Drukuj

To była prawdziwa uczta teatralna! Czasy PRL-u w krzywym zwierciadle - spisek, groteskowe postaci, mnóstwo ironicznego humoru, co chwilę głośny śmiech widowni. Spektakl zakończył się owacją na stojąco. O spektaklu „Zabijanie Gomułki”, który otworzył legnickie obchody Międzynarodowego Dnia Teatru pisze Monika Łagoda.


27 marca obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Teatru. Święto uchwalił w 1961 roku Międzynarodowy Instytut Teatralny (działający pod auspicjami UNESCO), na pamiątkę otwarcia Teatru Narodów w Paryżu. Podczas obchodów MDT mieliśmy okazję obejrzeć w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej spektakl „Zabijanie Gomułki” wg Jerzego Pilcha, w reżyserii Jacka Głomba. To była prawdziwa uczta teatralna! Czasy PRL-u w krzywym zwierciadle - spisek, groteskowe postaci, mnóstwo ironicznego humoru, co chwilę głośny śmiech widowni. Spektakl zakończył się owacją na stojąco.

„Zabijanie Gomułki” to niewątpliwy sukces legnickiego teatru, umiejętne ucieleśnienie prozy Jerzego Pilcha – jednego z najwybitniejszych współczesnych polskich prozaików, o nostalgiczno-anegdotycznym stylu kipiącym ironią. Spektakl powstał na kanwie powieści „Tysiąc spokojnych miast”. Robert Urbański oraz Jacek Głomb stanęli na wysokości zadania - stworzyli oryginalną komedię teatralną, która w niczym nie ustępuje książce Pilcha. Na laury zasługują również aktorzy umiejętnie kreujący postaci małomiasteczkowej społeczności luterańskiej.

Na początku była scenografia…

I publiczność zgromadzona wokół niedużej sceny, z niecierpliwością oczekująca na widowisko. Widzieliśmy Jerzyka (Mateusz Krzyk) „wkuwającego” jakieś formuły, śpiącego na ławce Pana Trąbę (Zbigniew Waleryś), rodziców chłopca (Gabriela Fabian i Bogdan Grzeszczak) siedzących z boku, przy stoliku i słuchających radia.

W historię wprowadził nas małoletni Jerzyk. Wkroczyliśmy w realia 1963 roku, poznaliśmy społeczność luterańską ziemi cieszyńskiej, pierwszą miłość Jerzyka - anielicę (Ewa Galusińska), a potem uczestniczyliśmy w niezwykłych wydarzeniach konspiracyjnych.

Pan Trąba - lokalny pijak, filozof i erudyta, przy wódczanych nasiadówkach i partiach szachów z naczelnikiem poczty (Bogdan Grzeszczak) dochodzi do wniosku, że wielkimi krokami zbliża się jego śmierć. Zanim go dopadnie Pan Trąba chce zrobić coś dla ludzkości

Co takiego?

– A co można uczynić, kiedy nie ma co czynić, kiedy wiadomo, że nie zbuduję już domu, nie założę rodziny, nie wychowam dziecka, nie uporządkuję i nie spiszę swoich poglądów, nie oddam należytej czci przodkom, a nawet nie porzucę moich nałogów? – pyta ze sceny Pan Trąba. – Co można zrobić, kiedy nagle daje znać o sobie straszliwy brak, pustka, droga tonąca w azjatyckiej trawie, brzeg urwisty, nicość i mdłości? Co pozostało, kiedy nic nie pozostało?

A jednak coś pozostało! Na horyzoncie pojawił się szczytny cel. Pan Trąba zapragnął zgładzić jednego z tyranów. Hitler i Stalin „passe”, Mao Tse-tung za daleko, ostał się I sekretarz PZPR, bo „Lepszy Gomułka w garści, niż Mao na dachu!”. Od tego momentu toczy się kula pełna pilchowych absurdów. Pan Trąba włącza do akcji naczelnika oraz jego syna Jerzyka. Zabicie Gomułki staje się tajemnicą poliszynela. Lokalna społeczność luterańska (no, poza katoliczką Ujejską) dyskutuje na temat planowanego mordu.

- Ewangelicy powinni świecić przykładem. Ewangelicy nigdy nie brali udziału w skrytobójczych zamachach, Stachu – mówi podczas zebrania pani naczelnikowa, z wyraźnym akcentem na „Stachu”. Na co Stach: - Wando, ewangelicy w ogóle w niczym nie brali udziału. Szczególnie w Polsce. Zresztą jak kogoś nie ma, to jak może brać udział w czymkolwiek?

Poznajemy kondycję Ewangelików w Polsce. Jako mniejszość religijna (obecnie ok. 80000 wiernych), żyjąca na ziemi cieszyńskiej, w hermetycznym środowisku małego miasta, w końcu mają okazję czymś zasłynąć. Decyzja zostaje podjęta. Nie ma odwołania – Pan Trąba wraz ze wspólnikami zgładzą Gomułkę kuszą chińską. Dlaczego kuszą?

- Wstręt fizyczny jaki do niego [Gomułki – przyp.red.] odczuwam, niechybnie sparaliżowałby mnie – objaśnia autor zamachu i wielbiciel alkoholi wszelakich. Czy plan zostaje zrealizowany? Czy Gomułka umiera godzony strzałą ze srebrnym grotem wykonanym z wieka cukiernicy pani naczelnikowej?

Tego nie zdradzę!

„Zabijanie Gomułki” to przede wszystkim doskonała gra aktorska, zabawa słowem, mimiką i ruchem scenicznym. Zbigniew Waleryś (występujący m.in. w filmie „Papusza”) jako anioł zemsty wypada fantastycznie. Grany przez niego Pan Trąba ożywia scenę, wprowadza wizjonerskie monologi połączone z ekspresyjną mową ciała.

