Drukuj

Zmarłego przed pięciu laty patrona dużej sceny legnickiego Teatru Modrzejewskiej wspominano w niedzielny wieczór 6 listopada w teatralnej Caffe Modjeska podczas okolicznościowego spotkania z jego poezją i przyjaciółmi. Bo poezja była drugą po teatrze miłością życia lubińskiego pedagoga, którego wiersze przypomnieli legniccy aktorzy.


„W moim teatrze jest miejsce dla królów, pijaków, meneli, świętych. W moim teatrze ściany słuchają spowiedzi nawiedzonych, odepchniętych, poszarpanych” - napisał Ludwik Gadzicki w wierszu „Teatr moją ojczyzną” dedykowanym legnickiej scenie.

- Takich ludzi już nie ma. Z ich odejściem kończy się pewien świat, a na pewno staje się inny. Dlatego trzeba go przypominać. I to robimy. Jesteśmy jedynym teatrem na świecie, który swojej scenie nadał imię wyjątkowego widza – zauważył dyrektor legnickiego teatru Jacek Głomb otwierając spotkanie z wierszami zmarłego w listopadzie 2011 roku lubińskiego polonisty i poety bezgranicznie zakochanego w teatrze.

W wypełnionej jego przyjaciółmi legnickiej kawiarni teatralnej wybrane wiersze Ludwika Gadzickiego czytali aktorzy: Małgorzata Urbańska, Ewa Galusińska, Gabriela Fabian, Mateusz Krzyk i Bogdan Grzeszczak. Szybko można było doświadczyć, że obcowaliśmy z poezją bardzo osobistą, delikatną, wręcz intymną. Pełną wspomnień o matce, ojcu, siostrach. Pełną ludzi. Dedykowaną znajomych i przyjaciołom, w tym także poetom, których spotkał na swojej drodze, z którymi toczył poetyckie dialogi. Poezją z wyczuwalną nutą smutku, przemijania, straty i samotności.

Wieczór był także okazją do wspomnień o człowieku, który był postacią wyjątkową, skomplikowaną, niejednoznaczną i bardzo osobną. Chroniącą swoją tajemnicę. – To była samotność skrywana wśród ludzi, którymi się otaczał. Ukryta za aktywnością, bywaniem, życiem towarzyskim. Było to widać szczególnie w jego pozbawionym wielu sprzętów mieszkaniu zawalonym stosami książek, gazet, notatek i papierów – wspominał legnicki poeta Grzegorz Tomicki.

O Ludwiku Gadzickim bezspornie powiedzieć można, że choć miał mieszkanie, to nie miał domu. Nigdy nie założył rodziny. Praktycznie nie przyjmował gości, nawet przyjaciół. Żył ciągle w drodze. Od wczesnego rana do późnej nocy. Po przejściu na nauczycielską emeryturę krążył między zaprzyjaźnionym osiedlowym kioskiem z gazetami na lubińskim Przylesiu, kwiaciarnią, szkolnym sekretariatem i kasą biletową legnickiego teatru. Nie miał samochodu. W domowej pustelni żył bez pralki, lodówki i telewizora. – Nie miał paszportu, nie wyjeżdżał za granicę, długo nie miał komórki, a był czas, że nie miał nawet dowodu osobistego, który zgubił. Bardzo go kochałam – zauważyła lubińska nauczycielka i koleżanka Małgorzata Łomnicka-Rogal.

- Ludwik nazywał mnie „matką przełożoną”. Mnóstwo czasu spędził u mnie, w kasie biletowej legnickiego teatru, do którego przez wszystkie te lata przywoził młodzież z górniczej szkoły, w której był polonistą. W Lubinie mieszkaliśmy na tym samym osiedlu, naprzeciwko siebie. Ostatnio złapałam się na tym, że nie zaglądam już w jego okna, czy pali się w nich światło. A tak było przez lata – wspominała wzruszona Grażyna Owczarek.

Beata Witek z legnickiego PTTK zapamiętała go jako wieloletniego jurora „pielgrzymki krasomówców”, jaką były coroczne konkursy recytatorskie dla młodzieży. – Był z nami do samego końca. W listopadzie 2011 roku zasłabł podczas tego konkursu i trafił do szpitala. Dwa dni później dowiedziałam się, że nie żyje – zauważyła.

- Udało się nam wydać tylko dwa tomiki jego wierszy. Planowaliśmy trzeci, bo Ludwik zapewniał, że przygotowuje nowe wiersze. I chyba to robił, choć nie zdążył. Sporo z tego, co pisał, uległo rozproszeniu. Może jeszcze odnajdziemy te zagubione wiersze, a wtedy postaramy się je opublikować – deklarował Franciszek Grzywacz, legnicki wydawca poetyckich tomików Gadzickiego.

Wśród uczestników niedzielnego spotkania w teatralnej kawiarni była kikunastoosobowa grupa gimnazjalistów ze Spalonej. Przyjechali ze swoją nauczycielką Alicją Chrobak, żoną ucznia Ludwika Gadzickiego. Ta obecność była jak symbol. Przez lata podobnie bywali uczniowie górniczej szkoły z Lubina, w której Gadzicki przez 33 lata uczył języka polskiego, miłości do literatury i teatru

Przez całą - już niemal 40.letnią - historię legnickiego teatru Ludwik Gadzicki był stale w nim obecny. Od pierwszej premiery „Lata w Nohant”  Iwaszkiewicza w listopadzie 1977 roku, po wrześniową premierę „Orkiestry” Krzysztofa Kopki i Jacka Głomba w 2011 roku. Od grudnia tego samego roku patronuje dużej scenie Teatru Modrzejewskiej w Legnicy. Nadal jest obecny w miejscu, w którym spędził pół życia.

Grzegorz Żurawiński