Drukuj

Wielki spór cynicznego skandalisty z egocentrycznym idealistą, antyspołecznego indywidualisty z politycznym przywódcą, zwolennika nieograniczonej wolności z piewcą rewolucyjnego terroru czyli spór „boskiego markiza” de Sade z „przyjacielem ludu” Maratem w legnickiej inscenizacji sztuki Petera Weissa zakończył się zwycięstwem… teatru! Brawa i komentarze po sobotniej premierze były świadectwem ogromnego zespołowego sukcesu: reżysera, scenografa i aktorów.

To co w sobotni wieczór pokazali na legnickiej scenie reżyser Lech Raczak, scenograf  Piotr Tetlak i cały zespół aktorski biorący udział w przedstawieniu zatykało dech w piersiach. Oto bez chwili na nudę zobaczyliśmy sztukę mądrą, choć piekielnie trudną. Oglądaliśmy kapitalnie zainscenizowane, doskonale zagrane, fascynujące i trzymające w napięciu widowisko sceniczne.

Oczywiście, będzie wiele poziomów odbioru i oceny tej sztuki: polityczny, ideologiczny, obyczajowy, anegdotyczny, historyczny... itd.  Te będą zależeć od widza, od jego wieku, zgromadzonych doświadczeń życiowych, wiedzy historycznej, politycznych i ideowych zapatrywań, a także od obycia kulturowego, które pozwala czytać i rozpoznawać zwarte w niej kody, cytaty i odniesienia.

Nie widziałem żadnej z poprzednich inscenizacji dramatu Petera Weissa. Jeśli jednak kierować się opinią nie byle kogo, bo reżysera tej miary, co Konrad Swinarski (w maju roku 1964 był reżyserem światowej prapremiery tej sztuki), wszystkie inscenizacje sprowadzały się do wyboru jednej z interpretacji „że albo Marat, albo de Sade, albo zakład w Charenton z dyrektorem Coulmier mieli rację”. Mam wrażenie, że Lech Raczak świadomie, z zabarwioną smutkiem i mądrością człowieka „z przeszłością i po przejściach” odrzucił wszystkie te narzucające się interpretacje.

„Męczeństwo i śmierć Jean Paul Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem pana de Sade” to spektakl, który rozgrywa się na naszych oczach (widzowie są zatem także statystami, do których się mówi, ale i puszcza oko) w domu wariatów. W tej zamkniętej kratami przestrzeni osadzono wspólnie pomyleńców i erotomanów, ale także internowano osoby niebezpieczne dla porewolucyjnego nowego porządku (reżimu). Markiz de Sade jest tu reżyserem, dyrektor cenzorem, szaleńcy aktorami, a pielęgniarze strażnikami, by całość nie wymknęła się spod kontroli systemu. Ale wszyscy razem są już tylko nawozem okrutnej historii, bowiem "nikt już Świętego Graala nie szuka i nikt nie broni wyniosłych baszt!" – jak śpiewał Jacek Kaczmarski.

Nie przypadkiem przytaczam tę postać. Wydaje się, że ów gorzki bard naszej, solidarnościowej („liberté, égalité, solidarité” ?) rewolucji jest bardzo bliski Raczakowi i jak on wielce sceptyczny. Co więcej, nigdy nie wysłuchany z dostateczną uwagą. Apologeci rewolucyjnego zrywu zapamiętali bowiem jedynie: „Wyrwij murom zęby krat, zerwij kajdany, połam bat. A mury runą, runą, runą i pogrzebią stary świat! Końcówki tej pieśni już nie śpiewali, najzwyczajniej udając, że jej… nie ma. A jest: „Patrzy na równy tłumów marsz, milczy wsłuchany w kroków huk. A mury rosną, rosną, rosną, łańcuch kołysze się u nóg...”

Kulturowych odniesień jest w tej inscenizacji bez liku. Fascynujące jest śmiałe czerpanie inspiracji z malarstwa (od słynnej "Śmierci Marata" Davida, po "Wolność wiodącą lud na barykady" Delacroix'a), ale i z… Louisa Bunuela ("Widmo Wolności", "Anioł zagłady"). Tempo, przepych inscenizacyjny i scenograficzny, sceny jak z koszmaru szaleńca - przerażające i pociągające jednocześnie. Podobne, jak u tego hiszpańskiego filmowca, są też zabiegi inscenizacyjne: doprowadzanie sytuacji egzystencjalnej do ekstremy, aby wydobyć z niej cały absurd, przedstawianie świata jako źle funkcjonującego, zaatakowanego chorobą organizmu i obserwowanie go z perspektywy chłodnego, zdystansowanego badacza, wizjonerstwo i wyobraźnia budowana w szeregu sekwencji onirycznych, malarskich i halucynacyjnych. Bunuel lubił "film w filmie", tu mamy "teatr w teatrze".

Na naszych oczach ideolodzy toczą zacięty spór. Komu jednak lud (nieprzypadkowo przypominający cyrkowych klaunów) i historia przyznają rację? Cóż, lud jest zapalczywy, ale okrutny, a jego obiekty uwielbienia nad wyraz zmienne – zdaje się mówić Raczak. W jednej ze scen obrazujących czasy rewolucyjnego terroru rusza gilotyna. Sytuacja ta wyraźnie bawi aktorów-pensjonariuszy - w równej mierze „katów”, jak i „ofiary” tej inscenizacji. „Sam nie wiem, czy jestem ofiarą, czy katem” – mówi w pewnej chwili piewca wolności i nieskrępowanej kopulacji markiz de Sade.

