Drukuj
Kto zdobędzie Złote Lwy? Dowiemy się na sobotniej gali w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Do grupy liderów nieoczekiwanie dołączyła „Mała Moskwa“ Waldemara Krzystka.  To największa niespodzianka kończącego się festiwalu i film, o którym przed konkursem nie mówiło się nic. Obraz dowiódł, że nasi twórcy potrafią kręcić filmy dla szerokiej widowni w różnym wieku, nie drażniąc uproszczeniami, wtórnością czy infantylizmem – pisze Jolanta Gajda-Zadworna.

Z 16 filmów, jakie trafiły do konkursowej rywalizacji pod koniec festiwalu, najwięcej mówi się o czterech tytułach. „33 sceny z życia“ Małgorzaty Szumowskiej nad polskie morze ściągnął już w aurze sukcesu z Locarno. Wczoraj do grona jego zwolenników, choć niejednogłośnie, dołączyli dziennikarze akredytowani.

Wciąż ciepło oceniane są filmy pokazywane w pierwszych dniach konkursu. „Boisko bezdomnych“ – ciekawie, z młodzieńczą werwą, a zarazem profesjonalnie opowiedziana historia nietypowej drużyny piłkarskiej – aż prosi się o nagrodę dla młodej reżyserki Kasi Adamik. „Rysa“ Michała Rosy – skromny formalnie film, w którym lustracja jest jedynie punktem wyjścia do poruszającej analizy międzyludzkich relacji, nie tylko nie tracił, ale zyskiwał przy kolejnych konkursowych projekcjach.

Zagorzałych zwolenników mają „Cztery noce z Anną“ Jerzego Skolimowskiego; wiele ciepłych słów usłyszał też Jacek Bławut – twórca filmu o starych aktorach „Jeszcze nie wieczór“. A publiczność w Teatrze Muzycznym, głosując oklaskami, za najlepszą produkcję uznała „Senność“ Magdaleny Piekorz. I do tej reżyserki trafi Złoty Klakier.

Największą niespodzianką kończącego się dziś festiwalu był jednak film, o którym przed konkursem nie mówiło się nic. „Mała Moskwa“ Waldemara Krzystka pogodziła oczekiwania bardzo różnych widzów. Dowiodła, że nasi twórcy potrafią kręcić filmy dla szerokiej widowni w różnym wieku, nie drażniąc uproszczeniami, wtórnością czy infantylizmem. Są w stanie poprzez mocne, ciekawe postaci oddać meandry niełatwych polsko-rosyjskich relacji.

Małą Moskwą nazywano Legnicę, w której stacjonowały największe w Polsce radzieckie jednostki wojskowe. Krzystek wszedł z kamerą do tego „zakazanego“ i niedostępnego przez wiele lat miejsca. Pokazał je w dwóch czasowych płaszczyznach – roku 1968 i współcześnie. Na tym tle przedstawił zawiłe losy ludzi żyjących po obu stronach solidnych bram i murów otaczających jednostki.

Trzon fabuły stanowi historia miłosnego trójkąta – zakazane uczucie łączące polskiego oficera i Rosjankę. Ale jest to jedynie pretekst do pokazania szerszego kontekstu. W odważnych dialogach i mocnych scenach, wyraźnie jednak oddzielających to, co rosyjskie, od tego, co sowieckie. W „Małej Moskwie“ tkwi kawałek dużego dobrego kina. Czy doceni je jury pod przewodnictwem Roberta Glińskiego? Zobaczymy.

Jolanta Gajda-Zadworna ,„Mała Moskwa i bardzo wielkie nadzieje”, Życie Warszawy, 20.09.2008)