Drukuj

Legnicki manifest podgrzał atmosferę w teatralnej Polsce. Przerwał spokój i ciszę, wzbudził dyskusję i polemiki. „Nie jest ważne jak. Ważne jest co. Nie jest ważne, czy spektakl zrobiony jest w sposób modny, czy staroświecki. Ważne jest, po co został zrobiony. Nieważne w jakim porządku chronologicznym, ważne, czy o czymś” - pisze Artur Pałyga w teatralnym wortalu.

A nasze dziewczyny będą nosić sukienki. A nasi chłopcy strzyc się będą krótko, wąs, brodę przycinać i z szacunku dla widza włożą garnitury. A mężatki w warkocz się stroić nie będą i kolor ich sukien będzie stonowany. Nie będziemy naszym mężatkom ubierać krzykliwych kolorów, fikuśnych, acz niepojętych fidrygałków, nie mówiąc o dresach. Nie będziemy modni! Przywrócimy godność fiszbinom, falbanom oraz należne im miejsce w porządku stworzenia! Dzieci nasze ubrane będą wzruszająco w skromne, acz wzrok cieszące mundurki. Stajemy w obronie uniformu, w obronie zapomnianej elegancji stroju, w obronie ubrania niezwykłego, w obronie krawieckiego kunsztu!

Taki ogłoszono manifest.

I podniosły się głosy zwolenników ubierania się oraz przeciwników rozbierania się.

- Nareszcie ktoś powiedział głośno, że stroje dzisiejsze są nie do przyjęcia! - uradowali się zwolennicy i przeciwnicy. - I wreszcie może zniknie ta ohydna nagość!
- Zawsze mówiłem, że do teatru należy się przede wszystkim ładnie ubrać. Jak ktoś nie przychodzi do teatru ładnie ubrany to dla mnie jest chłyst i nie ma szacunku za grosz. I ja bym go na zbity pysk! - ogłasza Ubrany.
- Wysiudać z festiwali wszystkich źle ubranych - żąda dobrze ubrany reżyser. - Zamknąć te cztery festiwale, na które zapraszani się głównie źle ubrani. Zostawić tylko te cztery tysiące pozostałych teatralnych festiwali polskich i nadać im większą rangę!

A urzędnicy w ratuszach skrupulatnie kopiują, wycinają, kserują. - A widzicie? - mówią. - Nawet wśród was samych są już tacy, którzy nie mogą wytrzymać tych źle ubranych, nie mówiąc, o zgrozo, o porozbieranych. Już nic nie macie na swoją obronę. To ostateczny argument za tym, żeby źle ubranych reżyserów, autorów, scenografów i całej tej dosłownie trupy do naszego teatru już nigdy więcej nie wpuszczać. Szlus. To nasza odpowiedź na zdrowy manifest i zdrowe potrzeby zdrowszej części waszego chorego środowiska.

Dobra, już mi się wyczerpuje ta metafora.

Generalnie chodzi o to, że dylematy artysty, w co się ubrać i w jaki sposób tworzyć, wydają mi się dziś jakoś nieszczególne. Spór, jaki teatr, jest sporem jałowym tak samo, jak spór, jakie powinno się nosić ubrania.

Nie jest ważne jak. Ważne jest co. Nie jest ważne, czy spektakl zrobiony jest w sposób modny, czy staroświecki. Ważne jest, po co został zrobiony. Nieważne w jakim porządku chronologicznym, ważne, czy o czymś. Nic o niczym, choć ślicznie zrobione, rzetelnie zakomponowane, pozostaje niczym. I tu jest dziś realny i istotny podział. Mnóstwo jest w teatrach naszych takich nic. I donośne, i nagłaśniane są głosy, że właśnie taki teatr, tylko taki teatr jest dla ludzi - nic o niczym. I niewykluczone wcale, że nic o niczym wygra.

Przerzucanie dyskusji z -co- na -jak- to woda na młyn ajatollahów i generalissimusów, którym podlegają dziś teatry oraz ich pałkarzy, którzy w nosie mają, czy to jest coś o czymś, a nawet wprost mówią, że wolą nic o niczym, tylko po naszemu zrobione i żeby byli ubrani. A jak nie, to won! Porządek ma być. Brudasy do domu!

(Artur Pałyga, „A nasze dziewczyny będą nosić sukienki”, www.e-teatr.pl, 16.02.2012)