Mateusz Krzyk świetnie oddaje małoletniego, nieporadnego Jerzyka zafascynowanego zarówno męskimi planami konspiracyjnymi jak pięknymi kobietami, które budzą w nim popęd seksualny.

Na uwagę zasługują Paweł Palcat w roli komendanta Jeremiasza oraz Robert Gulaczyk odgrywający Arcymajstra Swaczyna. Zniewieściały komendant Jeremiasz rozdarty między służbą obywatelską, a lojalnością wobec przyjaciół balansuje na granicy przyzwoitości starając się zachować pozory.

Arcymajster Swaczyna - jeden z najbogatszych przedsiębiorców w okolicy, chełpi się swoją pozycją materialną, przyznaje do handlu z ateistami sam skrycie zachowując wiarę („Bóg widzi i Bóg to rozumie”). Dostosowuje się do panujących warunków - grunt to zarabiać, jeździć nowym modelem Citroena i wzbudzać podziw.

Jest też kilka scen, które zachwycają, wywołują uśmiech na długo po obejrzeniu spektaklu m.in. rozmowa Arcymajstra Swaczyna z Jerzykiem, przekomarzanie się Jerzyka z Elżunią Baptystką, która skrycie darzy chłopca uczuciem i zazdrosna szydzi z jego fascynacji starszymi kobietami. Podczas zebrania intryguje rozmowa pastora Potraffke z szyderczą katoliczką Ujejską. Widać między nimi wyraźne napięcie seksualne. Widzowie widzą, owszem, żona pastora… niekoniecznie.

Spektakl opiera się na dobrej prozie i dzięki zdolnym realizatorom trzyma wysoki poziom właściwy Pilchowi. Ukłony w stronę reżysera i aktorów. Znaleźli sposób na ciekawe oddanie groteskowej historii pisarza. Ba! To dzięki nim owa historia znalazła nowe miejsce bytowania - przeszła z wyobraźni czytelników na deski legnickiego teatru.


DODATKOWE INFORMACJE*

Zamach na Gomułkę – rzeczywistość czy fikcja literacka?

Władysława Gomułkę rzeczywiście próbowano zabić. Zamachy na I sekretarza PZPR odbyły się dwukrotnie w Zagórzu (obecnie dzielnica Sosnowca), najpierw 15 lipca 1959 roku, potem w grudniu 1961 roku. Zamachy przygotowywał Stanisław Jaros - elektryk samouk. Chciał zabić polityka wysadzając bombę samoróbkę. Za pierwszym razem (przejazd Gomułki wraz z Nikitą Chruszczowem) bomba wybuchła o dwie godziny za wcześnie – polityków ocaliły zmiany w harmonogramie. Za drugim razem siła rażenia była za mała i nie sięgnęła Gomułki. Zamiast polityka bomba raniła cywilów: dziewczynkę, która została częściowo sparaliżowana oraz górnika, który zmarł w szpitalu. Po drugim zamachu śledztwo przeprowadzali funkcjonariusze MSW z Warszawy. Jarosa aresztowali na podstawie badań mikrośladów obcęgów użytych do sporządzania bomby. Ten przyznał się do winy tłumacząc, że właściwym celem było wyrażenie sprzeciwu wobec systemu. Jaros został skazany na śmierć. Wyrok wykonano. Zamachy na Gomułkę to fakt.

Dlaczego akurat zamach z chińskiej kuszy?

Jerzyk to alter ego Jerzego Pilcha. Bohater, podobnie jak pisarz w dzieciństwie, przemierza ulice miasta z kuszą na ramieniu. Sam Pilch następująco tłumaczy wybór broni: „Prawdopodobnie nie bez znaczenia jest tu fakt, że w dzieciństwie, a nawet trochę później, byłem przez ojca – profesora krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej – przygotowywany do zawodu inżyniera (…) Stary abonował dla mnie pismo „Horyzonty Techniki dla Dzieci”. Drukowali tam opowiadania o rozmaitych wynalazcach i innych szlachetnych postaciach, a na kolejnych stronach dokładne instrukcje, jak zmajstrować występujące w tych historiach rekwizyty. Opowiadaniu o Wilhelmie Tellu towarzyszył rzecz jasna przepis na zbudowanie kuszy. Jakkolwiek to brzmi, zapragnąłem ją mieć. Ojciec też zapragnął. Ale miał skłonność do nadmierności. Żadna własnoręcznie wykonana zabawka go nie ciekawiła. Powiększył wszystkie parametry i zlecił wykonanie majstrom w uczelnianych warsztatach AGH. Potem przywiózł i triumfalnie mi wręczył oręż, którego nie byłem w stanie unieść! Wystrzelona z tej kuszy strzała mogła spokojnie zabić nie tylko Gomułkę. Jak się strzelało w powietrze, bełt znikał z oczu. Już wtedy miałem okulary, już wtedy trzęsły mi się ręce, czyż muszę dodawać, że ludzie na mój widok – gdy z ulubioną zabawką wychodziłem z domu – gremialnie spierniczali? Przeświadczenie, że kusza to jest broń godna poważnego zamachu, miałem wbite w łeb wcześnie”. I wszystko jasne. Wydarzenia z dzieciństwa długo odbijają się echem. Pilch jest tego najlepszym dowodem. Pamiętajmy! Jak zamach na tyrana to tylko z kuszy.

* źródło: folder teatralny, teksty Roberta Urbańskiego.

(Monika Łagoda, „„Lepszy Gomułka w garści, jak Mao na dachu!”. Obchody MDT w Legnicy”, www.chojnow.pl, 29.03.2014)