Drukuj

-  Teatr jest emocją. Jeśli emocji nie ma, to znaczy, że coś z nim jest nie tak – mówi Jacek Głomb. Z  dyrektorem Teatru Modrzejewskiej o zakończonym jubileuszu 40-lecia polskiej sceny w Legnicy rozmawia Piotr Kanikowski.


Goście dopisali? Policzył Pan, ile osób wzięło udział w kulminacji teatralnego jubileuszu?

- Nie liczyłem tego, oczywiście, ale statystyki nie są tu najważniejsze. Bardziej zajmujący wydaje mi się fakt, że w sensie pokoleniowym każda grupa się stawiła. Stawili się i ludzie pracujący w teatrze za dyrekcji Janusza Sykutery, i ludzie z ekipy Józefa Jasielskiego, i pracownicy z późniejszych okresów. Maryla Czernatowicz (długoletnia kadrowa naszego teatru, będąca już na emeryturze), i którą zaprosiłem na konferencję prasową podsumowującą jubileusz, mówi, że wiele osób wciąż przysyła jej SMS-y i wspomina ten weekend. Myślę, że z wydarzenia rocznicowego, które lubi przybierać formy oficjalno-akademijne i na którym zwykle dominują goździki, ordery i klapy, udało się nam zrobić coś ważniejszego, emocjonalnie podobnego do Pierwszego Wielkiego Zjazdu Legniczan czy spotkania z Rosjanami „Dwadzieścia lat po”. To jest dla mnie największa radość.

Rzadko która gala kończy się potańcówką…

- Otworzyliśmy na nią cały teatr, mocno się obawiając, czy uczestnicy potańcówki nam go nie rozniosą (śmiech). Ludzie wypełniali przestrzeń od Caffe Modjeska po hall Starego Ratusza. Wspominam o tym anegdotycznie, bo chyba dla wszystkich była to fajna zabawa. Jak kończyłem potańcówkę już w niedzielę o godz. 2.30, to miałem wrażenie, że mogłaby trwać w nieskończoność. Niestety, od rana czekały nas próby do koncertu, dlatego musieliśmy się ze sceny wycofać.

Było coś podczas tej kulminacji, co Pana szczególnie wzruszyło?

- Wzruszyła mnie atmosfera. To, że ludzie, którzy przyjechali do nas z różnych światów, tak łatwo i bezkolizyjnie zaakceptowali nasz świat. Jednak, co by nie mówić, obecny teatr różni się od tego, który tu był. Nie chcę tego wartościować, ale….

…przez te 40 lat nie tylko szyldy się zmieniały, ale też podejście do teatru?

- Dokładnie tak. Ale oni w nasz świat tak fajnie, szybko i serdecznie weszli. Podkreślali też coś, co dla mnie jest dosyć oczywiste – że znalazł się w Polsce dyrektor teatru, który zdecydował się zaprosić byłych pracowników na jubileusz. Trochę ich nie rozumiem. Jeśli ten świat jest taki, że to wywołuje zaskoczenie, to Jezus Maria! Dla mnie od początku nie było nic bardziej oczywistego niż decyzja, że musi być wspólny jubileusz Teatru Dramatycznego w Legnicy, Centrum Sztuki – Teatr Dramatyczny i Teatru Modrzejewskiej. Zależało nam na święcie wszystkich ludzi, którzy mają prawo identyfikować się z polską sceną w Legnicy. I to się udało.

Medal „Gloria Artis” świadczy, że pomimo politycznych różnic Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego docenia wartość teatru w Legnicy. To chyba zaskoczenie?

- Trzeba docenić ministerstwo, które poza medalem „Gloria Artis” przyznało też sześć odznak „Zasłużony dla Kultury Polskiej” i sześć nagród okolicznościowych dla aktorów, każda po 5 tysięcy złotych. Tym gestem ministerstwo przebiło Radę Miejską w Legnicy i Sejmik Województwa Dolnośląskiego o siedem długości (Sejmik wczoraj naprawił swój błąd - dop. red.).  Także wojewodę, który odrzucił cztery nasze wnioski o krzyże zasługi dla pracowników i o sześć medali za długoletnią służbę, czyli coś, co powinno być oczywiste i co jak psu zupa należy się ludziom o tak długim stażu. To paradoks, że doświadczamy niechęci od ludzi, którzy niby powinni nas bardziej rozpoznawać, bo są bliżej. Natomiast minister z formacji, z którą prowadzimy ideologiczny spór o zawłaszczanie kultury, zachował klasę.

Może chodzi o jakieś zakłócenie perspektywy? Z warszawskiego oddalenia widać, jak wielki teatr ma Legnica, a z Legnicy i Wrocławia nie bardzo…

- Coś w tym jest. Tak objawia się ludzka małość.

Było – minęło. Coś materialnego zostanie po jubileuszu?

