Drukuj
Takim widzi słynnego skandalistę polski teatr, który coraz częściej wykorzystuje jego postać, by opowiadać o "świecie absolutnej wolności", o głodzie doznań i o sobie. Najciekawsze przedstawienie pozostaje w zapowiedziach: Lech Raczak szykuje w Legnicy spektakl "Marat/Sade”. Sztuka wydaje się idealnym łącznikiem między "spektaklami rewolucyjnymi" a "epoką de Sade'a" – pisze Joanna Derkaczew.

Teza o "niemożliwości tudzież daremności rewolucji" - moralnej, obyczajowej, ustrojowej, artystycznej - została już przez teatr przerobiona. Jan Klata najpierw dowodził jej w "Szewcach u bram" (TR Warszawa). Potem - równolegle z Pawłem Łysakiem - wybił ją w świetnej "Sprawie Dantona" (Klata - Teatr Polski we Wrocławiu, Łysak - Teatr Polski w Bydgoszczy).

Komercyjną stronę rewolucji Paweł Demirski i Monika Strzępka ujawnili w "Śmierci podatnika" (Teatr Polski we Wrocławiu"). Artur Tyszkiewicz ("Balkon" Jean Genet, Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu) pokazał rewolucję jako medialne widowisko, a Maciej Masztalski w spektaklu "Mord w domu Ipatiewa" (Teatr Ad Spectatores, Wrocław) odkrył krwawe kulisy wszystkich związanych z przewrotami zbrodni, zamachów i egzekucji.

We wszystkich tych teatralnych odsłonach cichym antybohaterem jest tłum lub ludzie manipulujący tłumami. Tłumami moherowymi, bogoojczyźnianymi czy zniewolonymi reklamą. Niebezpiecznymi i upokarzanymi. Obrazów mas pojawiało się wiele, konstatacja jest jedna - źle być tłumem, nawet gdy ten wygrywa. Diagnoza ta przewijała się nie tylko przez spektakle z rewolucją tle. Można ja odnaleźć w niemal we wszystkich przedstawieniach z nurtu teatru politycznego (zwłaszcza tych krytycznych wobec rządu PiS).

I być może na tej fali niechęci do stadnej moralności pojawiła się tęsknota za indywidualizmem i wolnomyślicielstwem w wersji skrajnej. Tęsknota za libertynem typu Donatien de Sade.

Słynny markiz trafił do języka potocznego jako patron sadyzmu. Znany z bezkompromisowych eksperymentów erotycznych i poczytnych, skandalizujących powieści - "Justyna" "Julia", "120 dni Sodomy, czyli szkoła libertynizmu", "Dziennik" - był jednak przede wszystkim wyzwaniem rzuconym wszelkiemu dogmatyzmowi.

Ta niezależność rozumu, brak złudzeń, odrzucenie autorytetu, dostrzeganie różnorodności idei w świecie, wyrzeczenia się ochrony mas i powszechnego konsensu - podobnie jak wiele nurtów Oświecenia - znalazła się u podstaw dzisiejszej polityki tolerancji czy tygla kulturowego (multi-culti), rozluźnienia więzów obyczajowych, otwartego spojrzenia na ludzką seksualność.

Markiz to zarówno Nietzche praktyk, jak i egzystencjalista. W sztuce "Madame de Sade" JapończykaYukio Mishimy jedna z postaci mówi: "Świat, w którym teraz żyjemy, jest światem stworzonym przez markiza de Sade'a".

Trudno uogólniać, ale faktycznie - jeśli jesteś stosunkowo jeszcze młodym, nie najgorzej sytuowanym obywatelem społeczeństwa zachodniego nie istnieje zbyt wiele rzeczy, które by cię ograniczały. Nawet polityka poprawności politycznej od kilku lat znajduje się w odwrocie. Można więc chcieć wszystkiego i za wszystko trzeba ponieść konsekwencje. Świat de Sade'a będzie zatem światem spełniających się namiętności, żądzy ekstremalnych doznań, indywidualizmu, a także klęski kultury śródziemnomorskiej z jej zamknięciem i niechęcią do inności.

Rozczarowany rewolucjami teatr przyjął "projekt de Sade" z otwartymi ramionami (tak jak wcześniej przyjął temat rewolucji francuskiej).

Teksty Sade'a, o Sadzie powracają po latach na polskie sceny. Marcin Wierzchowski, wystawiając jego debiutancką powieść "Justyna, czyli niedole cnoty" (Teatr im. Horzycy w Toruniu), wydobył motyw "absolutna wolność jako absolutna samotność". W świecie, w którym Bóg nie jest już "straszakiem na niepokornych", człowiek cierpiący nie ma się do kogo zwrócić. Wierzchowski pokazuje też perwersję, okrucieństwo i ból jako jedyny sposób, by czegokolwiek doświadczyć, cokolwiek poczuć, zbliżyć się do drugiego człowieka.

Młody reżyser podobny obraz rysował w autorskich "Idiotkach" (Teatr Współczesny w Szczecinie), ciekawym, choć balansującym na granicy nadużycia spektaklu o granicach kobiecego i aktorskiego poświęcenia.

Na scenach coraz częściej pojawia się Yukio Mishima, duchowy krewniak Sade'a, autor "Madame de Sade", pokazującej piekło związanych z Markizem kobiet intrygantek (sztukę tę wystawił niedawno w Amsterdamie Krzysztof Warlikowski).

Najciekawsze przedstawienie pozostaje w zapowiedziach: Lech Raczak szykuje w Legnicy spektakl "Marat/Sade. Męczeństwo i śmierć Jean Paula Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem pana de Sade". Sztuka Petera Weissa znana z legendarnej inscenizacji Petera Brooka wydaje się idealnym łącznikiem między "spektaklami rewolucyjnymi" a "epoką de Sade'a".

Wyjaśnia też częściowo, czym Markiz kusi współczesnych twórców. Pokazuje konflikt między ludem a indywidualistą, penetruje obszary szaleństwa, irracjonalizmu, ekstremalnych doznań, pozwala też teatrowi zbadać jego własne granice. W momencie, gdy wszystkie tabu zostały złamane, a żadne działanie nie wydaje się już dostatecznie radykalne pytanie Sade'a: "Jak daleko można dojść?", wydaje się znaczącym dla każdego artysty.

(Joanna Derkaczew, „Libertyni w teatrze, czyli rewolucja utracona”, Gazeta Wyborcza, 9.05.2008)