Drukuj
Chodzą słuchy, że Sylwester Chęciński wzruszył się do łez na zamkniętym pokazie "Małej Moskwy", nowego filmu Waldemara Krzystka. W środę - już na otwartej, przedpremierowej projekcji w Legnicy - płakały tłumy widzów – imprezę relacjonuje i film ocenia Magda Podsiadły.

40-latkowie, tacy jak ja, Rosjan nie lubili - z opowieści dziadków i rodziców wiedzieliśmy, co nam zrobili w czasie wojny i już po niej, "za Stalina". Nie znosiliśmy obowiązkowych lekcji rosyjskiego, który wymazaliśmy z pamięci po ukończeniu szkół. Za to nasi starsi bracia kupowali na lewo paliwo do swoich motocykli od stacjonujących w Polsce do 1993 roku radzieckich żołnierzy. Znienawidzony wtedy, choć taki piękny, język bardzo się w takich handlowych sytuacjach przydawał.

No i o tym jest ten film - Rosjanie byli i okupantami, i zwykłymi ludźmi z sąsiedztwa. Jak w Legnicy w latach 60., gdzie stacjonował największy sztab Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej i jeden z liczniejszych radzieckich garnizonów w Europie. Totalitarny ustrój miażdżył i obcych, i swoich.

Krzystek oparł dramaturgię swojego filmu na klasycznym trójkącie miłosnym. Ona jest żoną rosyjskiego lotnika stacjonującego w Legnicy w latach 60., on polskim oficerem. To historia prawdziwa, wielu legniczan pamięta ją do dziś. Z życia wzięty melodramat, miłość niemożliwa z przyczyn politycznych, nieszczęśliwie przerwana. Nawet grób prawdziwej bohaterki na legnickim cmentarzu zagrał w filmie, komputerowo wprowadzono tylko portret i nazwisko filmowej postaci.

Film opowiada o czasach, gdy kontakty między stacjonującymi w Polsce Rosjanami a Polakami były zakazane, ale ludzie, jak to ludzie, na co dzień nie uważali się za wrogów. Byli sąsiadami, razem więc pili, spotykali się, przyjaźnili, kochali. Tyle że w ukryciu, pod groźbą surowej kary.

Krzystek opowiada o naturze miłosnego trójkąta. O jego życiowej niepoprawności w większości społeczeństw i niezbywalnym prawie do miłości. Troje bohaterów rozumie to. Krzystek pokazał dojrzałą postać miłości, gdy ludzie szanują prawo do niej i potrafią wybaczyć zdradę. Reżim jednak nie przebaczał, wola i szczęście jednostki nie były ważne. Reżyser dramatyzuje dodatkowo akcję, zaczepiając ją o początek inwazji na Czechosłowację w sierpniu 1968 roku, gdy bezlitosne reguły czasu wojny odbierają nadzieję, całkowicie przekreślając znaczenie osobistych dramatów. Ten manewr scenariuszowy podnosi napięcie w filmie, przynosząc widzowi przeczucie nadchodzącej nieuchronnie katastrofy.

Film zbudowany jest w dwóch planach czasowych - przeszłości i współczesności - przeplatających się i stopniowo odsłaniających tajemnicę losów bohaterów. Współcześnie mąż Rosjanki przyjeżdża z córką na grób swojej żony. Wędrują skłóceni o tragiczną przeszłość przez dzisiejszą Legnicę. Bardzo ważna postać córki, dzięki której następuje odkupienie udręczonych przez los bohaterów. Jest jednak zbudowana w nazbyt czarno-białych kolorach, podobnie jej relacja z ojcem. 30-latka naiwnie przerzuca winę za swoje niespełnione życie na ojca i nieżyjącą, nigdy niepoznaną matkę, po czym następuje zbyt prosta przy tak zapiekłym, bolesnym żalu egzystencjalna iluminacja. Nie przekonuje mnie taka przemiana bohaterki, która zakłóca rytm całego filmu. A gdyby była to figura bardziej zniuansowana psychologicznie? Tak jak postać jej nieszczęśliwie zakochanej matki, grana przez tę samą rosyjską aktorkę Swietłanę Hodczenkową? Rosyjski lotnik - w tej roli niezły Dmitrij Uljanow - także bardziej jest przekonujący jako zdradzany mąż niż odtrącony ojciec.

Nietuzinkowi bohaterowie tego filmu potrafią kochać i są odważni jako ludzie. Tak naprawdę to nie oni zdradzają - wobec siebie nawzajem starają się być uczciwi, pojmując coraz głębiej powiązania między sobą. Zdradzają ich ci, którzy poddali się systemowi, lub ci, którzy czerpią z niego korzyści. Ale nawet kaci nie są jednoznacznie źli. Jeden, mściwy z natury, kieruje się w swym postępowaniu osobistymi urazami, drugi niebezpieczny jest dlatego, że świetnie pojmuje mechanizm, któremu służy, i świetnie czyta intencje swych ofiar. Wpasowuje się w system nie dlatego, że jest słaby, ale dlatego, że takiego dokonał wyboru.

Film ma sprawne tempo, operator Tomasz Dobrowolski zrobił zdjęcia w bliskich, intymnych planach i w ciemnych tonacjach, a scenograf Tadeusz Kosarewicz dokonał niemożliwej, ale udanej rekonstrukcji Legnicy czasów stacjonowania Rosjan. Pieczołowicie odtworzone zostały kostiumy i rekwizyty z epoki. Dzieło Krzystka raczej nie będzie faworytem do nagrody głównej w konkursie tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, ale przecież z założenia miał to być solidnie zrobiony romans - i jeśli udało się w nim powiedzieć tak dużo, to i tak reżyser odniósł artystyczny sukces. Do Legnicy, miejsca filmowych wydarzeń, jechałam uzbrojona w chusteczki. Dobrze zrobiłam, bo pod koniec, jak chyba wszyscy, miałam łzy w oczach.

(Magda Podsiadły, „Kochankowie z Legnicy”, Gazeta Wyborcza-Wrocław, 19.09.2008)