Tegoroczny Przegląd Piosenki Aktorskiej zdominowała polityka. W ten sposób festiwal czcił swój jubileusz 40-lecia - powrotem do korzeni w latach 80., kiedy postawy kontestacji systemu i sprzeciwu wobec władzy były refrenem wrocławskiej imprezy. XL Przegląd Piosenki Aktorskiej podsumowuje Magda Piekarska.


Wymownie "Koniec" w reżyserii Wojciecha Kościelniaka, część koncertu finałowego "Out of the System, czyli Wielki Brat słucha" w reżyserii Marcina Libera, nagrodzone wykonania "Witajcie w naszej bajce" i "Na zakręcie" Ralpha Kaminskiego oraz "Ballady maczetowej" i "Ja płonę" Alberta Pyśka (finalistów Konkursu Aktorskiej Interpretacji Piosenki), wszystkie właściwie spektakle offowe - w programie tegorocznego przeglądu trudno było natknąć się na element, który nie nawiązywałby do współczesnej rzeczywistości społeczno-politycznej. Grzechy kościoła, #MeToo, nadużywanie władzy przez polityków, zanieczyszczenie środowiska, przemoc wobec kobiet, podziały w społeczeństwie, emancypacja ruchów LGBT - te tematy pojawiały się w wielu koncertach i spektaklach.

Ich kumulacją był koncert finałowy i Gala - w obydwu można było odnaleźć nastroje schyłkowe, w obydwu dostaliśmy wizję końca świata, na którym pozostała garstka ocalałych. W tych wizjach dorośli widzowie odnajdą znajomy ton - podobny nastrój schyłku święcił triumfy w popkulturze lat 80. Jednak nowy jest lęk, który za nim stoi - o ile wówczas żyliśmy w cieniu tykającej bomby atomowej, to dziś przeraża nas wizja ekologicznej katastrofy.

Inspiracja twórcą "Gwiezdnych Wojen"

Liber z dramaturgiem Michałem Kmiecikiem, inspirując się filmem George'a Lucasa "THX 1138", buduje dystopijny obraz zautomatyzowanego społeczeństwa przyszłości, w którym ludzkość jest szprycowana narkotykami i zmuszana do publicznych konfesji. Tytułowy Wielki Brat ma na przemian twarz Chrystusa, zmutowanej ośmiornicy, mackami ogarniającej cały sceniczny wszechświat, ale też Andrzeja Kłaka, który w tym spektaklu jest inżynierem ludzkich dusz - fizycznie najsłabszym, poruszającym się na wózku inwalidzkim, jednak w dziedzinie manipulacji najsilniejszym ogniwem. Na spektakl składają się piosenki o buncie, m.in. Klausa Mittfocha, Brygady Kryzys i Kraftwerku. Dla władzy są jak wirus, niebezpieczny, bo zaraźliwy, zdolny wywołać epidemię buntu. Sama władza kończy ów koncert wykonaniem "God" Lennona - pacyfistyczna wymowa zostaje w interpretacji Kłaka zakwestionowana, a widz pozostaje z pytaniem, co się stanie, jeśli zamiast w Hitlera, Jezusa czy Elvisa uwierzymy zanadto w siebie.

U Kościelniaka lądujemy na śmietniku, na ruinach galerii handlowych, na których połyskują jeszcze szyldy sieciowych marek, przy pustym stole, przy którym ludziom przyjdzie walczyć o ochłapy, na gruzach kościołów, gdzie wciąż odprawia się seanse publicznego upokarzania (znakomity Jacek Braciak jako ksiądz w "Możesz uciekać", polskiej wersji "God's Gonna Cut You Down" Johnny'ego Casha, i z resztą obsady, która stoi w kolejce do konfesjonału mieszczącego się pod monstrualną księżowską sutanną).

Przeżyła garstka, ale wciąż oddaje się tym samym rytuałom - dręczeniu kobiet (fenomenalna Natalia Sikora w "Widzisz, mała" Agnieszki Osieckiej i Jarosława Abramowa-Newerlego), prześladowaniu uchodźców (zaskakujący i wspaniały Artur Caturian w "Polowaniu na wilki" Włodzimierza Wysockiego), wspomnieniom pięknych chwil, kiedy nad demonstracją łopotała tęczowa flaga ("Tłum" Michela Rivgauche'a w wykonaniu Justyny Szafran) i łapaniu z trudnością oddechu przez antysmogową maskę ("Pejzaż bez ciebie" Jeremiego Przybory i Grzegorza Wasowskiego w wersji Barbary Melzer to pejzaż bez powietrza). I wciąż łyka bez specjalnej refleksji serwowaną przez media i polityków papkę, choć przecież "wszyscy wiedzą" jak jest, o czym śpiewa Tomasz Wysocki słowami Leonarda Cohena i Macieja Zembatego w poruszającym finale.

Żywiołowa reakcja publiczności

Podczas tego i innych wieczorów, kiedy tylko pojawiały się najdrobniejsze aluzje do rzeczywistości, publiczność łapała je w mig i reagowała na nie żywiołowo. W tym sensie także tegoroczne PPA przypominało swoje edycje sprzed trzydziestu kilku lat, kiedy koncerty i spektakle stawały się okazją dla artystów, żeby zamanifestować swój stosunek do władzy i systemu. Te manifestacje usuwano później pieczołowicie z telewizyjnych przekazów - tak jak to zrobiono w 1984 r. z występem zmarłego niedawno Romana Kołakowskiego, byłego dyrektora PPA, który patronował tegorocznej gali. Kołakowski zdobył wówczas drugą nagrodę za wykonanie własnej piosenki "Emigrantom polskim na ręce Jacka Kaczmarskiego". To, jak owacyjnie został wówczas przyjęty, zapisało się jednak tylko w pamięci widzów.

Podczas festiwalu pojawiały się komentarze, że dzisiejszy PPA nie ma tego zasięgu jak dawniej, kiedy zmagania uczestników konkursu śledziła cała Polska, kiedy transmitowane były gale. Pojawił się nawet pomysł petycji do ministra kultury i prezesa TVP o powrót Przeglądu na antenę. Czy warto? I za jaką cenę, bo przecież dziś trzeba się liczyć z ryzykiem cenzury. Jest więcej niż możliwe, że jak dawniej Kołakowskiego, dziś z telewizyjnej transmisji wycięto by Kaminskiego czy Pyśka, a z gali Braciaka czy Wysockiego. Stawka artystycznej wolności jest zbyt wysoka, żeby z niej rezygnować za cenę ogólnopolskiej popularności. Bez telewizyjnych transmisji, z zasięgiem ograniczonym do widzów tłoczących się na widowniach Capitolu, Impartu i Polskiego PPA ma dziś, w tych trudnych dla kultury czasach, szansę pozostać republiką wolności, wentylem pozwalającym odreagować jej ograniczenia.

(Magda Piekarska, "Podsumowanie PPA. Republika wolności, czyli sorry, taki mamy klimat", http://wroclaw.wyborcza.pl/, 3.04.2019)