Piotr Cieplak i Magda Drab, wspólnie z legnickim zespołem, podjęli dyskusję z „Wyzwoleniem” Stanisława Wyspiańskiego. Drobna zmiana w tytule – „Wyzwolenia” – akcentująca wielość, a nie pojedynczy los, podpowiada kierunek myślenia twórców. Jeśli prawdą jest, że „Wyzwolin ten doczeka się dnia, / Kto własną wolą wyzwolony!!”, Drab i Cieplak chcieliby, żeby od ciasnoty polskości uwolniło się możliwie wielu. Recenzuje Jan Karow.


Zważywszy, że dzieje się tak dużo, co nie zależy od nikogo, Piotr Cieplak i Magda Drab zrobili coś, co by od nich zależało. Oparli przedstawienie na autorskim scenariuszu, a równocześnie podjęli błyskotliwą grę z dramatem Stanisława Wyspiańskiego. Zachowali trzyaktową konstrukcję, przywołali nadspodziewanie liczne cytaty i, przede wszystkim, nie sprzeniewierzyli się myśli. By uzyskać jak najbliższy kontakt z widzami, posadzili ich na scenie. Jednak tego, co zdaje się dzisiaj stwarzać trudniejszy do pokonania dystans, nie da się zmierzyć w metrach. To język Wyspiańskiego. Nie podzielając różnorakich opinii – o retorycznej nieznośności (por. „Podległość, wolność czy wyzwolenie”, [skrót debaty spisała P. Ilska], „Sceny Polskie” nr 2/2019), czy przypisujących mu mętnawe, niedokończone i niedorozwinięte pomysły (Z. Greń, „Wyspiański bez mistyfikacji”, „Życie Literackie” nr 49/1957) – rozumiem intencję autorów. Niemniej coś za coś. Koszt decyzji o opowiadaniu własnymi słowami to pominięcie znacznej części niezwykłej wyobraźni ogarniętego obsesją Wawelu artysty, który przedstawił Konrada w perspektywie sięgającej antycznych tragedii. To także nieobecność tematu walki z ciągnącą ku śmierci romantyczną poezją, upostaciowaną w Geniuszu-Mickiewiczu. W Teatrze Modrzejewskiej skupiono się na innej istotnej myśli – na niewoli narodowości. Drobna zmiana w tytule – „Wyzwolenia” – akcentująca wielość, a nie pojedynczy los, podpowiada kierunek myślenia twórców. Jeśli prawdą jest, że „Wyzwolin ten doczeka się dnia, / Kto własną wolą wyzwolony!!”, Drab i Cieplak chcieliby, żeby od ciasnoty polskości uwolniło się możliwie wielu.

Większy pokój

Rzecz napisana w roku 2019 dzieje się w niewielkim mieszkaniu. Scenograf Andrzej Witkowski ze ścian (poza tylną) pozostawił jedynie kontury, a całość urządził tak, jak nadal to wygląda w wielu blokach i kamienicach. Od lewej: pokój dzienny z meblościanką i wersalką, dalej wąski przedpokój, ubikacja, do której wciśnięto wirującą jako tam-tam pralkę, oraz malutka kuchnia. W jednym rogu choinka, w innym palemki w doniczkach. Nim gromada „Polski współczesnej” zajmie kwaterę, przechodzi dookoła zwartą grupą z Dekoracją (Magda Skiba) jako przewodniczką. Pomiędzy mieszanką chóralnie przywołanych kwestii Prezesa („Powolni biegowi wydarzeń, / które około nas idą…”) i Przodownika („I jedno [ino] wciąż wołajmy: / Polska! Polska!”) Dekoracja rysuje wizję innego pokoju. Obszerniejszego. Takiego, który miałby „dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż”. I! (Paweł Palcat), będący połączeniem po trosze Reżysera i Muzy, pyta Aktora, Który Miał Zostać Obsadzony Jako Konrad, Ale Tak Się Nie Stało (Bogdan Grzeszczak): „Kim ty jesteś?”.

