Gościem drugiego z wtorkowych spotkań organizowanych przez szefową Towarzystwa Miłośników Legnicy „Pro Legnica” Antoninę Trawnik w kawiarni teatralnej był dyrektor legnickiej sceny Jacek Głomb. Ponad godzinną rozmowę zakończyło „sto lat” odśpiewane przez obecnych na sali miłośników teatru, upominki i licytacja portretu bohatera spotkania, który sporządzono w jego trakcie.

Portret Jacka Głomba za 200 zł trafił w ręce przewodniczącego komisji kultury rady miejskiej Kazimierza Hałaszyńskiego. W wypełnionej do ostatniego miejsca Caffe Modjeska dyrektor Teatru Modrzejewskiej odpowiadał na pytania, które układały się w chronologiczną kronikę jego życia, nie tylko zawodowego. Ponieważ wiele z odpowiedzi znanych jest już czytelnikom @kt-u (a także z wywiadów prasowych) ograniczamy się do subiektywnie wybranych cytatów ze spotkania:

- Mam już 44 lata. Trudno w tym wieku zaczynać coś od nowa, to moment w życiu, w którym powinienem już podsumowywać, to co zrobiłem, a nie zaczynać. Gdy w 2000 roku w zdewastowanym kinie „Kolejarz” robiliśmy „Balladę o Zakaczawiu” przeżyłem jednak swoiste deja vu. Tak się bowiem złożyło, że w moim rodzinnym Tarnowie wychowałem się tuż obok Domu Kultury „Kolejarz”, tam też – gdy go zlikwidowano – nabierałem swoich pierwszych doświadczeń teatralnych w grupie amatorów, którą stworzyłem.

- Trudno mi wskazać jakieś autorytety. To jest jakaś część mnie, że raczej jestem buntownikiem i kontestatorem, mam zatem problem i kłopoty z autorytetami. Raczej je podważam, niż się na nich wzoruję. Tak było od kiedy pamiętam, tak jest chyba do dzisiaj. Ale…, tak. „Potęga smaku” Zbigniewa Herberta (*) to ważny dla mnie kawałek poezji. Jest to bowiem rodzaj manifestu i przypomnienia, że w życiu trzeba i warto być przyzwoitym człowiekiem. Nawet wówczas, gdy przychodzi za to płacić pewną cenę, gdy trzeba się narażać. W tym sensie autorytetem jest dla mnie prof. Bartoszewski, bo on demonstruje potęgę przyzwoitości. Jeśli jednak miałbym wskazać autorytety zawodowe, to wskazałbym Jana Peszka. Był pierwszą osobą, która pokazała mi jak wiele znaczy praca z aktorem, i jak to się robi. Dla mnie, który jest bardziej inscenizatorem, niż reżyserem, było to bardzo trudne, ale odkrywcze.

- Nie mam poczucia wyjątkowości. Robię jedynie to, co lubię i do mnie należy. Bez kokieterii mogę powiedzieć, że chodzi mi jedynie o to, by świadomie i w miarę twórczo przeżywać życie. A żyję szybko i wbrew temu co czasami słyszę, uwielbiam improwizację. Z pewnością ani chwili nie wytrzymałbym w teatrze niemieckim, w którym nawet kompletną listę rekwizytów do spektaklu trzeba opracować na rok przed premierą. Ani nie pracuję, ani nie żyję z jakimś z góry powziętym planem. Zawsze chciałem i robię teatr, który ma nie tylko opisywać, ale przede wszystkim zmieniać rzeczywistość. Usłyszałem nawet ostatnio zarzut, że to nowy socrealizm. Nie będę polemizował, powiem jedynie, że mój społeczny teatr zawsze będzie opowiadał się po stronie pokrzywdzonych, wykluczonych, biednych…

- Jestem nieśmiały, choć nikt nie chce mi w to uwierzyć. Naprawdę jednak wolę, jak w życiu publicznym, ale także na scenie, występują inni. Na przykład moi aktorzy, bo wiem, że robią to lepiej ode mnie. Jeśli coś mi się w Legnicy udało, to stworzenie wspaniałej teatralnej drużyny. To ludzie ciekawi, zdolni, pełni energii. Nic też dziwnego, że energetyczny teatr robimy w wielkich kłótniach, w ostrych sprzeczkach.

- Najważniejsi w teatrze są widzowie. To coś niesamowitego, co udało się nam osiągnąć w Legnicy. Widowni w tym mieście nie da się porównać z żadną inną w Polsce. To chyba jedyne miejsce w naszym kraju, gdzie na widowni siedzą obok siebie profesor i gospodyni domowa, uczeń i znany adwokat, ksiądz i polityk, złodziej i wybitny lekarz… To zaczęło się od „Ballady o Zakaczawiu”, kiedy to zdecydowanie teatr poszedł do widza, a nie odwrotnie. Po „Made in Poland” zagranym na blokowisku widzimy już to bardzo wyraźnie. Dotarliśmy do środowisk, które w innych miastach w ogóle nie chodzą do teatru.

Bezpośrednio po spotkaniu na kawiarnianym telebimie wyświetlono telewizyjną wersję „Placu Wolności”, którą we wtorkowy wieczór premierowo pokazywał kanał TVP Kultura. Wśród widzów byli aktorzy uczestniczący w maju ub. roku w nagraniu tego widowiska, a także jego reżyser Lech Raczak.

notował: Grzegorz Żurawiński


(*)

Zbigniew Herbert
Potęga smaku

To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
nasza odmowa niezgoda i upór
mieliśmy odrobinę koniecznej odwagi
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku
w którym są włókna duszy i cząstki sumienia

Kto wie gdyby nas lepiej i piękniej kuszono
słano kobiety różowe płaskie jak opłatek
lub fantastyczne twory z obrazów Hieronima Boscha
lecz piekło w tym czasie było jakie
mokry dół zaułek morderców barak
nazwany pałacem sprawiedliwości
samogonny Mefisto w leninowskiej kurtce
posyłał w teren wnuczęta Aurory
chłopców o twarzach ziemniaczanych
bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach

Zaiste ich retoryka była aż nazbyt parciana
(Marek Tulliusz obracał się w grobie)
łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepy
dialektyka oprawców żadnej dystynkcji w rozumowaniu
składnia pozbawiona urody koniunktiwu

Tak więc estetyka może być pomocna w życiu
nie należy zaniedbywać nauki o pięknie

Zanim zgłosimy akces trzeba pilnie badać
kształt architektury rytm bębnów i piszczałek
kolory oficjalne nikczemny rytuał pogrzebów

Nasze oczy i uszy odmówiły posłuchu
książęta naszych zmysłów wybrały dumne wygnanie

To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku
który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo
choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała
głowa