„Jesteśmy zdrowi i chcemy żyć bez pilnowania” – wykrzykują w innej ze scen pensjonariusze zakładu w chwili, gdy na moment buntują się i wychodzą z ról spektaklu „boskiego markiza”. Dyrektor przytułku wkracza do akcji i przerywa na moment sztukę. Po chwili wszystko wraca do normy. Do normy?

Kapitalne przedstawienie, które będzie miało tyle interpretacji, ilu widzów. Być może nawet rzęsiste oklaski po jego zakończeniu każdy bił z innego powodu. Słowa uznania dla Tadeusza Ratuszniaka, który wspaniale znalazł się w roli Wywoływacza (pensjonariusza, który pełnił w spektaklu de Sade’a  rolę narratora i inspicjenta w jednym). Brawa dla całego zespołu aktorów tego niezwykłego spektaklu.

Grzegorz Żurawiński



powiedzieli po premierze:



Krzysztof Kucharski, recenzent teatralny, Polska Gazeta Wrocławska:
- To będzie, to już jest, wielkie wydarzenie artystyczne. Bardzo dobre przedstawienie. Świetnie wymyślone i zagrane. Jestem pod ogromnym wrażeniem.

Rafał Bubnicki, wieloletni dziennikarz Rzeczpospolitej, Urząd Marszałkowski we Wrocławiu:
- Genialne wykorzystanie przestrzeni teatralnej. Precyzyjne poprowadzenie bardzo trudnej akcji. To trzeci spektakl „rewolucyjny”, jaki oglądałem w ostatnich tygodniach po „Szewcach u bram” warszawskich Rozmaitości i wrocławskim „Dantonie” Teatru Polskiego (oba w reż. Jana Klaty – przyp. red. serwisu). Przedstawienie Raczaka jest jednak zdecydowanie najlepsze, tamte mnie tylko śmieszyły.

Tomasz Dziurzyński, polonista z I LO w Legnicy:
- Cenię Raczaka za wszystko, co robi, za jego intelektualną i stylistyczną konsekwencję. To mądry, choć trudny spektakl. Ale kto powiedział, że wszystko ma być łatwe i przyjemne? Nie ma w tym przedstawieniu kokieterii. Jest na to za mądre, może nawet wbrew niektórym widzom. I niech tak zostanie. Cieszę się, że tak trudna próba została w Legnicy podjęta z tak dobrym skutkiem.

Joanna Michalak, dziennikarka, KGHM Polska Miedź: - Aktorzy wyeksploatowali się chyba maksymalnie, do ostateczności. W zamian oglądałam piękny, plastyczny, barwny spektakl. Jest w nim ogrom magii, jak to u Raczaka.

Zygmunt Mułek, Panorama Legnicka: - Dawno nie widziałem czegoś równie widowiskowego, podniecającego i świetnie zagranego. Zapowiada się wielkie wydarzenie nie tylko teatralne, ale kulturalne na ogólnopolską skalę.

Bretislav Kovarik, czeski rysownik i satyryk: - To jest najlepsza sztuka o Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej jaką w życiu widziałem (śmiech).

Jacek Głomb, dyrektor Teatru Modrzejewskiej w Legnicy:
- Jestem dumny, że tego typu przedstawienie powstało w naszym teatrze. To kolejny dowód, że robimy teatr, który chce mówić o najważniejszych sprawach. Choć – wbrew powielanym opiniom – nie jesteśmy wcale najmodniejszym teatrem w Polsce.

Lech Raczak, reżyser spektaklu:
- Taki spektakl byłby niemożliwy do zagrania w innym teatrze. Tylko w Legnicy jest takie fantastyczne miejsce, że mogło się to udać. Dziękuję aktorom za epizody, które sami wymyślali i dopieszczali pozwalając mi skoncentrować się na głównych postaciach dramatu.


Dodatkowe informacje, przedpremierowe zapowiedzi i analizy dramatu Petera Weissa „Marat- Sade” znajdziesz także w poprzednich informacjach serwisu @KT:




Teatr Modrzejewskiej w Legnicy
Preter Weiss
MARAT-SADE
"Męczeństwo i śmierć Jean Paul Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem pana de Sade"


przekład: Andrzej Wirth
reżyseria: Lech Raczak
scenografia: Piotr Tetlak
kostiumy: Ewa Tetlak
muzyka: Katarzyna Klebba i Paweł Paluch
premiera na dużej scenie 10 maja 2008

GRAJ¡:

Paweł Wolak - PAN DE SADE
Rafał Cieluch - MARAT
Anita Poddębniak - SIMONA EVRARD
Magda Skiba - KAROLINA CORDAY
Grzegorz Wojdon - DUPERRET, członek parlamentu, żyrondysta.
Zbigniew Waleryś - JAKUB ROUX, były ksiądz, obecnie radykalny socjalista.
Paweł Palcat, Małgorzata Urbańska, Katarzyna Dworak – ŚPIEWACY
Magda Biegańska, Łukasz Węgrzynowski – PACJENCI
Tadeusz Ratuszniak - WYWOŁYWACZ
Zuza Motorniuk- SIOSTRA ZAKONNA
Bogdan Grzeszczak - COULMIER
Gabriela Fabian -  ŻONA COULMIERA
Dariusz Majchrzak – PIELęGNIARZ

statyści: Mariusz Sikorski (Pielęgniarz), Malwina Rusów (córka Coulmiera), Żaklina Małolepsza/Katarzyna Gawińska (Widmo Wolności)

muzycy: Jan Daniluk (klarnet), Andrzej Janiga (fisharmonia), Amadeusz Naczyński (instrumenty perkusyjne), Bożena Rodzeń-Jarosz (wiolonczela)