Pytanie to powraca kilkakrotnie, a kolejne sceny, często w formie piosenek, są próbami dojścia do oczywistej, a tak trudnej do wyrażenia odpowiedzi. To niczym zbieranie kolejnych liter do hasła w krzyżówce. Ani pionowo, ani poziomo; trzecia eL. Postaci w tej części, podobnie jak w I akcie utworu Wyspiańskiego, kompromitują różne przerysowane postawy. Żeby być precyzyjniejszym – Polacy raczej się ośmieszają, Polki bardziej burzą.

Podniesiony przez męskie ramiona Krwi (Bartosz Bulanda) i Dygotu (Mateusz Krzyk), Reklamacja (Rafał Cieluch) w igraszce na bazie Karmazyna i Hołysza grzmi na nikłą swojskość słowa „kakao” i każe „spedalać” od biało-czerwonej flagi: „Pedały mają swoją, Polacy swoją, a faszyści swoją”. Niedoszły Konrad spytany o to, gdzie w nim mieszka Polska, z niewytrzymania krzyczy: „W dupie! W dupie mieszka! I bardzo pana proszę, proszę mnie nie nazywać. Odpierdol się i mnie nie nazywaj”. Natomiast Polki, zmęczone bigosem, byciem matkami Polkami i niedocenianym lepieniem pierogów, śpiewają stanowcze „nie!” seksistowskiemu wykorzystywaniu ich ciał w reklamach opon czy szamponów. Protest songiem są dla nich „Windą do nieba”, „To nie ja byłam Ewą”, ale i „Bogurodzica”.

W tej plejadzie karykatur największe wrażenie wywołują dwa przebłyski w tonacji molowej. Pierwszy to, być może dla niektórych zaskakująca, choć przecież zupełnie na miejscu (wszak „Bożego Narodzenia / ta noc jest dla nas święta”), swoista eko-kolęda. Leciwa Firanka (Anita Poddębniak), przy wygaszonym świetle, przejmująco nuci na melodii „Lulajże, Jezuniu” (z kodą na podstawie „Gloria in excelsis Deo!” z „Gdy się Chrystus rodzi”) o tym, jak ludzie, nadużywając biblijnego nakazu czynienia sobie ziemi poddaną, doprowadzają do katastrofy świat przyrody. Drugim jest niepokojący w swojej podniosłej powadze wspólny chór Polek i Polaków. „I niech ręka boska broni / Bo my nie, my nie jesteśmy / Nie bo nie, my nie jesteśmy / Bo jasne, że nie jesteśmy semitami” – co uderza dobitniej po rozpoznaniu, że przewrotnie skorzystano z „Mesjasza” Händla.

W żonglowaniu tematami, cytatami i muzycznymi skojarzeniami nie obyło się bez potknięcia. W charakterze wtrętów Wróżba (Małgorzata Patryn) przywoływała fragmenty wiersza „Chcę, żeby w letni dzień…”. Podzielam opinię Swinarskiego (K. Swinarski, „Wierność wobec zmienności”, Warszawa 1988, s. 175), że, przy zwykle niedostrzeganej ironii, Wyspiański akurat ten fragment napisał z przekonaniem. Włączenie go w „Polskę współczesną” to pomyłka.

Pochodni nie uniosę

Do tak pokręconych i pogubionych Polaków przychodzi Kobieta Obsadzona Jako Konrad (Magda Drab). Od szarawej gromady odróżnia ją już ubranie: biała bluzka, czarne spodnie i okulary. Poza tym, że przynosi odpowiedź na postawione na początku pytanie o tożsamość – „Polak” – od razu, podobnie jak bohater Wyspiańskiego („Tu mnie ciasno”), czuje się nieswojo wśród teatralnych postaci: „Mogę otworzyć okno, jest duszno”. Zachęcona przez I! do przeczytania monologu „Idę z daleka…”, twierdzi, że nie rozumie. Argument odrzucono – w końcu dobry tekst broni się sam. Próbuje jeszcze raz. W takiej atmosferze rosnącej presji zaczyna się dialog z Maskami.

