Drukuj

Spektakl Głomba jest niezwykle magiczny. Uczestniczy się w nim niczym w spotkaniu konspiracyjnym, zwołanym zresztą w słusznej sprawie. Wtajemniczeni w nią widzowie mogli poczuć się wybrańcami. Reżyser wikła ich w kryminalną intrygę, opartą, co ważne, na faktach. Wplątani zostają, podobnie jak rewolucjoniści z małego miasta, w pospolitą zbrodnię. Legnickie „Biesy” recenzuje Grzegorz Ćwiertniewicz.


W ciągu ostatnich siedemnastu lat "Biesy" Fiedora Dostojewskiego miały na polskich scenach teatralnych swoją premierę nieco ponad dziesięć razy. Trudno określić czy to dużo, czy to mało. Jeśli weźmie się pod uwagę, że jest to powieść na szczególne okazje i że nie powinna być adaptowana bez powodu, to wystarczająco. A powodem może być choćby niepokój reżysera podyktowany sytuacją polityczno-społeczną w kraju.

Po "Biesy" w chwili zagrożenia państwa oraz bezmyślności i chwiejności obywateli nie sięgnie reżyser miałki i tchórzliwy. Ten wyreżyseruje spektakl neutralny, by nie być kojarzonym z buntem, by przypodobać się najpierw władzy, później publiczności. "Biesy" wystawi reżyser odważny, który nie boi się przedstawieniem sprzeciwić bezprawiu, który chce przemówić ludziom, którym Bóg, chcąc ich ukarać, odbiera rozum, do rozumu właśnie (bo Polska powinna być krajem rozumu), który, w przeciwieństwie do tego miałkiego ma wiele do stracenia, ale jest gotowy zapłacić tę cenę - za głoszenie prawdy, za wolność słowa, za demokrację. Co w zamian? Być może poczucie dobrze spełnionego obowiązku? Być może ocalenie siebie dla siebie?

Reżyserów-bohaterów na szczęście w Polsce nie brakuje. Jak to dobrze, że rozumieją oni swoją rolę. Jak to dobrze, że wiedzą, iż w konkretnym czasie idzie właśnie o konkretny czas, nie o indywidualistyczne fanaberie. Są wśród reżyserów tacy, którym taka idea teatru przyświeca od zawsze, a wśród nich Jacek Głomb, również wieloletni dyrektor Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Głomb stworzył piękny teatr prawdy, teatr zatroskany, teatr ludzki, teatr ingerujący, teatr odpowiedzialny, ale i teatr odważny, bo bez odwagi wcześniejsze określenia nie miałyby racji bytu.

To Głomb jako ostatni wyreżyserował "Biesy". Nie zaskoczył wyborem tekstu na pewno tych, którzy znają jego filozofię, którzy słuchają, co ma do powiedzenia o współczesnej Polsce, którzy wiedzą, że niestraszne mu polityczne intrygi. Nie zaskoczył również tych, którzy byli z nim od początku i będą do końca, a nawet do tego końca nie dopuszczą. Dlaczego? Bo Głomb stał się ich reżyserem, ich dyrektorem. Mówi o nich, mówi do nich, mówi dla nich. Jest czymś w rodzaju lokalnego (ale nie tylko) głosu, który nie zmienia się pod wpływem politycznych pstryczków. Głosu słyszalnego i słuchanego, a to się wielu nie podoba. Zwłaszcza lokalnej władzy, która ma wewnątrz swojej struktury poważne problemy i kompleksy, o których w tym miejscu wspominać nie przystoi.

Zmniejszanie dotacji, odstręczanie sponsorów nie działa na niekorzyść Głomba, ale władzy właśnie, która niszczy dzieło przez lata sumiennie i z zapałem przez niego budowane. To nie dyrektorowi władza robi na złość, ale widzom. To im bowiem odbiera możliwość kontaktu z teatrem na bardzo wysokim poziomie. Siła więc w publiczności. Jeśli będzie wypełniała teatralne sale po brzegi tak, jak podczas wczorajszego spektaklu, podniesione pięści samorządowców kurczyć się będą. Zwłaszcza przed wyborami.

Do "Biesów". W Rosji nastają niepewne czasy. Kiedy ruch rewolucyjnych demokratów rośnie w siłę, zaczynają odżywać groźne ideologie. Na frontach walk lewicowych idealistów i konserwatywnej elity zaczyna rodzić się terroryzm. O czym opowiadał Dostojewski - wiadomo. Ważniejsze w tej chwili jest to, o czym rozprawiano na legnickiej scenie. "Biesy" Głomba można oglądać bez znajomości pierwowzoru. Może nawet tak będzie lepiej. Dlaczego? Bo zamiast sprawdzać, ile reżyser wyłuskał z Dostojewskiego, widz skoncentruje się przede wszystkim na sytuacjach scenicznych, a to z kolei pozwoli mu spojrzeć na prezentowane problemy nie przez pryzmat dziewiętnastowiecznej Rosji, ale na przykład dwudziestopierwszowiecznej Polski. W Polsce przecież też nastają niepewne czasy Nie, żeby była jasność, na scenie ani razu nie padła nazwa naszego kraju. Z ust aktorów nie padło ani jedno słowo od tej nazwy pochodzące. Trzeba być jednak głupcem, żeby nie połączyć faktów. Trzeba być również głupcem, żeby sądzić, że to, o czym mówiono na scenie, dotyczyć mogłoby tylko Polski.

