Tak zatytułował swoją rozmowę z duetem PiK (Paweł Wolak i Katarzyna Dworak), autorami i reżyserami dramatu “Wierna wataha”, autor program do tego spektaklu i kierownik literacki legnickiego teatru Robert Urbański. Skąd autorzy czerpią pomysły? Jak pracują w duecie? Jakie jest przesłanie ich najnowszego dzieła?


Jakie są źródła waszych inspiracji? Zaczęło się od “Samych”, a więc niejako od przepisania na dramat własnych życiowych perypetii. Jednak kolejne sztuki nie mają chyba nic wspólnego z realnymi przeżyciami?

Wszystko, co piszemy, bierze się z obserwacji zachowań ludzi. Chwytamy się za jakiś demoniczny fragment życia i rozbudowujemy go. Nadmuchujemy do takich rozmiarów, aby przestał być obojętną codziennością. Zwracamy uwagę na to, od czego na co dzień odwracamy wzrok.

Istnieje tyle recept pisania we dwoje, ile duetów. Jak wygląda wasze pisanie razem?

“Wierna wataha” to nasza szósta premiera, więc odpowiedź na pytanie, jak nam się pisze we dwoje, jest oczywista: bardzo dobrze nam się pisze. Żyjemy ze sobą od dwudziestu lat, mieliśmy dwa psy, dwa kredyty hipoteczne, mamy córkę, ustalony harmonogram robienia zakupów, sprzątania, prania, prasowania… W kontekście problemów dnia codziennego napisanie dwudziestu słów dziennie stanowi w naszym życiu najmniejszy problem.

Wierna wataha to wasza pierwsza sztuka po ukończeniu „trylogii wiejskiej”. Ma się dziać w małym miasteczku. A jednak sportretowaliście tam zamkniętą społeczność, w której wszyscy się znają, dokładnie tak, jak to było w „trylogii wiejskiej”.

Słowa, którymi zaczyna się “Wierna wataha” – „miasteczko małe” – są z naszej strony żartem. Bardzo często zadaje się nam pytanie, co takiego wyjątkowego jest we wsi, że umiejscawiamy w niej akcję naszych dramatów. Nie chodzi przecież ani o wieś, ani o miasteczko, tylko o wspólnotę. To, co zawsze nas interesowało, to konfrontacja jednostki ze wspólnotą, społecznością, grupą.

Jaką rolę w świecie “Wiernej watahy” odgrywa chrześcijaństwo? Czy w ogóle istnieje jako system wartości, czy jest jedynie fasadą, szkieletem instytucji Kościoła katolickiego?

W zamierzeniu “Wierna wataha” nie jest o chrześcijaństwie, nie jest o Kościele katolickim. Jest to opowieść o fikcyjnym Kościele, fikcyjnej wspólnocie – i prawdziwym człowieku, który Boga zastępuje sobą. Oczywiście, że oboje wywodzimy się z chrześcijańskiego, katolickiego kręgu kulturowego, więc wszystkie nasze skojarzenia krążą wokół tych wartości, które zostały nam wpojone. Ale naszym celem – przynajmniej w tej inscenizacji – jest opisanie Kościoła uniwersalnego.

Zaczęliście od pogodnych, nawet jeśli chwilami gorzkich “Samych”. Każda kolejna sztuka było coraz bardziej ponura, coraz częściej pojawiała się przemoc, humor nabierał czarnych barw. Czy można powiedzieć, że stajecie się coraz większymi pesymistami?

Tak jakoś się złożyło… Z biegiem lat uznajemy, że jest coraz mniej powodów do zabawy. Nie jesteśmy pesymistami, to świat staje się coraz bardziej groźny. Możliwe, że dopiero teraz zaczynamy to dostrzegać. Może to wpływ mediów, które delektują się cierpieniem i nieszczęściem.

Wiadomo, że każdy wasz spektakl jest precyzyjnie obmyślony. Tekst jest tylko wstępną fazą działań; już w etap prób wchodzicie z wizją scenografii, ruchu, muzyki. Na ile jest ona wyraźna? Czy narzucacie współpracownikom swoje wizje, czy raczej czekacie na ich inwencję?

Rzeczywiście, już na etapie pisania mamy w głowie zarys przestrzeni, dźwięki i kolory. Do współpracy zapraszamy naszych przyjaciół, którzy są w stanie wejść w ten nasz świat i poprzez swoją wrażliwość wzbogacić go i wypełnić swoją wyobraźnią.

“Wierna wataha” rozpada się wyraźnie na dwie części, które można z grubsza nazwać opowieścią córki i opowieścią matki. Problem ofiary staje się z każdą sceną coraz mniej istotny, coraz większej wagi nabiera za to problem lojalności, wierności. Czy to zamysł, czy ślad pisania we dwoje, czy wreszcie zmiana koncepcji w czasie pracy?

W naszym myśleniu są dwie ofiary w tej sztuce: to Joanna i jej matka. Joanna zostanie poświęcona dla dobra wspólnoty, Matka zostaje zmuszona do urodzenia Joanny i przygotowania jej do roli ofiary. W pierwszej części oglądamy poświęcenie Joanny, a w drugiej zemstę Matki.

Jak streścilibyście przesłanie “Wiernej watahy”? Nie da się okiełznać tkwiącej w człowieku dzikości, przebije się ona przez wszelkie cywilizacyjne granice i normy? To ona – więzy krwi, pierwotna potrzeba odwetu itd. – tak naprawdę rządzi naszym zbiorowym życiem?

Odkąd człowiek wpadł na pomysł, aby siebie postawić na miejscu Boga, aby z siebie uczynić pośrednika jedynego i nieomylnego, przestał się czegokolwiek bać. Teraz najgorsze świństwo, radykalizm, można usprawiedliwić, mówiąc, że robi się to w imię Boga i Kościoła.

(Robert Urbański, „Dwadzieścia słów dziennie w groźnym świecie. Rozmowa z duetem PiK”, Teatr Modrzejewskiej w Legnicy, program do spektaklu "Wierna wataha", premiera 28 stycznia 2018 r.)