Z gdyńskiego Teatru Miejskiego ze względu na niskie zarobki sukcesywnie zwalniają się pracownicy obsługi technicznej. Coraz trudniej znaleźć na ich miejsce nowych, bo specjaliści tej branży - maszyniści czy operatorzy świateł sceny, w prywatnych, nawet polskich firmach są w stanie zarobić ponad dwa razy więcej. Część z nich decyduje się także na wyjazdy zagraniczne – o problemie, którego doświadcza także szef legnickiej sceny, pisze Szymon Szadurski.

Związki zawodowe teatru chcą, aby w budżecie Gdyni na przyszły rok tylko na pierwszy etap podwyżek dla pracowników znalazło się około 600 tys. zł. Alarmują, że jeśli sytuacja się nie poprawi, może dojść do problemów z realizacją niektórych przedstawień. - Teatr to nie tylko aktorzy, którzy są jego twarzą, równie ważna jest pozostająca w cieniu obsługa techniczna - mówi anonimowo pracownik placówki. - Bez maszynistów czy obsługi sceny nie może odbyć się żadne przedstawienie.

Tymczasem ekipa maszynistów zmienia się w teatrze średnio co trzy miesiące. Na miejsce już wyuczonych przychodzą nowi, którym trzeba wiele rzeczy pokazywać. Sprawia to kłopoty organizacyjne, a na domiar złego maszyniści, gdy tylko nauczą się fachu, od razu uciekają do lepiej płatnej pracy.

Dyrektor placówki Jacek Bunsch nie chce nawet dokładnie ujawnić ich zarobków, bo boi się, że jego pracowników natychmiast podkupi konkurencja. Problemy ze skompletowaniem obsługi technicznej były już zresztą w wakacje, przed uruchomieniem Sceny Letniej Teatru Miejskiego na orłowskiej plaży.

Sylwia Marzec, przewodnicząca związku zawodowego Solidarność pracowników teatru, przyznaje, że postulat podwyżek został wysunięty. - Nie chcę tej sytuacji komentować - mówi Marzec.

W teatrze na etatach pracuje 51 osób. Pensje niektórych aktorów wynoszą bez dodatków niewiele ponad 1 tys. zł na rękę. Władze miasta ze zwiększeniem o 600 tys. zł dotacji dla teatru na razie wstrzymują się, bo w przyszłym roku chcą wdrożyć kompleksowy plan podwyżek we wszystkich miejskich jednostkach kultury. Plan jest w fazie uzgadniania.

Dogadamy się

Jacek Bunsch, dyrektor Teatru Miejskiego w Gdyni
- Do problemu niskich płac trzeba podejść spokojnie, bo to nie tylko nasz kłopot, lecz jednostek kultury w całym kraju. Nie ma żadnego konfliktu z załogą teatru. Każdy bowiem zdaje sobie sprawę, że system zarobków trzeba przeorganizować, bo pracownicy zarabiają poniżej średniej krajowej.

Trzeba zmian


Beata Łęgowska, przewodnicząca komisji kultury Rady Miasta Gdyni
- Podwyżki są potrzebne nie tylko w teatrze, ale choćby w Muzeum Miasta Gdyni, gdzie osoby z tytułami doktorskimi zarabiają tyle, iż mają problem z utrzymaniem rodzin. Stąd zapowiadany już na przyszły rok plan kompleksowej restrukturyzacji płac.

(Szymon Szadurski, "Gdyński teatr szuka pracowników", Polska Dziennik Bałtycki, 19.12.2007)


Od redaktora serwisu:

Zmarły niedawno amerykański pisarz Kurt Vonnegut w jednej ze swojej powieści napisał: „nie trzeba być idiotą, aby tu pracować, ale to niewątpliwie ułatwia sytuację”. Teatry należą do pracodawców, którzy świetnie wpisują się w ten obraz. Latami budowano system, w którym praca w takich miejscach to tylko misja, powołanie, służba, duchowa przygoda, czyli - mówiąc w skrócie – wybryk natury i miejsce dla pięknoduchów. Nie jest zatem przypadkiem, że ekipa techniczna także legnickiej sceny, to w większości ludzie w wieku przedemerytalnym, a co gorsze bez wykształconych następców! Młodzi, gdy dowiadują się o ofercie płacowej, którą jest w stanie zaproponować im teatr pukają się w głowę i omijają tę instytucję szerokim łukiem. Co gorsze, uciekają nawet ci latami narzekający na płacową mizerię, ale wierni, bo niemal przywiązani łańcuchami sentymentu do miejsca swojej pracy.

Niech zatem nikogo nie dziwi, gdy szef legnickiej sceny mówi głośno o podwyżkach wynagrodzeń od 1 stycznia 2008 i twardo domaga się od organizatorów pieniędzy na ich pokrycie. Nie ma innego wyjścia. To znaczy ma, ale oznaczałoby ono zgodę na biologiczną niemal zagładę legnickiego teatru. Bez nowych fachowców od światła, dźwięku, budowy dekoracji i obsługi sceny teatru nie będzie. I to nie kiedyś tam, w nieokreślonej przyszłości, ale już za rok, albo – co najwyżej – za dwa-trzy lata. Na oczach naszych widzów, ale także ludzi władzy, rozstrzyga się nasze „być, albo nie być”.