Drukuj
Spektakl zbudowany jest na stereotypach, schematach i uproszczeniach. Jest opowieścią o sprawach, a nie o ludziach, choć znakomici bez wątpienia aktorzy starają się, jak mogą, by nadać mu ludzkie oblicze. Majstersztykiem staje się zakończenie spektaklu – o sztuce Roberta Urbańskiego wyreżyserowanej przez Jacka Głomba pisze Anna Korzeniowska-Bihun.

Krzysztof Krauze, autor słynnego filmu o Nikiforze, powiedział w jednym z wywiadów, że gdyby Akcja “Wisła” odbywała się w USA, już dawno powstałoby na jej temat kilka filmów. Fakt, że we współczesnej Polsce jeszcze tak się nie stało, wynika nie tylko z ubóstwa polskiej kinematografii. Za to milczenie w nie mniejszym stopniu odpowiada ogólnie panująca niechęć do rozdrapywania niewygodnych tematów. Swoisty kompleks historii, dzięki któremu ideologia zaczyna górować nad poczuciem dramaturgii i pokusą ekranizacji niebanalnych wydarzeń, której tak chętnie ulegają scenarzyści i reżyserzy. Poniekąd próżnię tę wypełnia jedna z ostatnich premier Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy.

“Łemko”, bo taki jest tytuł spektaklu, to opowieść o starym człowieku, który próbuje dzieciom i wnukom opowiedzieć historię deportacji i zniszczenia swego świata. Ascetyczna, duża przestrzeń sceny, ozdobiona gdzieniegdzie rustykalnymi elementami w rodzaju drabin, starych mebli czy innych podniszczonych gratów, jest miejscem abstrakcyjnym. Tu schodzi się czas i przestrzeń. Tu odbywają się rzeczy z przeszłości i teraźniejszości, stamtąd i stąd. To także pole walki o rząd dusz. Niemniej cały czas jest to wiejska chata, w której bohater żyje lub którą hołubi w swej pamięci. Co prawda nie zawsze czytelne jest, gdzie i kiedy odbywa się akcja i czy to retrospekcja, czy dzień dzisiejszy.

Główny bohater, Łemko Orest, jest naiwnym i dobrodusznym człowiekiem. Zbyt naiwnym i zbyt dobrodusznym, wręcz cukierkowym. Właściwie niewiele wie o świecie, poza tym, że jest Łemkiem i że urodził się w chacie, w której od pokoleń żyła jego rodzina, a potem do jego furtki zapukała Historia i znalazł się na drugim końcu Polski w poniemieckim domu.

Mimo wyraźniej potrzeby opowiedzenia o krzywdach Łemków, twórcom spektaklu nie bardzo udało uciec się od natrętnej publicystyki i stereotypowego traktowania spraw łemkowskich - ukraińskich. Zresztą cały spektakl zbudowany jest na stereotypach, schematach i uproszczeniach. Jest opowieścią o sprawach, a nie o ludziach, choć znakomici bez wątpienia aktorzy starają się, jak mogą, by nadać mu ludzkie oblicze.

Mamy więc bardzo wyraźne podziały na dobro i zło, wyraźnie wykrystalizowane postawy bohaterów. I żadnych wątpliwości, żadnych wewnętrznych konfliktów, żadnej ewolucji poglądów. Plakatowe postaci wygłaszają swoje racje, a racje te nie mają żadnego wpływu na decyzje innych osób dramatu. A więc Orest jest Łemkiem, kuszonym podstępnie przez Polaków, ukraińskich nacjonalistów (Bóg jeden raczy wiedzieć, dlaczego ubranych w rosyjskie rubaszki), którym towarzyszy niemiecki żołnierz oraz Rosjanin w postaci oficera NKWD. Orest daje dzielny odpór wszelkim “izmom”, nie do końca rozumiejąc, co się wokół niego dzieje, ale kierując się własnym instynktem i poczuciem narodowej odrębności w stosunku do kusicieli. Poza tym jest dobry do granic możliwości, czemu daje wyraz nie plując na Polaków, w przeciwieństwie do innych Łemków zbałamuconych ideologią OUN.

Orest ma dzieci. Wychowane już w innym świecie i innym miejscu same poszukują własnej tożsamości. I znów schemat. W duszy bohaterów nie odbywa się żaden proces dochodzenia lub odchodzenia od swych korzeni. Wysłuchujemy więc tyrady spolonizowanego syna, traktującego społeczność łemkowską jak życiowych nieudaczników. I nic nie przekona go, że jest inaczej.

Przeciwną postawę reprezentuje jego siostra, która stała się świadomą Łemkinią, choć widzom nie dane jest zrozumieć, dlaczego. Świadome łemkostwo przejawia się w kupieniu domu pod Krynicą i rzuceniu męża-Polaka. Właściwie historia opowiedziana w spektaklu byłaby nie do zniesienia, gdyby reżyser nie znalazł sposobu na rozbijanie owych publicystycznych złogów. W sposób bardzo świadomy i bardzo zręczny, wykorzystując wyśmienitą muzykę, wprowadza elementy ruchu.

A więc dyskusje z Polakami - Ukraińcami - Niemcami - Rosjanami przestawione zostają w postaci dzikiego tańca, w który próbuje zostać wciągnięty nasz bohater. Dwie urzędniczki w białym i czerwonym berecie drepczą drobnymi kroczkami i poklaskują, słodkie niczym anielice i mechaniczne jak maszyna do pisania. Istniały zawsze. I podczas Akcji “Wisła”, i dziś. Szczebiotliwym głosem w każdej sprawie odsyłają interesanta Łemka “piętro wyżej”. Dumnie kroczy po wyraźnie wyznaczonej drodze Ważny Polityk, pełen pychy i pretensji: świat się wali, narody umierają, Polacy cierpią, a Łemko myśli tylko o sobie. I choć jego przemowa wydaje się trochę przydługa, trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to krytyka “pisowskiego” rozumienia świata.

Zresztą w drugiej części spektakl wyraźnie nabiera rumieńców. Ociera się bowiem o te sprawy, które poruszają współczesnego widza. Bo to już nie jest papierowa opowieść o wojnie, konflikcie polsko-ukraińskim czy bezdusznych, złych komunistach, którzy przerzucali całe narody z jednego miejsca na drugie, według swego widzimisię. Łemko domaga się sprawiedliwości tu i teraz, w postkomunistycznej Polsce, w Unii Europejskiej, w cywilizowanym świecie, który gardzi dyskryminacją i uprzedzeniami narodowościowymi. Domaga się sprawiedliwości, ale odbija się o kolejne ustawy i zarządzenia – sprzed dwóch lat, sprzed roku, o te, które właśnie są tworzone. Nie dane jest mu wrócić na swą Łemkowszczyznę.

Majstersztykiem staje się zakończenie spektaklu. Bo niczym chichot historii brzmi ostatnia kwestia wypowiadana przez syna: “Tato, przyszli jacyś Niemcy. Mówią, że to jest ich dom...” A potem zaczyna się chocholi taniec, który porywa wszystkich...

(Anna Korzeniowska-Bihun, „Łemkowska Odyseja”, Nad Buhom i Narwoju, nr 2 marzec-kwiecień 2008); przedruk z pisma Ukrajinśkyj żurnał)