„Baśń o pięknej Parysadzie i o ptaku Bulbulezarze” ma orientalny rodowód, poetyckie słowa Bolesława Leśmiana i pedagogiczne przesłanie. W legnickiej inscenizacji jest multikulturowym i multimedialnym miksem odwołującym się do wiedzy dorosłych i dziecięcej wyobraźni. Powstał spektakl z piosenkami, filmowymi animacjami zastępującymi klasyczną scenografię, steampunkowymi kostiumami, efektami teatru cieni i szczyptą baletu. W sobotę 3 marca na Scenie Gadzickiego odbyła się premiera tej familijnej realizacji.


„Najpierw - powoli - jak żółw – ociężale, ruszyła - maszyna - po szynach – ospale…”. Ten fragment słynnej „Lokomotywy” Juliana Tuwima przyszedł mi na myśl w pierwszych chwilach premierowego przedstawienia. Być może także dlatego, że w użytym już wyżej słowie steampunk, który odcisnął swoje estetyczne piętno na scenicznej realizacji, jest człon steam oznaczający parę napędzającą od XIX wieku lokomotywy mknące po żelaznych torach. Choć nie był to zasadniczy powód tego skojarzenia.

Zanim para buch i zakręciło się koło za kołem w świat baśni wkraczaliśmy nieśpiesznie. Adaptator tekstu i reżyser przedstawienia Bartosz Turzyński postanowił bowiem dopisać Leśmianowi wprowadzenie do akcji, takie małe i już całkowicie realistyczne co nieco, odwołujące się do (także własnych) doświadczeń rodzica czytającego dzieciom bajki na dobranoc. Co oczywiste wybór padł na „Baśń o pięknej Parysadzie i o ptaku Bulbulezarze”. W efekcie lektury zasnął jednak ojciec, zaś córka, dzięki teatralnej magii, przeniosła się w świat czytanej baśni. Właśnie ona stała się piękną, choć zarozumiałą Parysadą (Małgorzata Patryn). Jej ojcu przypadła rola Narratora (Mateusz Krzyk) tej sennej fantazji.

Fabuła opowieści o księżniczce, która - dla kaprysu spełnienia zachcianki posiadania dęba-samograja, strugi-złotosmugiej oraz ptaka Bulbulezara, czyli trzech nadzwyczajnych dziwów świata podpowiedzianych jej przez Karzełka (Magda Skiba) - posyła swoich braci na niebezpieczną misję do krainy czarów, po czym sama wyrusza im na ratunek zakończonym happy endem i moralnym przesłaniem, jest prosta. Motyw podróży na tajemniczą Górę-Cmentarnicę i związane z tym elementy grozy to także klasyka baśniowej opowieści.

Najciekawsze w legnickiej inscenizacji było multi-kulti, które uzyskano poprzez sięgnięcie po motywy z różnych epok i cywilizacji. Zarówno w kostiumie, wyświetlanych obrazach, jak i etnicznej muzyce tria Lautari towarzyszącej akcji. Bracia Bachman (Robert Gulaczyk) i Perwic (Bartosz Bulanda), zanim pod wpływem czarów zamienili się w kamienne posągi wprost nawiązujące do moai z Wyspy Wielkanocnej, wyglądali niczym wyobrażenie członków załogi Nautiliusa kapitana Nemo z powieści Juliusza Verne’a.  Strzegące dostępu do obiektów pragnień księżniczki trzy wiedźmy (Dech Trupi - Anita Poddębniak, Wrzaskawica – Małgorzata Urbańska oraz Szeptucha – Gabriela Fabian) przypominały zaś szamanki prekolumbijskich plemion indiańskich.

Mimo tych zabiegów zadanie, które stanęło przed realizatorami przedstawienia, nie było łatwe. Jak bowiem zbudować atrakcyjny baśniowy świat na niemal pustej (a przecież niemałej) scenie mając do dyspozycji niewielką grupę aktorów uczestniczących w tej realizacji? Scenografka Małgorzata Bulanda postawiła na steampunkowe kostiumy i projekcje rysunkowych animacji Mariusza Wolańskiego, które dawały spektaklowi głębię i złudzenie podróży w czasie i przestrzeni. Dodatkowo ekrany sprytnie wykorzystano w efektownych scenach wywiedzionych z chińskiego teatru cieni. Podczas premiery dało to zabawny efekt, gdy wielki cień brodatego Starego Derwisza przemawiał z offu charakterystycznym głosem siedzącego na widowni Pawła Wolaka.

Były dymy, efekty świetlne i dźwiękowe budujące atmosferę grozy i niezwykłości. Do wyobraźni widzów odwoływała się choreografia Katarzyny Kostrzewy, która stanęła przed trudnym zadaniem, by ruch sceniczny dopełniał fabularne wątki imitując to, czego w rzeczywistości nie widać. Były też tak lubiane w produkcjach adresowanych do najmłodszych piosenki, choć wokalna strona ich wykonania nie należała do mocnych stron przedstawienia. W natłoku pośpiesznie podawanego tekstu gubiły się też delikatne poetyckie wersy Leśmiana. Czy ktoś zapamięta choćby samoistne  piękno nastrojowej frazy z wędrówki na Górę-Cmentarnicę, kiedy to: „Ani żywego ducha, ani wietrzyka w przelocie. Nawet komar, nawet mucha nie zabrzękły w tej martwocie!"?

Wydaje się, że największe wrażenie zrobił na młodych widzach ptak Bulbulezar (Ewa Galusińska) i baletowe pląsy białopiórego ptaszyska z metalowym orlim dziobem (z charakterystyczną dla steampunku szkieletową konstrukcją zdobioną zębatymi kółeczkami). Nic też dziwnego, że już po zakończeniu premierowego przedstawienia na scenie doszło do spontanicznej sesji zdjęciowej. Dzieci chciały koniecznie mieć pamiątkowe fotki z Bulbulezarem, które najpewniej ze smartfonów przeniosą na swoje fejsbukowe profile prowokując zazdrość rówieśników, przy okazji jednak rozgłaszając wieść o wydarzeniu na legnickiej scenie. Może – już w pełni planowo i w zorganizowany sposób - warto w ten sposób kończyć każde z kolejnych przedstawień? Radość najmłodszych widzów byłaby bezcenna, a wysiłek z tym związany raczej umiarkowany.

Grzegorz Żurawiński