Drukuj
Stare i zrujnowane nie musi znaczyć bezużyteczne - to dewiza Jacka Głomba, szefa festiwalu teatralnego Miasto w Legnicy. Podczas drugiego dnia imprezy widzowie byli wożeni od XIX-wiecznego budynku starej fabryki do częściowo zniszczonego bunkra, jaki został po armii radzieckiej. Od wczoraj można też już kupić książkę "Dramaty Modrzejewskiej" z tekstami wszystkich najciekawszych sztuk rodem z Legnicy. Korespondencja z festiwalu Magdaleny Talik w Kulturaonline.pl

Włoski Stalker Teatro wybrał sobie olbrzymią halę magazynową byłej "Milany" - niegdysiejszej dumy Legnicy. Dzisiaj, choć wciąż fascynująca, straszy olbrzymią pustą powierzchnią. Paradoksalnie, naprzeciw pełną parą idzie produkcja... dżinsów Americanos.

Nieprzypadkowo jednak Włosi zdecydowali się właśnie na "Milanę". Do spektaklu "Action Tripodi" potrzeba było sporo miejsca. Aktorzy stworzyli niezwykle ciepłą atmosferę, wciągając w swoje działania także publiczność.  Pokazali spektakl, który przywodził na myśl filmy przyrodnicze z National Geographic i symboliczne obrazy Godfrey'a Reggio, jak słynna trylogia z "Koyaanisqatsi" na czele i jego zderzeniem światów - tego zbudowanego przez człowieka i tego będącego dziełem natury.

Tytuł sztuki wskazuje na trójkąt (w ten sposób najprościej zamkniemy przestrzeń w jakichś ramach), ale ta figura jest jedynie punktem wyjścia. Oto bowiem aktorzy (i pracujący z nimi miejscowi statyści) wychodzą do publiczności trzymając trzy gałęzie drzewa związane w jednym miejscu - tak by odwrócone można je było postawić na ziemi. Na wyświetlanym filmie obcinanie gałęzi obserwujemy na zmianę z obcinaniem pukli ludzkich włosów. To - zdają się mówić realizatorzy - ta sama operacja odejmowania jakiegoś elementu od żywego ciała. Wreszcie zamiast dłoni - podają widzom gałęzie, jednocześnie wyciągając ich na środek sali albo zmuszając do zamiany jednej strony widowni na przeciwną.

W spektaklu brakowało słów, to czyste działanie przypominające happening. Jednak wspierane genialną muzyką turyńskiej grupy jazzowej (na żywo) wyzwala niezwykłą energię, radość i przypomina o tym, że jesteśmy tylko częścią przyrody, która jest nas w stanie ujarzmić.

Świetną oprawę muzyczną (cygański zespół "Kałe Jakha") miał też Teatr Łaźnia Nowa z Krakowa, który na festiwalu pokazał premierę "Krwawe Wesele" inspirowane tekstami Federico Garcii Lorki. To historia Narzeczonej (dobra Kalina Pawlukiewicz), która bardziej od wyznaczonego jej Narzeczonego (Wiktor Loga Skarczewski) kocha cygana Leonarda (tutaj Tomasz Sobczak, niegdyś legnicki aktor). Miłość kończy się jednak tragicznie, bo zazdrosny Narzeczony przygotowuje zemstę. Całość ma formę pomany (romskiej stypy połączonej ze wspominkami) i opowieść poznajemy w baśniowej oprawie. O wydarzeniach opowiadają ptaki w lesie (zespół doskonale oddaje atmosferę ptasich dyskusji), czasem wydarzenia ilustruje cygańska piosenka.

Krakowski spektakl to love story, jak z książek albo filmów. Narzeczona w ramionach Leonarda trzepocze jak ptak schwytany w sidła (towarzyszy temu zresztą dźwięk bijących o materiał skrzydeł), jej ojciec sylabizuje wyrazy, by stworzyć wrażenie, że słuchamy ptasiego trelu. Pomysł reżysera Bartosza Szydłowskiego był ciekawy, sprawdzili się aktorzy i przestrzeń starego radzieckiego bunkra (z doskonałą scenografią Małgorzaty Szydłowskiej) - ale autor podrzucił nam zbyt wiele tropów i nie sprecyzował, który z nich najbardziej go interesuje. Bo jeśli to przedstawienie o Romach, to za mało w nim konkretnego spojrzenia na kulturę cygańską.

Ciekawostą festiwalu była premiera książki. Teatr im. Modrzejewskiej doczekał się własnej antologii tekstów dramatycznych napisanych z myślą o legnickiej scenie. Nakładem gdańskiego wydawnictwa słowo/obraz terytoria został gustownie wydany tom w twardej oprawie "Dramaty Modrzejewskiej". Zawiera wszystkie najważniejsze sztuki, jakie powstawały w tym teatrze. Jest więc słynna "Ballada o Zakaczawiu", "Plac Wolności" i "Made in Poland" Przemysława Wojcieszka, największy przebój sceniczny kilku ubiegłych sezonów w Polsce (skądinąd znany już z antologii Romana Pawłowskiego o tym samym tytule).

Opowieść o Bogusiu z napisem fuck off na czole czyta się świetnie, znajdzie się nawet kilka zmian w stosunku do wersji scenicznej (słynna Księgowa jest tu jeszcze Kariną). Wojcieszek przyznaje, że kiedy zaczynał pracę z aktorami jego tekst był martwy od kilku lat. - Nagle stał się cud, historia i miejsce, w jakim zrobiliśmy przedstawienie - opowiadał. - Nigdy potem nie czułem już takiej magii robiąc premierę w teatrze. Zupełnie inne odczucia miał Robert Urbański. - Próby do "Szawła" to była rzeźnia. Nigdy jeszcze nie kłóciłem się tak z zespołem - opowiadał.

(Magdalena Talik, "Teatr w niezwykłym mieście", Kulturaonline.pl, 15.09.2007)