- Zostają „Dramaty Modrzejewskiej”, drugi tom antologii tekstów napisanych dla naszego teatru. Bardzo się z niego cieszę, bo ciężko o te sztuki zbiegaliśmy a książka daje szansę, że ktoś je przeczyta, wprowadzi na scenę, itd. Po jubileuszu zostanie też wybitna płyta „Nasza muzyka”. Kto był na absolutnie zjawiskowym koncercie, który ją promował, wie, że nie przesadzam. Zostają „Biesy” jako spektakl, który będziemy grali na pewno przez wiele sezonów.

Niesamowitą wartością takich jubileuszy jest to, że skłaniają, by zatrzymać się i spojrzeć w przeszłość. W codziennej bieżączce brakuje na to czasu. I nagle znaleźliście go, by dotrzeć do ludzi, którzy tworzyli ten teatr, zebrać ich wspomnienia, poszukać filmów, zdjęć, pamiątek po spektaklach. Ale właściwie po co ten wysiłek?

- Teatr jest emocją. Jeśli emocji nie ma, to znaczy, że coś z nim jest nie tak. Tutaj emocja była. Ona towarzyszyła pracy moich ludzi przez wiele miesięcy. I udało się tą emocję przerzucić na ludzi, którzy przyjechali się z nami zobaczyć. Dzięki temu z jubileuszu zrobiło się rodzinne – w dobrym tego słowa znaczeniu – spotkanie po latach. Osoby z różnych zespołów zaczęły się ze sobą zaprzyjaźniać, więc jest nadzieja, że ich wzruszenia w jakiejś formie przetrwają. Już nie chcę mówić o tysiącach, może milionach zdjęć, które albo Karol Budrewicz, albo inni profesjonalni i nieprofesjonalni fotografowie wrzucili w sieć. Ich fotografie będą po tym kosmosie krążyć jako zapis naszego świata.

Podczas różnych jubileuszowych wydarzeń od wielu miesięcy intensywnie promowaliście Teatr Modrzejewskiej, próbując skłonić legniczan, którzy być może dotąd omijali wa szerokim łukiem, by spróbowali wejść do środka. Widuje Pan nowe twarze na spektaklach?

- Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Po pierwsze: dwa miesiące byłem zamknięty z „Biesami”. Po drugie: sądzę, że to zadziała z pewnym refleksem. Jedna rzecz wydaje mi się warta podkreślenia: teatr znowu w organizmie miasta był wyraźny. Nawet jeśli legniczanie nie dotarli na nasze spektakle, to zobaczyli, że jest takie miejsce. My zdajemy sobie sprawę, że nigdy nie będziemy masowi jak koncerty disco polo. I bardzo dobrze, bo teatr musi stawiać odbiorcy wymagania. Musi pozostać czymś wyjątkowym.

Czego życzyć Teatrowi Modrzejewskiej w Legnicy na najbliższe lata?

- Ustabilizowania sytuacji finansowo-organizacyjnej. Ona niby jest dobra, ale wystarczy wycofanie się jednego sponsora takiego jak KGHM i robi się katastrofa. Jeśli znika z budżetu 300-500 tys. zł rocznie, to trudno udawać, że nic się nie stało. Porównam naszą sytuację do miasta, w którym zamyka się nagle duży zakład przemysłowy; gdy w Gorzowie upada Stilon, Gorzów zaczyna mieć kłopoty. Nie ukrywam, że obecna sytuacja to dla mnie spore wyzwanie. Prowadzę zaawansowane rozmowy z panem marszałkiem i z ministerstwem kultury, żeby jakoś zaradzić obecnej niepewności, dać teatrowi jakąś gwarancję. Myśmy przez lata pracowali we względnym spokoju. Teatr miał pewność co do sponsora. Dostawał dwa razy trzyletni grant ministerialny na premiery – obecny kończy się 31 grudnia. W rok 2018 wchodzimy z pewną niepewnością. Chciałbym, aby te zmartwienia prysły. A drugie marzenie to rewitalizacja budynku na Nowym Świecie. Dlatego m.in. zdecydowałem się na nową czteroletnią kadencję. Już tyle razy na rożnych szczeblach ograno nas przy tej okazji, że jestem gotów do ostatniej krwi walczyć, aby tę inwestycję przeprowadzić. Teatr taki jak ten musi mieć drugą, alternatywną scenę. Nowy Świat to wyjątkowe miejsce nie tylko dlatego, że powstawały tam w ostatnich latach wyjątkowe rzeczy. To wyjątkowe miejsce musi mieć lepszą infrastrukturę. Nie da się w XXI wieku działać tak, jakby wciąż było średniowiecze. Trzecią rzeczą, na której mocno mi zależy, jest utrzymanie pozycji legnickiego teatru w Polsce. Uważam, że nie jest trudno zostać modnym teatrem. Przez ostatnie dwadzieścia parę lat modnych polskich teatrów było wiele. Wyzwaniem jest konsekwentne utrzymanie wysokiej pozycji na rynku, zwłaszcza, kiedy robi się teatr z założenia niemainstreamowy.

Będę trzymał kciuki, aby wszystko się spełniło.

(Piotr Kanikowski, "Jacek Głomb: Ludzie weszli w nasz świat", http://24legnica.pl, 1.12.2017)