Tutaj Cieplak i Drab na dobre porzucają słowa „Wyzwolenia” i przedstawiają swoją wersję. Aktorzy-Maski są w niemal nieustannym ruchu. W precyzyjnie skomponowanym rytmie wchodzą i wychodzą z mieszkanka (ruch sceniczny Leszka Bzdyla), drażliwie domagając się od bohaterki różnorakich deklaracji. Jakie ma przesłanie? Gdzie jest Bóg w tym spektaklu? Jak taki „kobiecy teatrzyk” ma zmienić rzeczywistość? Widziałaś kiedyś śmierć? Gdzie twoja odwaga? Jak można mówić o tym kraju, nie mówiąc słowa o Kościele? Ile płacą za bycie lepiej wykształconym? Te i podobne pytania pojawiają się w trzech restartujących, coraz gęstszych seriach. Kobieta Obsadzona Jako Konrad stara się reagować na docinki. Czasem ironicznie, czasem merytorycznie, ale wynik jest przesądzony. W jej rozpaczliwym krzyku, że warchoły to my, pobrzmiewa bezradność. Polskość w jej aktualnej odsłonie przytłacza niemiłosiernie.

Mimo że te słowa nie padły, gdy obserwowałem aktorkę, powracało do mnie zdanie Wyspiańskiego (w formie żeńskiej): „Wzięłam to Imię”. Imię, czyli rolę. Sposób istnienia na scenie Magdy Drab – także po wzięciu pod uwagę pracy nad scenariuszem – jej osobność wobec mocnego, chwilami wspaniale szarżującego piętnaściorga legnickich aktorów, uwypukliły trud zmagania się z tego rodzaju zadaniem. Być może to właśnie bycie Polakiem było dla Konrada najtrudniejszym elementem roli. I pozostanie tak niezależnie od tego, czy gra go mężczyzna, czy kobieta. Bo to, co można by uznać za wątki odnoszące się do kwestii równouprawnienia, pojawiło się wcześniej. Konflikt z Maskami, chociaż sformułowany przez Wyspiańskiego oraz Drab i Cieplaka w odmiennych stylach, stawia problem w wymiarze szerszym, ludzkim.

Litera Pe

Gdy porażka Kobiety Obsadzonej Jako Konrad dokonała się, na chwilę powróciła prowadzona przez Dekorację gromada z marzeniem o większym pokoju. Pokoju z taką ilością okien, która pozwoliłaby go wywietrzyć ze stęchlizn niepozwalających normalnie oddychać. Chciałoby się tego, co jest wszędzie. Z tym mieszkaniem jeszcze się nie udało – trzeba zacząć od początku.


***

Była jeszcze jedna ważna scena w pierwszej części Wyzwoleń. Cud (Gabriela Fabian), najpierw postaci, następnie widzów, zachęcała w manierze trenerki personalnej, by rozejrzeli się po ludziach obok, zastanowili się, ile ich z nimi łączy i przedstawili to jako odległość między kciukiem a palcem wskazującym. Bezwiednie cisnęło się na usta: „A to Polska właśnie”.

Już raz Piotr Cieplak Polskę wymownie przemilczał. „Szanowni państwo, realizatorzy oświadczają, że litera Pe nie weźmie udziału w spektaklu, ponieważ wydaje nam się, że nie używając litery Pe, mówimy również o niej” – mówi Cela w Elementarzu Barbary Klickiej („Dialog” nr 7-8/2018). Marian Falski i Falski Marian musieli daleko poszukać przyjaznej nory, by reżyser mógł opowiedzieć i o niej. Alicja i ci wszyscy, którzy chcieliby usłyszeć o tej trudnej literze, powinni trafić do Legnicy.

  • Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. „Wyzwolenia” Magdaleny Drab, reżyseria Piotr Cieplak, scenografia Andrzej Witkowski, muzyka Paweł Czepułkowski, Michał Litwiniec, ruch sceniczny Leszek Bzdyl, prapremiera 16 marca 2019

(Jan Karow, „O kraju na sześć liter”, Teatr nr 5/2019, http://www.teatr-pismo.pl)