Drukuj
W wyścigu o Złote Lwy nieoczekiwanie zwyciężył czarny koń - melodramat Waldemara Krzystka "Mała Moskwa". Tym zaskakującym werdyktem w sobotę zakończył się 33. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Relacjonuje i rozmawia z reżyserem Katarzyna Fryc.

"Mała Moskwa" w reżyserii Waldemara Krzystka ("W zawieszeniu", "Ostatni prom", "Zwolnieni z życia") zebrała dobre opinie w festiwalowych kuluarach, a mimo to niewiele osób brało ją pod uwagę jako faworytkę do Złotych Lwów. Dlaczego? Bo jest klasycznym melodramatem, a takie produkcje, choć uwielbiane przez widownię, rzadko zyskują poklask wśród jurorów.

Ale tym razem stało się inaczej - jury pod przewodnictwem Roberta Glińskiego uznało, że oparta na faktach historia zakazanej miłości żony radzieckiego pilota do polskiego oficera to najlepszy tytuł na tym festiwalu. Akcja rozgrywa się w latach 1967-68 w Legnicy (rodzinne miasto Krzystka), w której stacjonował garnizon Armii Czerwonej i z racji 60-tysięcznej społeczności rosyjskiej miasto nazywano Małą Moskwą.

Film wpisuje historię Wiery (rewelacyjna rola nagrodzonej w Gdyni Svietlany Khodchenkovej), XX-wiecznej Kareniny, w kontekst historyczny - zakończony tragicznie romans z oficerem LWP (Lesław Żurek) ma miejsce w przededniu (w trakcie – przyp. red. serwisu) inwazji wojsk radzieckich i polskich na Czechosłowację.
    
Rozmowa z Waldemarem Krzystkiem laureatem tegorocznych Złotych Lwów za film "Mała Moskwa":


Katarzyna Fryc: Pierwsze wrażenia po odebraniu nagrody?

Waldemar Krzystek: Ogromnie się cieszę, bo wyjątkowo zależało mi na sukcesie tego filmu. „,Mała Moskwa” to obraz bardzo osobisty - pochodzę z Legnicy i przez dwadzieścia lat oglądałem z bliska Rosjan, o których opowiadam i miejsca, w których rozgrywa się akcja. Zależało mi, by w prawdziwy sposób przedstawić historię zakazanej miłości sprzed lat. Główni bohaterowie to Rosjanie, dlatego w filmie głównie mówi się po rosyjsku. Dla młodego pokolenia, pozbawionego kontekstów ideologicznych, to taki sam język obcy jak wszystkie inne. Czytają napisy po polsku i nie widzą w tym żadnego problemu.

Pana film w niestereotypowy sposób naświetla relacje polsko-rosyjskie.

Nasz stosunek do Rosjan zawsze był ambiwalentny i nie powinniśmy tego ukrywać pod pozorem politycznej poprawności. Bałem się, że film może zostać przyjęty chłodno. Ale stało się inaczej. Po festiwalowej projekcji publiczność przyjęła go bardzo gorąco, także nagrody są dowodem, że się spodobał. U mnie nie ma stereotypu Rosjanina czy Rosjanki, który pojawia się w innych filmach. Bezustannie oglądam produkcje, gdzie Rosjanin jest członkiem mafii, który w Polsce robi czarne interesy, a Rosjanka jest sprzątaczką w bogatym polskim domu. I to ma być cały obraz współczesnej Rosji? Mój film nie ma nic wspólnego z koniunkturalizmem. Chyba całkiem nieźle opisuje różnice polskiej i rosyjskiej mentalności. W jednej ze scen major KGB mówi do Wiery, Rosjanki zakochanej w polskim oficerze: "Mnie nie interesuje, co ty chcesz. U nas się żyje powtarzając słowo "muszę". A ona mu na to odpowiada: "Musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce". To jest główna różnica między naszymi narodami. Kiedy to uświadamiany Rosjanom, oni mówią, że to jest wieczne i nie ma znaczenia czy rządził car, sowieci czy obecna władza. Ważniejsze jest "muszę" niż "chcę".

Jak pan trafił na tak dobrych rosyjskich aktorów?
Przez osiem miesięcy obejrzałem ponad sześćdziesiąt rosyjskich filmów, bo przecież my w ogóle nie znamy tego kina. Był Domagarow, a po nim już nic. Więc szukałem zawzięcie, aż znalazłem.

Film będzie pokazywany w Rosji?

Mam taką nadzieję, już rozmawiają z nami o tym trzy firmy dystrybucyjne.

Świadomie zdecydował się pan na formułę melodramatu. Nie było w panu obaw, że to konwencja zbyt ryzykowna jak na kandydata do Złotych Lwów?
"Mała Moskwa" to film o zakazanej miłości, ale tak bardzo osadzony w realiach historycznych, wręcz w datach, które łatwo zidentyfikować i dodatkowo pełnią one rolę dramaturgiczną, że powstał pewnego rodzaju "uszlachetniony" melodramat.

Proszę opowiedzieć o pierwowzorach filmowych postaci.

Nie chciałbym rozwijać tego tematu. Jest w Legnicy grób, w nim spoczywa kobieta, pierwowzór filmowej Wiery, która zmarła z powodu miłości do Polaka. I tyle mi wystarczyło, żeby napisać scenariusz. Cała reszta jest ich osobistym dramatem i uszanujmy to.

Najbardziej niesamowite w pana filmie jest to, że opowiedziana przez pana historia wydarzyła się naprawdę.
Zawsze powtarzam, że w życiu zdarza się tyle ciekawych historii, że gdybym chciał je wszystkie opisać, to i tak nikt by w nie nie uwierzył, bo wydają się nieprawdopodobne.

(Katarzyna Fryc, „Wielki sukces "Małej Moskwy"”, Gazeta Wyborcza Trójmiasto, 22.09.2008)