Drukuj

Wychodzi, że mamy na Dolnym Śląsku trzy najlepsze teatry w Polsce, a w nich samych kontr- i rewolucjonistów. Tylko kto z nich jest Dantonem, kto Robespierre'em, a kto - przepraszam za wulgaryzm - Leninem? Felieton Jacka Antczaka.

Jest przełom. Nie, nie w sprawie umowy ACTA czy w wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej. Mamy przełom w kulturze, w sztuce. W teatrze. Teatr Wielki w Poznaniu wystawił bowiem operę "Dzień świra" na podstawie filmu Marka Koterskiego. W muzyce pełno jest odniesień do Chopina i Bacha, a w libretcie wulgaryzmów, czyli cytatów z Adasia Miauczyńskiego.

Nie byłem na prapremierze, więc nie wiem, czy pada w niej najbardziej egzystencjalne pytanie znane z filmowej wersji: "To be, k..., or not to be!", ale i tak jest mocno i dosadnie, bo tenorzy nie śpiewają po włosku, lecz zrozumiałą dla wszystkich polszczyzną "potoczną". Jak zauważyli (podsłuchali) recenzenci, oceny niektórych widzów, formułowane na gorąco, dostosowały się do wymowy (dosłownie) spektaklu. "O ja pier...ę, ale k... poszli po bandzie" - komentowali ponoć wychodzący z teatru.

Poznańskie przedstawienie określono jako rewolucyjne. Nie do końca rozumiem dumę poznaniaków, gdyż na Dolnym Śląsku za rewolucyjny uznać by należało spektakl teatralny, w którym wulgaryzmów nie ma.

Byliście na "Śnie nocy letniej" albo "Poczekalni.0" we wrocławskim Teatrze Polskim? A na "Aleksandrze. Rzeczy o Piłsudskim" Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu? Jak wyznał wczoraj w naszej gazecie ks. Julian Źrałko, długo wytrzymał, ale w momencie, gdy aktorzy zaczęli przeplatać modlitwę "Zdrowaś Maryjo" wulgaryzmami, nie zdzierżył i wyszedł, i to nie przeklinając pod nosem.

A "Made in Poland" na scenie legnickiego teatru? To akurat nie najlepszy przykład. Nie najlepszy, gdyż szef legnickiej sceny Jacek Głomb ogłosił właśnie teatralną kontrrewolucję. Jego manifest jest niezwykle odważny. Ogłosił, że kontrrewolucja w jego teatrze, w uproszczeniu, będzie polegać na tym, że spektakle będą miały początek, środek i koniec. Ba, będą miały bohatera. I - to już naprawdę kontrrewolucja do potęgi entej - sens. To znaczy, że spektakle mają być zrozumiałe dla widza. Desperat! Żeby jeszcze bardziej uzmysłowić, na jak głęboką wodę się rzuca, Jacek Głomb dodaje, że chce robić teatr ludowy (nie mylić z Halą Ludową). Czyli po prostu: teatr dla ludzi.

Wydaje się, że legniczanin, który twierdzi, że jego teatr jest najlepszy w Polsce, ewidentnie, choć nie ad personam, atakuje wrocławianina Krzysztofa Mieszkowskiego (dyrektora Teatru Polskiego), który twierdzi, że to jego teatr jest najlepszy w Polsce. No i chyba też wałbrzyszanina Sebastiana Majewskiego (dyrektora artystycznego Teatru Dramatycznego), o którego teatrze mówi się jako o najlepszym w Polsce.

Jeśli dodać do tego Lecha Raczaka i Jana Klatę (reżyserów rewelacyjnych spektakli o rewolucji), wychodzi, że mamy na Dolnym Śląsku trzy najlepsze teatry w Polsce, a w nich samych kontr- i rewolucjonistów. Tylko kto z nich jest Dantonem, kto Robespierre'em, a kto - przepraszam za wulgaryzm - Leninem?

Proponuję rozstrzygnąć to bezkrwawo. W teatrze. Najlepiej jutro, bo na 2 lutego przypadają światowy Dzień Pozytywnego Myślenia, Dzień Świstaka i Dzień Mokradeł. Aha, a w Poznaniu jeszcze "Dzień świra" w operze, gdzie Adaś Miauczyński śpiewa w rewolucyjnej arii : "O, bracia poloniści, siostry polonistki (...) Dżizas, k..., ja pier...ę".

(Jacek Antczak, „Dzień świra w operze kontra rewolucja w dolnośląskich teatrach”, www.gazetawroclawska.pl, 1.02.2012)