Teatr Modrzejewskiej przypomina historię pogromu w Jedwabnem. "J_d_ _ _ _e Zapominanie" w reżyserii Pawła Passiniego to rzecz o tym, że plam z naszej historii nie da się sprać, a o pogromach zapomnieć. Popremierowa recenzja Magdy Piekarskiej w Gazecie Wyborczej Wrocław.


Spektakl reklamuje trailer z nowoczesną pralką, która przegrywa w starciu z krwawymi plamami na polskim honorze, historii, na zbiorowej pamięci. „Jedwabne. Tego nie wypierzesz” - tak brzmi (anty)reklamowe hasło, którym jest opatrzony trwający półtorej minuty filmik, w którym supernowoczesny sprzęt AGD walczy z niespieralną polską winą, rozpadając się na części i płonąc w finale.

W przedstawieniu wyreżyserowanym przez Pawła Passiniego płonie już nie pralka, ale stodoła w Jedwabnem - w czerwonej łunie ognia wykreowanej przez scenografa Mirka Kaczmarka kona dziewczyna (Natalia Biegaj), nad którą wyświetla się kalejdoskop dokumentalnych zdjęć z pogromu. I tego montażu nie da się wywabić z pamięci, nie da się go sprać, odwirować, zapomnieć.

Wina cudza i własna

Działałby z jeszcze większą siłą, gdyby nie to, że Passini wkłada reporterską opowieść Anny Bikont „My z Jedwabnego” we współczesną ramę, w której Sara (Zuza Motorniuk) odkrywa swoje żydowskie korzenie, a aktorzy legnickiego teatru zastanawiają się nad sensem realizowania spektaklu o zbrodni w Jedwabnem. Ta rama - publicystyczna, z dobitnie, żeby nie powiedzieć: łopatologicznie wyłożoną tezą - osłabia siłę środkowej, zdecydowanie najlepszej części spektaklu, w której zespół Modrzejewskiej wciela się w mieszkańców Jedwabnego i Radziłowa.

To spotkanie twarzą w twarz z postaciami, którym głosów użyczyli bohaterowie dokumentalnego śledztwa Bikont, jest porażające. Dostajemy tu cały katalog mechanizmów wyparcia własnej i cudzej winy; całą listę argumentów, po które sięga się, żeby rozmydlić odpowiedzialność za zbrodnię; pełen wybór mało wyrafinowanych retorycznych chwytów, które pozwalają oskarżać ofiary.

Zderzamy się z nimi wraz z reporterką Anną (znów Motorniuk - zmiany tożsamości dwóch granych przez nią bohaterek są nieuchwytne, nie wiemy, gdzie się kończy Sara, a zaczyna Anna): z Janiną (Katarzyna Dworak-Wolak), która na relację o zbrodni odpowiada wysyczanym przez zęby wyrzutem: „a ja się z nimi, tymi Żydkami, bawiłam”, z siejącym nienawiść księdzem (Bartosz Bulanda), z braćmi Laudańskimi (Robert Gulaczyk, Paweł Palcat, Albert Pyśk), którzy dają rozpisany na trzy głosy koncert umniejszania winy i poniżania ofiar. Jest też Marysia-Rachela (Gabriela Fabian), którą przed pogromem uratował jeden z polskich sąsiadów - aktorka mistrzowsko ogrywa zarówno spychanie prawdy o swojej tożsamości gdzieś w najgłębsze zakamarki świadomości, jak i moment, w którym nie da się jej już dłużej utrzymać pod powierzchnią.

Jest też Jan Skrodzki (Rafał Cieluch), który pomaga Bikont w śledztwie, odkrywając przy okazji, że jednym z morderców był jego własny ojciec. I Antonina Wyrzykowska (Joanna Gonschorek), która o sprawcach złego słowa nie powie, pewnie dlatego, że za ukrywanie Żydów została przez miejscowych przykładnie ukarana. Czy Ester Migdal (Magda Skiba), domagająca się sprawiedliwości dla oprawców swojej rodziny - łamiącym się głosem, niedoskonałą polszczyzną, przy wtórze szyderstw winowajców: „Naucz się najpierw mówić po polsku!” - wołają w jej stronę.

Zostajemy z traumą

Jeśli książka Bikont jest lekturą wstrząsającą, to co powiedzieć o tym półtoragodzinnym scenicznym koktajlu, jaki sporządzili z niej Passini z dramaturgiem Arturem Pałygą i z aktorami Modrzejewskiej? W zderzeniu z nim jesteśmy bezbronni - możemy tylko wchłonąć ból, poczucie winy, rozpacz, traumę. I gdyby na tym poprzestali twórcy, mówilibyśmy - jakkolwiek niezręcznie to zabrzmi w kontekście tematu opowieści - o pełnym sukcesie spektaklu.

