Drukuj

W spektaklu zachwycił mnie przede wszystkim sposób opowiadania, to szczególne wyczucie nieprzekraczające granic pychy, która często razi, gdy dajemy sobie prawo osądu. Co jednak równie ważne – forma koresponduje z treścią. O polsko-macedońskiej „Przerwanej odysei” Roberta Urbańskiego w reżyserii Jacka Głomba pisze Agata Janikowska.


Historyczna narracja narodów wybrzmiewa zazwyczaj podług zasady: nasze wielkie zwycięstwa oraz ich wielkie przegrane. Podważanie etosu bohaterskiej walki wciąż wzbudza ogromne emocje, pomimo potrzeby dystansu, na który już dawno powinniśmy się zdobyć. Historię nader często nadmuchujemy jak balon, pełni dobrych intencji, ale cóż po nich, skoro przesadzona pycha wybucha pustką. Owej pustki znaczenia szczęśliwie nie odnajduję w mającym niedawno swoją premierę spektaklu „Przerwana odyseja” Jacka Głomba. Reżyser przedstawia zupełnie inne podejście do wydarzeń czasów wojny. Odnajduje w nich człowieka – pełnego wad i pozornych sprzeczności; szlachetnego i zdolnego do największej brutalności zarazem. Portret powstaje na tle mało znanych losów dzieci urodzonych w Macedonii Egejskiej podczas greckiej wojny domowej, nielegalnie przetransportowanych m.in. na tereny polskich ziem odzyskanych.

Miejsca akcji to dwa pozornie obce sobie państwa, oddalone o setki kilometrów. Więcej jednak je łączy, niż dzieli. Macedonia pod władzą grecką i polską, uzależniona od Związku Radzieckiego. Ta pierwsza stoi w ogniu wojny, w drugiej pogorzelisko z wolna dogasa. Mamy rok 1948 i musimy zmierzyć się z dramatem jednostki wyrwanej ze swojego kręgu kulturowego i przetransportowanej w obcy świat. Jednostki wyjątkowo bezbronnej i nieświadomej – dziecka, które pozbawione rodziny i domu, traci również swoją tożsamość.

Pierwsza część spektaklu w wykonaniu świetnego zespołu Teatru Modrzejewskiej w Legnicy przedstawia wydarzenia mające miejsce tuż po przewiezieniu dzieci na tereny polskie. Trafiają one do specjalnego ośrodka, w którym ma odbyć się ich wychowanie i przysposobienie do życia. Należy jednak zapytać – na jakich warunkach? Według zasad greckich partyzantów, którzy trzymają pieczę nad tym przedsięwzięciem? Wedle własnych przekonań nauczycielek i dyrektora, czy może podług komunistycznej propagandy ZSRR, która trawi wówczas polską tkankę? Dzieciom zostają odebrane ich macedońskie nazwiska, z przydziału dostają greckie. Nauczycielki uczą je języka polskiego, partyzanci wymagają mowy wyłącznie greckiej. Nauczycielka odbiera im krzyżyki otrzymane w prezencie od rodziców i przekonuje, że jeśli jakakolwiek modlitwa ma sens, to tylko ta do Stalina. Indoktrynacja i cyniczna propaganda? Niezupełnie. Największą zaletą „Przerwanej odysei” jest niewyrokowanie. Jeśli pojawia się osąd, to natychmiast przedstawia mu się inny punkt widzenia. To niezwykła rzadkość w mówieniu o tragediach wojennych, a tym samym mądrość i świadomość tematu twórców spektaklu.

W części drugiej przenosimy się w czasy współczesne, gdzie głównymi bohaterami stają się dorosłe macedońskie dzieci – ich role zostały powierzone aktorom Macedońskiego Teatru Narodowego w Skopje, co niewątpliwie dodaje przesłaniu mocy. Dorosłe ofiary wojny próbują odtworzyć minione wydarzenia, na powrót je interpretując. Urządzają sąd, podczas którego postanawiają znaleźć winę w każdym z dorosłych. Jak ten fragment sztuki ma się do mojej uwagi o niewyrokowaniu? Scena sądu stanowi krytykę ludzkiej skłonności do rozliczania historii. Twórcy pytają nas, czy w narracji historycznej nie da się uciec od ciągłego poszukiwania winy; od nieustannego oskarżania. Wisząca nad nami refleksja zdaje się niezwykle aktualna i uderza podwójnie.

Spektakl stanowi egzemplifikację pamięci i interpretacji wydarzeń minionych. Dramat wojny przemawia bowiem nie tylko poprzez umysł, ale przede wszystkim poprzez ciało. Podkreślona przez jedną z bohaterek pamięć ciała otwiera możliwość sensualnej analizy historii. Nauczyciele z ośrodka początkowo nie rozumieją dlaczego, mimo ich dobrych intencji, dzieci kulą się pod podniesioną ręką. „Dziś, kiedy dym, to po prostu dym. (...) Kroki w sieni, nie drżyj tak, to nie oni, to tylko wiatr” – pisała Agnieszka Osiecka, potwierdzając, że pamięć to nie tyle świadoma analiza, ile cień dawnych przeżyć, który zostaje obecny jeszcze przez długie lata.

W spektaklu zachwycił mnie przede wszystkim sposób opowiadania, to szczególne wyczucie nieprzekraczające granic pychy, która często razi, gdy dajemy sobie prawo osądu. Co jednak równie ważne – forma koresponduje z treścią. Nie znajdziemy w spektaklu nadmiernego epatowania brutalnością, jest to bowiem zupełnie niepotrzebne, odczuwamy ją aż zanadto. Twórcy nie czynią z „Przerwanej odysei” widowiska pełnego niepotrzebnych gestów. Cały czas pozostają jeden krok za prawdziwymi bohaterami dramatu – dziećmi, których autentyczne zdjęcia wielokrotnie wyświetlane są na scenie. To im oddają głos, pozwalają na nowo zaistnieć. Minione okazuje się nie przemijać, ciągle tkwi wewnątrz. Kiedy zyskuje głos, w zamian daje złagodzenie ran, widoczne w idealistycznym zakończeniu spektaklu, które początkowo zupełnie odrzuciłam, uznając za kiepską puentę opowieści, ale teraz wydaje mi się, że tkwi w nim wiele więcej, niż mogło mi się wydawać.

 


(Agata Janikowska, „Kiedy minione nie przemija”, http://www.teatrdlawas.pl, 24.11.2016)