Drukuj
Najnowsza produkcja Teatru Modrzejewskiej to opowieść o instynktach budzonych przez rewolucję. Reżysera bardziej niż spory ideowe zainteresowało ludzkie szaleństwo. Raczak stworzył spójny, na poły boleśnie dosłowny, na poły wizyjny spektakl o ludzkim szaleństwie w obliczu rewolucji, o naturze, seksualizmie, który ostatecznie góruje nad kulturą, także o wyblakłych ideach pozostających jedynie w pamięci oszukanego ludu – pisze Katarzyna Kamińska.

Raczak od pierwszej sceny wsadza nas do pędzącego rewolucyjnego pojazdu. Nie próbuje porządkować trudnego w odbiorze, wielowarstwowego tekstu Petera Weissa, nie odnosi go też do współczesności. Przedstawia studium ludzkich zrywów, cywilizacyjnych zmian, które napędza zwierzęcy instynkt zabijania i kopulacji.

Jest rok 1808. Osadzony w domu dla obłąkanych markiz de Sade postanawia wystawić sztukę własnego autorstwa. Osią jej wydarzeń jest śmierć rewolucjonisty Jeana Paula Marata, zasztyletowanego przez Karolinę Corday. Dramat mają odegrać pensjonariusze przytułku - paranoicy, maniacy, ludzie pogrążeni w depresji.

Dwie płaszczyzny wydarzeń bezustannie się przenikają, krwawe barykady rewolucyjnego Paryża mieszają się z szarymi realiami psychiatryka. Co jakiś czas do swego umieszczonego w szpitalnej łaźni teatru wkracza de Sade. Choć wydawałoby się, że wydarzenia napędza spór pomiędzy nim - egoistycznym, wyzutym z idei hedonistą - a cierpiącym bóle ciała i duszy ultraradykalnym Maratem, jest wręcz odwrotnie. Ich konflikt przypomina kurtuazyjną rozmowę.

W swoim tekście Weiss zaakcentował prawdziwość ulicy, wzburzonego ludu, uciskanego niezależnie od ustroju. Koszmarem Marata jest właśnie lud wyśpiewujący swoje żale, ociekający brudem, rozpasany seksualnie, zabijający na oślep. Temu teatrowi w teatrze przyglądają się pielęgniarze i dyrektor przytułku, słowem bądź przemocą starający się sprowadzić wydarzenia na drogę konwenansu.

Spektakl Raczaka, inscenizowany prosto i bez efekciarstwa, to genialnie zorganizowana scena zbiorowa. Zespół udźwignął wielowarstwowość dramatu Weissa: świetnie wypadł Tadeusz Ratuszniak w roli Wywoływacza, Paweł Wolak jako de Sade, całość napędzał Chór (Katarzyna Dworak, Paweł Palcat i Małgorzata Urbańska). Docenić należy najmniej efektowną, za to szalenie spójną kreację Marata w wykonaniu Rafała Cielucha. Każdy z aktorów bardziej był na scenie, niż grał, oddając się uciechom i lękom szaleńców.

Raczak stworzył spójny, na poły boleśnie dosłowny, na poły wizyjny spektakl o ludzkim szaleństwie w obliczu rewolucji, o naturze, seksualizmie, który ostatecznie góruje nad kulturą, także o wyblakłych ideach pozostających jedynie w pamięci oszukanego ludu. Wreszcie o tym, że rewolucja staje się narzędziem, którym jej sprawcy nie potrafią się posługiwać.

"Marat-Sade" na podstawie "Męczeństwa i śmierci Jean Paula Marata przedstawionego przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem Pana de Sade'a" Petera Weissa, reżyseria - Lech Raczak, scenografia - Piotr Tetlak, kostiumy - Ewa Tetlak, muzyka - Katarzyna Klebba i Paweł Paluch; premiera 10 maja na Dużej Scenie Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy

(Katarzyna Kamińska, „Rewolucja jak zbiorowy sen”, Gazeta Wyborcza-Wrocław, 21.05.2008)