W wywiadzie zamieszczonym w programie spektaklu Jacek Głomb określił „Wieloryba” jako grę z historią. Wydaje mi się jednak, że mamy tu do czynienia raczej z grą z widzem i jego znajomością historii. Oglądanie przedstawienia przypomina trochę zabawę w wychwytywanie i rozpoznawanie poszczególnych realnych tropów, postaci i wydarzeń, która w żaden sposób nie wpływa na nasze myślenie o historii. O spektaklu gdańskiego Teatru Miniatura wyreżyserowanym przez Jacka Głomba pisze Ada Ruszkiewicz.


Zarówno w programie, jak i w materiałach programowych do spektaklu Jacka Głomba wszelkie odniesienia do literackiego pierwowzoru – „Wieloryba” Jerzego Limona podkreślają specyficzną formułę przyjętą w książce, wielość i odmienność wykorzystanych w niej gatunków literackich, które składają się na swoisty „literacki labirynt”(1). Początek spektaklu zdaje się sugerować, że strategia fragmentarycznej narracji, przełożona oczywiście na teatralne realia i język, będzie także charakteryzować przedstawienie. Wszak pierwsze sceny różnią się zarówno pod względem formalnym, jak i estetycznym.

Spektakl rozpoczyna się na podwórku gdańskiego Teatru Miniatura. Z głośników dobiegają trzaski rozmowy przeprowadzanej przez krótkofalówki, seria krótkich haseł i poleceń typu „czekać” czy „uwaga, idzie!”. Tuż potem widzowie stają się świadkami sceny rodem z filmu sensacyjnego. Wszystko rozgrywa się niezwykle szybko: zza rogu wychodzi mężczyzna, chwilę później z piskiem opon wjeżdża dwóch agentów, którzy próbują go wciągnąć do samochodu, dochodzi oczywiście do bójki, która kończy się ucieczką agentów. W tym momencie na scenie pojawia się kolejny mężczyzna – przechodzi przez podwórko, by następnie, z pomocą tego pierwszego, przeskoczyć przez płot i zniknąć z pola widzenia (jak dowiemy się później – właśnie byliśmy świadkami „rekonstrukcji” słynnego skoku Lecha Wałęsy). Całość rozegrana jest w realistycznej, filmowej konwencji utrzymanej w PRL-owskiej estetyce – są więc obowiązkowe kostiumy z tamtego okresu, a samochód, którym wjeżdżają agenci, to Fiat 125p.

Przedstawienie kontynuowane jest w sali teatralnej. Wchodząc na widownię trzeba przejść obok aktorów – wszyscy są w długich szarych płaszczach i przedziwnych podłużnych hełmach-maskach nieco przypominających ptasie czaszki. Stoją w kręgu zgromadzeni wokół szarych form (ruin? kamieni?). W półmroku, z towarzyszeniem transowo-chóralnej muzyki wykonują szereg rytualnych gestów: to podnoszą ręce, to klękają i składają pokłony, w pewnym momencie wspólnie odśpiewują pieśń. To scena z diametralnie innego porządku, osadzona w zupełnie odmiennym klimacie, odwołująca się do plemienności, ludowości, bardzo nastrojowa i umuzyczniona.

Kolejne sceny są już oparte na dialogu, a ich głównym zadaniem jest zawiązanie, a następnie rozwijanie akcji dramatycznej. Pojawia się w nich między innymi Helena Szymańska (Zofia Bartoś) – młoda dziewczyna zbierająca materiały dotyczące Sierpnia ’80, czy Newman (Jacek Majok) – „artysta, cham i weteran”,
autor licznych obrazów wielorybów, który podstępem zmusza swojego przyjaciela Garmunda (Krystian Wieczyński) do wyjazdu do Polski i pomocy pewnemu nieznajomemu mężczyźnie w przeskoczeniu przez płot.

Dość szybko więc poszczególne sceny zaczynają się ze sobą łączyć, dążąc do zamknięcia opowieści w jakiejś spójnej narracji. Niestety to nie do końca się udaje. Choć historia opowiadana jest w dość klasyczny sposób, w wielu miejscach okazuje się niezrozumiała, chaotyczna. Wynika to jednak nie tyle z zaczerpniętej z książki fragmentaryczności (zresztą ta strategia wyczerpuje się po pierwszych trzech scenach, ustępując miejsca bardziej zuniwersalizowanym formom teatralnym), ile z silnie odczuwalnej skrótowości – nie można się pozbyć wrażenia, że za tym wszystkim kryje się jakaś dłuższa opowieść, do której uniemożliwiono nam dostęp.

W wywiadzie zamieszczonym w programie spektaklu Jacek Głomb określił „Wieloryba” jako grę z historią. Wydaje mi się jednak, że mamy tu do czynienia raczej z grą z widzem i jego znajomością historii. Oglądanie przedstawienia przypomina trochę zabawę w wychwytywanie i rozpoznawanie poszczególnych realnych tropów, postaci i wydarzeń, która w żaden sposób nie wpływa na nasze myślenie o historii. Przedstawiana na scenie opowieść w konwencji „co by było gdyby…?” nie służy bowiem przepracowywaniu dominujących narracji historycznych czy ujawnieniu konstruktywistycznego charakteru historii. Wręcz przeciwnie, raczej umacnia zastany porządek, w końcu w tym fikcyjnym świecie (bo mimo odniesień do realnych wydarzeń jest on na tyle hermetyczny, że dość szybko to, co widzimy, identyfikujemy właśnie jako fikcję) w centrum wydarzeń sierpniowych wciąż jest Wałęsa i jego skok przez płot.

(Ada Ruszkiewicz, „Zgadywanki”, Fora Nova Gazeta festiwalowa, 22.05.2019)

(1) Tak „Wieloryba” określił Mirosław Baran w rozmowie z Jackiem Głombem i Jerzym Limonem opublikowanej w programie spektaklu.