Tymczasem zaczyna się on od deklaracji aktorów dotyczących tematu przedstawienia. Kłopot w tym, że są letnie - w żaden sposób nie zbliżają się do temperatury konfliktu społeczno-politycznego, jaki wybuchł na początku XXI wieku wokół Jedwabnego. Są tu wątpliwości (czy warto jeszcze o tym mówić? I czy teatr ma szansę przeskoczyć możliwości historycznego dokumentu?), jest wyraz zmęczenia tematem historycznej traumy, są próby rozmydlania problemu (bo jeśli mówimy o ludobójstwie, to dlaczego tylko o Jedwabnem, dlaczego przy okazji nie wspomnieć o zbrodniach belgijskiego króla w Kongu?), są dość banalne spostrzeżenia, że takie przedstawienie powinno być o człowieku, o wartościach. Całość wtłacza nas w klimat szkolnej akademii, z wyświetlanymi pod sufitem antysemickimi karykaturami z okresu międzywojnia.

Potem nie wiedzieć kiedy aktorzy przeistaczają się w bliskich Sary, poproszonych przez nią, żeby wysłuchali wyznania o odkrytych właśnie żydowskich korzeniach. Reakcje są różne - od „jakie to ma znaczenie”, przez „a czy pomyślałaś o dzieciach?”, po „pielęgnuj swój filosemityzm w ukryciu”, ale koniec końców bohaterka zostaje sama - porzucona przez przyjaciół czy może raczej ich odrzucająca? Niezrozumiana czy niedająca innym szansy na zrozumienie?

Nieprzekonanych spektakl odrzuci

Tekst Pałygi nie wytrzymuje zderzenia z opracowanymi przez dramaturga relacjami sprawców i ofiar, w efekcie współczesna rama wydaje się rachityczna w zderzeniu ze środkową częścią spektaklu, w której Anna ze swoją empatią, gotowością wysłuchania ofiar i sprawców działa w imię wyzwalającej prawdy. Jej alter ego, Sara przekonanych może wzruszy, choć z zastrzeżeniami - trudno uwierzyć, że nowa tożsamość stawia ją dziś całkowicie poza społecznym nawiasem.

Nieprzekonanych, obawiam się, raczej odrzuci, budząc na przemian współczucie i irytację, kiedy widzi odbicie sprawców historycznych pogromów w swoich najbliższych, próbuje rozliczyć męża za winy dawnych morderców i koniec końców skazuje siebie samą na samotność w tej wyprawie, z której nie sposób wrócić z żadną prawdą wyjaśniającą zło i przywracającą pokojowe przymierze ze światem. Swoje pytania o przyczyny odbywających się z niepokojącą regularnością pogromów, o korzenie polskiego antysemityzmu wykrzykuje już w pustkę.

Za przedstawieniem Pałygi i Passiniego stoi przekonanie, że ofiary upadla się nie po to, żeby przygotować grunt pod nowy akt przemocy, ale by usprawiedliwić ten, który już się dokonał - w myśl zasady, że nikogo nie nienawidzimy bardziej jak tych, którym wyrządziliśmy zło i którzy mogliby budzić w nas wyrzut sumienia. Palenie kukły Żyda we wrocławskim Rynku, okładanie kijami kukły Judasza w Pruchniku (dokumentujące te wydarzenia zdjęcia wyświetlają się nad sceną, na zmianę z fotografiami z pogromów) w myśl tej zasady miałyby zmniejszać moralną odpowiedzialność za wcześniejsze pogromy. „J_d_ _ _ _e Zapominanie” mogłoby siłę takich ciosów osłabiać, nienawistny ogień tłumić - pod warunkiem że Pałyga i Passini nie próbowaliby swojego bez wątpienia słusznego przesłania wbijać nam kijem do głowy.

  • „J_d_ _ _ _e Zapominanie”, tekst na podstawie książki Anny Bikont „My z Jedwabnego” Artur Pałyga, reżyseria Paweł Passini, scenografia Mirek Kaczmarek, kostiumy Mirek Kaczmarek, Krystian Szymczak, muzyka Daniel Słonimski. Premiera 25 maja na Scenie na Nowym Świecie Teatru Modrzejewskiej w Legnicy.

(Magda Piekarska, „Jedwabne na scenie. O pogromach nie da się zapomnieć”,  http://wroclaw.wyborcza.pl, 29.05.2019)