografii.

(Barbara Hollender, „Zaskakujący werdykt jury”, Rzeczpospolita, 22.09.2008)