Dowiedzieliśmy się nieoficjalnie: kandydatem na dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu jest Lech Raczak, którego wspomagać mają szefowie sceny legnickiej i wałbrzyskiej – spekuluje w dolnośląskim dzienniku Krzysztof Kucharski. Sam zainteresowany mówi, że oficjalnie takiej propozycji nie dostał, ale czytał o swojej kandydaturze w gazetach.

Minister kultury Bogdan Zdrojewski spotyka się dziś z dziennikarzami. W  środowisku spekuluje się, czy będzie się tłumaczył z niechęci do planowanego założenia Muzeum Ziem Zachodnich, czy też przedstawi swoje stanowisko wobec wszczętej przez urząd marszałkowski procedury odwołania dyrektora Teatru Polskiego. W obu wypadkach były prezydent Wrocławia dostał tonę protestów zarówno od zwolenników obu decyzji, jak i zaciekłych obrońców muzeum i dyrektora.

Urząd marszałkowski ma twarde dowody na to, że dyrektor Krzysztof Mieszkowski nie sprawdził się jako dyrektor naczelny Teatru Polskiego we Wrocławiu. Na temat Mieszkowskiego jako dyrektora artystycznego urząd nie zajmuje stanowiska.

Gdyby zważyć recenzje negatywne i pozytywne, to jednak znaczną przewagę mają te gorsze. Biorąc pod lupę raporty kasowe, czyli zestawienia statystyczne, ilu tak naprawdę ludzi kupuje w kasie bilety do teatru, to też nie rysuje się obraz optymistyczny. Większym zainteresowaniem widzów cieszą się spektakle firmowane przez poprzedników Mieszkowskiego na dyrektorskim stołku. Ale to wszystko tylko cyfry, którymi też łatwo manipulować.

Obojętnie, czy nam się podobają premiery, które firmuje Mieszkowski jako szef artystyczny, czy też nie, to jednak nikt nie zaneguje tego, że od września 2006 roku Teatr Polski ma dość wyraźną, choć kontrowersyjną twarz. Jest zdecydowanie adresowany do ludzi młodych, którzy są bardziej otwarci i nie mają jeszcze do końca zbudowanej hierarchii ważności. Próbuje opowiadać o rzeczywistości tak, jak ją widzą młodzi twórcy, hasłowo walczy ze schematami i stereotypami.

Pierwszy raz w historii tej sceny zdarzyło się, że w ciągu kilkunastu miesięcy pojawiło się na afiszu kilka sztuk specjalnie dla tego teatru napisanych. Niestety, niezbyt udanych. Ich autorzy posługują się najchętniej językiem ulicy, z całymi fajerwerkami wulgaryzmów. Takim też językiem mówią w większości młodzi ludzie. Czy teatr, który dysponuje trzema scenami może sobie na taki wybór pozwolić i świadomie sporą część publiczności odrzucić? Na pewno nie i trudno się dziwić wrocławskich elitom popierającym dymisję Mieszkowskiego.

Najistotniejsze jest jednak pytanie, czy obecny dyrektor największej dolnośląskiej sceny spełnił się jako szef artystyczny. Moim zdaniem - nie! Bo nie ma żadnych umiejętności, by pomóc autorowi, czy reżyserowi, który się pogubił. Do tego potrzebna jest nie tylko erudycja i doświadczenie, ale też teatralna wiedza warsztatowa. Przykładem najlepszym są dwa nieudane spektakle spółki Demirski (dramaturg) - Strzępka (reżyser). Na wałbrzyskiej scenie ta sama spółka z jeszcze bardziej "niebezpiecznym" materiałem literacki odniosła wielki sukces. Miał im kto doradzić i pomóc.

Od dłuższego czasu nieoficjalnie mówi się, że następcą Mieszkowskiego ma być Lech Raczak, legenda polskiego teatru niezależnego i wyklętego, współtwórca poznańskiego Teatru Ósmego Dnia, a od piętnastu lat dyrektor artystyczny międzynarodowego festiwalu teatralnego Malta w polskiej stolicy targów wszelakich. Sam zainteresowany mówi, że oficjalnie takiej propozycji nie dostał, ale czytał o swojej kandydaturze w gazetach.

Raczak miałby być liderem kilkuosobowej grupy reżyserów, która wspomagałaby go merytorycznie i była czymś w rodzaju nieformalnej rady artystycznej. W składzie tego gremium mieliby się znaleźć między innymi dyrektorzy trzech scen: teatru legnickiego - Jacek Głomb, teatru wałbrzyskiego - Piotr Kruszczyński i dyrektor Łaźni Nowej z Nowej Huty - Bartosz Szydłowski.

Jeśli następny sezon miałby zacząć nowy dyrektor, powinien się o tym dowiedzieć najpóźniej w marcu, by móc go przygotować. Takie są teatralne obyczaje.

(Krzysztof Kucharski, „Czas na decyzję”, Polska Gazeta Wrocławska, 4.02.2008)