Drukuj
Legnicki teatr wpadł w pułapkę, którą sam zastawił. Znajduje ciekawe historie i próbuje nimi zainteresować publiczność. Ale przy okazji popełnia ten sam grzech. Opowiada je w podobny sposób, pozwala aktorom na granie ciągle w tym samym stylu, a przecież każda z tych historii jest inna – o sztuce „Łemko” Urbańskiego i Głomba pokazanej na festiwalu Malta w Poznaniu pisze Stefan Drajewski.

Teatrowi Heleny Modrzejewskiej z Legnicy przydałby się kubeł zimnej wody. Cokolwiek nie wystawi, krytycy pieją z zachwytu. Po "Dziadach" w inscenizacji Lecha Raczaka sam dołączyłem do tego grona.

Obejrzałem "Łemka", teatralną balladę, która czasami zamieniała się w poemat pedagogiczny i wtedy stawała się nieznośna. Rozumiem złożoność problemu, ale opowiadanie krok po kroku, wyjaśnianie każdego detalu, zaczyna w pewnym momencie nużyć. Chciałoby się otworzyć drzwi tego niesamowitego "domu dziennego, domu nocnego", że użyję tytułu jednej z powieści Olgi Tokarczuk i wpuścić trochę powietrza.

Legnicki teatr wpadł w pułapkę, którą sam zastawił. Znajduje ciekawe historie i próbuje nimi zainteresować publiczność. Ale przy okazji popełnia ten sam grzech. Opowiada je w podobny sposób, pozwala aktorom na granie ciągle w tym samym stylu, a przecież każda z tych historii jest inna.

(Stefan Drajewski, ""Łemko" grzeszy dydaktyzmem", Polska Głos Wielkopolski, 28-29.06.2008)