Trzeba pamiętać, że Głomb jest reżyserem inteligentnym i myślącym o sprawie całościowo. Nie ograniczył się tylko do ukazania nasilającego się konfliktu polsko-polskiego. Nie ostrzegł jedynie Polaków przed maluczkimi, którzy z rozkoszą napawają się swoją władzą, przed złem zaklętym w marzeniach o powszechnym szczęściu dla wszystkich ludzi, w utopijnej wizji, którą upaja społeczeństwo rządząca partia. Pokazał mądrze, z lekkim dystansem (może i ironią), co może przynieść totalitaryzm, który straci jednostkę z pola widzenia, mamiąc ją wcześniej programami ekonomiczno-społecznymi, którym Salomon przygląda się z trwogą. Konsekwencje są takie same w każdym zakątku świata. Koszmarne, koniecznie trzeba dodać. I to jest przesłanie przedstawienia.

Spektakl Głomba jest niezwykle magiczny. Uczestniczy się w nim niczym w spotkaniu konspiracyjnym, zwołanym zresztą w słusznej sprawie. Wtajemniczeni w nią widzowie mogli poczuć się wybrańcami. Reżyser wikła ich w kryminalną intrygę, opartą, co ważne, na faktach. Wplątani zostają, podobnie jak rewolucjoniści z małego miasta, w pospolitą zbrodnię.

Akcja toczy się w zaciemnionym pomieszczeniu. Publiczność skupiona do granic. Żadnych głosów z widowni. Tylko oddech i bicie serca. Nikt przecież nie może się dowiedzieć, że oto na Scenie Gadzickiego obnażana jest prawda, że otwiera się ludziom umysły (choć mówi się o oczywistościach), że ostrzega się ich przez mechanizmem manipulacji, niezmiennym od wieków, że apeluje się do ich rozsądku. Ważną rolę odgrywa w przedstawieniu światło. Momentami oślepia, jak podczas przesłuchania. Scenografia surowa. Na scenie ustawione bezładnie sprasowane kostki odpadów. Bardzo zresztą funkcjonalne. Nie wiedzieć, czemu, przyszła mi na myśl scena śmierci Maćka Chełmickiego na wysypisku śmieci. Na osobności pomyślę, dlaczego. Czytelnikom również radzę.

"Biesy" wyreżyserował Głomb z okazji jubileuszu czterdziestolecia Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Na scenie wystąpił ogromny zespół. Wybitnie! Wszyscy aktorzy znakomicie odnaleźli się w swoich rolach. Każda była charakterystyczna, każda wymagała zaangażowania i niemałego kunsztu. Z ogromną przyjemnością podziwiałem grę i tych doświadczonych aktorów (filarów Modrzejewskiej), i tych, którzy od niedawna wykonują ten zawód.

Jak to dobrze, że w Legnicy, w mieście mojego urodzenia, udało się stworzyć zespół, potrafiący przez lata utrzymywać tak wysoki poziom artystyczny. A to wszystko, jak sądzę, dzięki dobrej współpracy, wzajemnemu wspieraniu i poświęceniu. Dobrze, że Legnica ma Jacka Głomba, nie tylko zaangażowanego reżysera polityczno-społecznego (choć pewnie nie za takiego się uważa), bacznego obserwatora rzeczywistości, ale również niezrównanego malarza portretów psychologicznych i kreatora fascynujących i niezwykłych postaci scenicznych. Oby jak najdłużej!

(Grzegorz Ćwiertniewicz, „Polska krajem rozumu!”, http://www.teatrdlawas.pl, 7.01.2018)

Grzegorz Ćwiertniewicz - doktor nauk humanistycznych (historia filmu i teatru polskiego po 1945 roku), polonista, wykładowca akademicki, pedagog, autor wydanej pod koniec 2015 roku biografii Krystyny Sienkiewicz - "Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko"; należy do Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT/IATC); jego teksty można przeczytać w "Polonistyce", "Teatrze", "Dyrektorze Szkoły", "Kwartalniku Edukacyjnym" i "Edukacji i Dialogu"; współpracował jako recenzent z Nową Siłą Krytyczną Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego w Warszawie, wortalem "Dziennik Teatralny"; od 2013 recenzent wortalu "Teatr dla Was".