Powraca w brawurowym, liryczno-śmiesznym „Zabijaniu Gomułki”, najbardziej udanej scenicznej adaptacji prozy Jerzego Pilcha na polskich deskach. Spektakle na Scenie Gadzickiego w sobotę i niedzielę (17 i 18 grudnia) to ostatnia szansa na wizytę w legnickim teatrze w kończącym się roku 2016. Aktorskie popisy i dobra zabawa z odrobiną refleksji więcej niż gwarantowane!


Pomysł duetu Robert Urbański (scenariusz) i Jacek Głomb (reżyseria), by z powieści „Tysiąc spokojnych miast” Jerzego Pilcha wykroić motyw groteskowego zamachu na Władysława Gomułkę i uczynić go siłą scenicznego dramatu, był znakomity. Podobnie jak obsadzenie w roli Józefa Trąby, autora tego szalonego zamiaru, Zbigniewa Walerysia, wybitnego aktora, od którego nie można oderwać oczu w jednej z najwybitniejszych pijackich ról w historii polskiej sceny. Sztuka przywołuje przy tym mało znany świat polskich luteran oraz zapomnianych już czasów PRL-u lat 60. ubiegłego wieku, gdy Trybunę Ludu, prasowy organ rządzącej partii, czytało się między wierszami.

Akcja sztuki rozgrywa się latem i jesienią 1963 roku. Nieprzypadkowo w tym samym czasie, w którym kule zamachowca zabiły prezydenta USA Johna F. Kennedy’ego. Bohaterowie opowieści  planują wyprawę do Warszawy i zgładzenie Władysława Gomułki, bowiem starzejący się pan Trąba postanowił przed śmiercią zrobić coś pożytecznego dla ludzkości. Ten nierób, lekkoduch, pijak i filozof w jednym, ma jednak problem, bo, „cóż można uczynić, kiedy nie ma co uczynić”. Postanawia zatem zabić "jednego z wielkich tyranów ludzkości". Wybór pada na I sekretarza PZPR. Dlaczego akurat na niego? Hitler i Stalin są już „passé”, a Mao Tse Tung trudno osiągalny z uwagi na dystans i chroniczny brak gotówki.

O zrodzonym podczas wódczanych nasiadówek oraz szachowych partyjek "sekretnym" pomyśle Pana Trąby i miejscowego Naczelnika (Bogdan Grzeszczak), ojca oczekującego konfirmacji Jerzyka (Mateusz Krzyk), błyskawicznie dowiaduje się cała lokalna wspólnota ewangelicka (rzecz dzieje na ziemi cieszyńskiej), która poddaje pomysł publicznej debacie. Niejako przy okazji Jerzyk zakochuje się w dojrzałej, zamężnej i atrakcyjnej wczasowiczce z Warszawy (Ewa Galusińska), która staje się dla niego „anielicą pierwszej miłości”. Sam zaś Trąba nieustająco wzdycha do żony Naczelnika (Gabriela Fabian).

„Uroczy. Ten staromodny przymiotnik najpełniej oddaje atmosferę, kunszt aktorów, zamysł reżyserski i efekt końcowy produkcji Teatru Modrzejewskiej. „Zabijanie Gomułki” to spektakl nieudziwniony, błyskotliwy, prowadzący widzów ścieżką bliską polskiej rzeczywistości” – ocenił recenzent, kulturoznawca i profesor Leszek Pułka, który obejrzał legnicką premierę przedstawienia.

„Wszystkie postacie zostały przez Pilcha wyposażone w jakiś nadmiar, przerysowanie, przesadę, a Głomb ten karykaturalny rys podchwycił i podkreślił w swojej inscenizacji. To działa. Przez półtorej godziny widownia chichocze jak na kabaretonie w Opolu” – zauważył Piotr Kanikowski z 24legnica.pl. „Wyszło pięknie. To jest taka sztuka, o której po latach się pamięta przede wszystkim ze względu na jej klimat” - dodawał recenzent Radia Wrocław Grzegorz Chojnowski.

Spektakl to także brawurowy popis aktorski Zbigniewa Walerysia. Czytanie recenzji opisujących jego rolę, to dodatkowa przyjemność: „luterski Zagłoba, kuzyn gogolowskiego Chlestakowa, Odyseusz ziołowej nalewki”, „werbalny automat, Papkin zasilany napięciem 40 proc.”, „pijak, który od wódki trzeźwieje”, a także: „upiór polskiego wódopijstwa, wielki mag flachy, zaklinacz alkoholowego odoru, polski Kordian na emeryturze”.

Krytyk i recenzent teatralny Łukasz Drewniak po latach ponownie obejrzał spektakl. W maju 2016 roku jego refleksje zdecydowanie posmutniały: Wciąż kochamy pana Trąbę, tylko że kochamy jakby mniej. Zbigniew Waleryś nadal cudnie gra tę postać, zwłaszcza temat miłości do pani Naczelnikowej. Jest luterskim baronem Münchhausenem, nowym Kordianem, Zagłobą i hrabią Ossendowskim. Karykaturą Nieczajewa i Raskolnikowa. Jeszcze parę lat temu jego opowieść o planie zabicia przewodniczącego Mao była Himalajami absurdu, Czomolungmą nonsensu, Nanga Parbat polskiej patriotycznej utopii wszystkich epok. No i jeszcze ten pomysł ustrzelenia towarzysza Wiesława z chińskiej kuszy… Dziś pan Trąba już mnie nie śmieszy. Pan Trąba mnie przeraża. Bo Trąbów ci u nas jakby dużo więcej niż przedtem. Niektórzy nawet dzierżą ministerialne posady. To i boję się, że jakiś pan Trąba w rządzie wymyśli, że wrak tupolewa trzeba odbić. Jednostka Grom przedrze się przez dwie granice, polecą nisko czterema helikopterami, uzbrojeni jedynie w dekalog i broń krótką. Z nadzieją na pomoc smoleńskiej Polonii. Strzelanina z rosyjską ochroną w hangarze, umówiony kamaz czeka w lasku, gaz do dechy, taranujemy graniczne szlabany, mylimy pogoń i polscy komandosi triumfalnie przywiozą skrzydło na Krakowskie Przedmieście. Pan Trąba z rządu naprawdę może coś takiego wymyślić. A najgorsze jest to, że ktoś może mu uwierzyć. Że to się da, że to trzeba zrobić. Właśnie dlatego nie umiem już patrzeć na ten stary spektakl Jacka Głomba z dawną naiwnością i zachwytem.

Bezwzględnie warto jednak obejrzeć to przedstawienie, a bilet na nie może być doskonałym świątecznym prezentem pod tegoroczną choinką. Weekendowe spektakle na Scenie Gadzickiego 17 i 18 grudnia o godz. 19.00. Przedpołudniowe o godz. 11.00 w czwartek i piątek (15 i 16 grudnia). Bilet 28 zł (ulgowy 17 zł).

Grzegorz Żurawiński