Drukuj
Gwiazdy: Ewa Bem, Stanisław Sojka, Katarzyna Cerekwicka, Paweł Kukiz, Maciej Maleńczuk i Małgorzata Ostrowska, śpiewały w Legnicy swoje wielkie hity z towarzyszeniem chórów. Kapitalny pomysł, choć chóry były…lepsze! Piątkowy koncert, który dowcipnie prowadzili Dorota Wellman i Marcin Prokop, był interesującym wydarzeniem artystycznym, a przy okazji wielką lekcją pokory dla gwiazd estrady.

Pomysł, by gwiazdy promowały legnicki turniej chórów był doskonały. Szóstka, która w piątkowy wieczór pojawiła się na estradzie na dziedzińcu Akademii Rycerskiej, wykazała się nie lada odwagą, by największe swoje przeboje zaśpiewać w nowych aranżacjach, do tego wyłącznie z towarzyszeniem chórów.

Zawiodły: pogoda, koncert poprzedził deszcz i zrobiło się bardzo chłodno, pech wyjątkowy, bo poprzednie majowe wieczory były piękne, a także nagłośnienie. Wydaje się, że w tym drugim przypadku dźwiękowcom zabrakło doświadczenia z nagłaśnianiem imprez tego typu, do tego w tak trudnej przestrzeni. Próby, które poprzedziły koncert, odbywały się bowiem bez publiczności. Gdy ta licznie przybyła na dziedziniec, nadała mu zupełnie nowej charakterystyki akustycznej. Publiczność tłumiła dźwięki, a w efekcie koncertowi zabrakło muzycznej mocy, a w konsekwencji dynamiki, ognia i ekspresji.

Nie wszystkie z estradowych gwiazd radziły sobie w nowych dla siebie okolicznościach. Kompletnie „popłynęła” Katarzyna Cerekwicka. Była ledwie przeciętnym dodatkiem do znakomitego występu Chóru Kameralnego „Quarto Voci” i Oktetu Wokalnego OCTAVA. Z trudem radziła sobie nawet wokalistka tak wielkiego formatu, jaką jest niewątpliwie Ewa Bem. Kłopoty miała także Małgorzata Ostrowska, której interpretacje straciły na legnickiej scenie rockową drapieżność.

Wygrali ci, którzy śpiewali na największym luzie: Paweł Kukiz i Maciej Maleńczuk. Pierwszy dzięki góralskiej fantazji i brawurze (kapitalne wykonanie „Choć tu miła” i „Miasto budzi się”), drugi dzięki luzowi i kabaretowemu podejściu do występu („Kocham się” wykonał w popowym stylu lat 60-tych i Paula Anki, świetnie też wykorzystał fakt, że towarzyszący mu chór robił w tym przypadku za tło, czyli klasyczny estradowy chórek).

Klasą dla siebie był Stanisław Sojka. Co ciekawe, nie w wielkich hitach („Cud niepamięci” i „Tolerancja”), ale w piekielnie trudnym i mniej znanym „Sonecie CXVI Shakespeare’a”. Kapitalna, jazzowa interpretacja z elementami improwizacji i doskonałe zgranie się z nie mniej znakomitym Chórem Kameralnym Uniwersytetu A. Mickiewicza w Poznaniu (swoją drogą, jak to był chór kameralny, to jak liczne są te „pełnowymiarowe”?). Wielkie brawa, czapki z głów.

W zaskakującym opakowaniu legnicki koncert dowiódł… siły i piękna chóralistyki! To właśnie chóry wyszły zwycięsko z konfrontacji z gwiazdami. Propozycja na przyszły rok wydaje się w tej sytuacji oczywista. Wystarczy zorganizować koncert „Przeboje chórem”. Żadne gwiazdy nie będą potrzebne.

Dwa zgrzyty towarzyszyły temu, generalnie bardzo udanemu, przedsięwzięciu. Pierwszym było pokoncertowe pojawienie się na estradzie prezydenta Legnicy, który najwyraźniej zapomniał o zasadzie: jeśli nie potrafisz, nie pchaj się na afisz, jeśli nie masz nic do powiedzenia - milcz! Doprawdy, nie każde wydarzenie musi być okazją do wyborczego wiecu! Jeśli już Tadeusz Krzakowski chciał koniecznie ogrzać się w blasku gwiazd i imprezy, mógł wystąpić na początku koncertu i w tym (doskonałym dla sprawy) momencie zainaugurować tegoroczny Legnica Cantat, powitać uczestników, pozdrowić widzów i słuchaczy.

Drugi zgrzyt przyniosło sobotnie wydanie Gazety Wrocławskiej. Relacja z koncertu ewidentnie została bowiem napisana zanim się on rozpoczął. Efekt był żałosny, bo zapowiedź kulawo udawała gorącą relację. I, jak to się w takich wypadkach zdarza, autorka nie uniknęła wpadek. Małgorzata Ostrowska nie śpiewała bowiem w słomkowym kapeluszu, nie było też opisanej w tekście transmisji „na żywo” dla TVN. Co oczywiste, nie było także próby oceny efektów artystycznych przedsięwzięcia.

Tak, czy inaczej, brawa dla LCK. Za odwagę, za pomysł i skuteczność w jego realizacji. Z nadzieją, że całość nie „pożarła” nieprzytomnej fortuny.

Grzegorz Żurawiński