Drukuj

Jacek Głomb ogłosił „Manifest kontrrewolucyjny”. Można oceniać to wystąpienie w kategoriach tzw. pijarowskich – skutecznego wzbudzenia zainteresowania dla działań, które Głomb planuje w swoim teatrze w najbliższych latach. Pod tym względem Jacek może imponować. W końcu za chwilę minie 20 lat odkąd zjawił się w Legnicy i dokonał tu ogromnej pracy na kompletnym ugorze. W swoim blogu pisze Wojciech Majcherek, teatralny redaktor TVP Kultura, juror festiwali teatralnych.

Wszystko to wiemy, widzieliśmy, podziwialiśmy. Po takim czasie, po tylu trudach i sukcesach wielu ludzi już by odpuściło. Może popłynęliby gdzie indziej albo tylko opowiadaliby o tym, co zrobili. A Głombowi wciąż się chce. Jak to mówią komentatorzy sportowi: ma mentalność wojownika. Bywa przez to wkurwiający, tym swoim tubalnym głosem ciągle za czymś gardłuje.

Teraz ogłasza Nowe Otwarcie. Paradoksalnie to, co ma być „nowe” - w jego teatrze było zawsze. W idei „Teatru Opowieści”, którą przedstawił, zawierają się przecież wszystkie najlepsze dokonania legnickiego teatru: „Zły”, „Ballada o Zakaczawiu”, „Wschody i zachody miasta”, „Obywatel M.”, „Made in Poland” i te mniej głośne. „Nie chcemy i nie będziemy tworzyć teatru, który odrzuca i uznaje za banał historie z początkiem, środkiem i końcem, posiadające bohatera i uchwytny rozumowo sens” – deklaruje Głomb, ale nie ma w tym jakiejś zasadniczej zmiany strategii. Po co więc ten manifest?

Są w nim wyraźne tony polemiczne czy wręcz konfrontacyjne: „Uważamy, że kryzys odwiecznego modelu opowiadania historii, które zastępuje się luźnymi kolażami obrazów, klisz, performansów, ma fatalne skutki. Uniemożliwia odbiorcy podstawowe reakcje na dzieło: identyfikowanie się z historią, konfrontację postaw. Zrywa więź między teraźniejszością a przeszłością, między pokoleniami i rówieśnikami. Przeciwstawiając się temu, nie wstydzimy się w teatrze emocji: wzruszenia, niepokoju, smutku i radości. Ich związek z opowieścią jest dla nas nierozerwalny”.

Głomb z jakichś powodów uznał, że musi zaznaczyć swój sprzeciw wobec tendencji, które zaczęły dominować w naszym teatrze, a w każdym razie znalazły się w centrum uwagi, wyznaczonej przez zainteresowania krytyki, festiwale i nagrody. Można oczywiście strywializować jego pobudki np. zarzucając mu jakieś frustracje, a może zazdrość o sukcesy innych. Potrzeba rywalizacji i przede wszystkim docenienia jest w gruncie rzeczy normalna nawet w tak niewymiernej dziedzinie, jaką jest teatr czy w ogóle sztuka. Czy Kantor nie bywał wściekły na Grotowskiego, a Dejmek nie prawił złośliwości pod adresem np. Axera? Ale w sporach ambicji można też odczytać spór idei.

Ja chętnie bym się podpisał pod manifestem Głomba, bo podoba mi się, że występując przeciwko teatrowi zapatrzonemu w doktrynę Hansa-Thiesa Lehmanna, Głomb przywołuje Miłosza („Czym jest poezja, która nie ocala / Narodów ani ludzi?”). Najbardziej popieram ostatni punkt Manifestu: „Nie ma idei, która mogłaby usprawiedliwić hochsztaplerkę. Przyczyn upadku kultury upatrujemy również w nonszalanckim stosunku do aktu tworzenia. Pokutuje przekonanie, że produkt „dla ludzi” musi być łatwą i pustą błyskotką, a prawdziwa sztuka – nadętym, niezrozumiałym bełkotem. Sztuka jako zwierciadło rzeczywistości praktycznie dziś nie istnieje – łatwiej odbić kicz i miałkość. My chcemy odbijać światy piękniejsze, różnorodne i niejednoznaczne Nie plastikowe, krzykliwe i najzwyczajniej już nudne. Powtarzając po raz kolejny, że interesuje nas sztuka bliska człowiekowi – niezachwianą zasadą czynimy szacunek dla widza, objawiający się w rzetelnej artystycznej pracy”.

Jedną wszakże muszę zgłosić wątpliwość. W projekcie artystycznym „Teatr Opowieści”, który ma być realizowany w Teatrze im. Modrzejewskiej w najbliższych trzech latach, Głomb zapowiada udział reżyserów: Leszka Bzdyla, Andrzeja Celińskiego, Piotra Cieplaka, Łukasza Czuja, Agnieszki Glińskiej, Pawła Kamzy, Marcina Libera, Lecha Raczaka, Ondreja Spisaka, Piotra Tomaszuka, Adama Walnego, Linasa M. Zaikauskasa. Bardzo fajnie, że publiczność w Legnicy będzie mogła zobaczyć prace tych zwłaszcza twórców, którzy dotychczas tu nie pracowali. Jednak wszyscy zaproszeni artyści mają już swój dorobek. Jakoś nie bardzo ich widzę pod takimi czy innymi sztandarami. Czy oni muszą robić teatr, żeby przeciwstawić się Monice Strzępce albo Krzysztofowi Garbaczewskiemu?

Brakuje natomiast na tej liście artystów młodego pokolenia, którzy podchwyciliby idee „Manifestu kontrrewolucyjnego” i nadali swoją formę. Czyż nie byłoby większym wyzwaniem, gdyby Teatr im. Modrzejewskiej stał się kuźnią nowej, konkurencyjnej siły teatralnej? Czyż Jacek Głomb zamiast angażować swoich rówieśników nie powinien pomyśleć raczej o sukcesorach?

(Wojciech Majcherek, „Kontrrewolucja Głomba”, http://wojciech-majcherek.blog.onet.pl, 28.01.2012)