Najnowsza pozycja w legnickim repertuarze teatralnym to najprawdopodobniej najgłośniejsza produkcja na polskich scenach w ostatnich miesiącach. Dwa dodatkowe przedstawienia sztuki Przemysława Wojcieszka na Scenie Gadzickiego odbędą się w nadchodzący weekend - w sobotę 11 czerwca o godz. 19.00 oraz w niedzielę 12 czerwca o godz. 21.00.


Pora, o której rozpocznie się niedzielne przedstawienie, jest zdecydowanie nietypowa. To jednak ukłon w stronę kibiców piłki nożnej, bowiem to właśnie w niedzielę 12 czerwca o godz. 18.00 polscy piłkarze rozpoczną swój pierwszy mecz na mistrzostwach Europy we Francji. To jednak szansa dla tych, którym do tej pory nie udało się obejrzeć tego głośnego spektaklu z powodu braku biletów. Na niedzielne przedstawienie nie powinno być z tym problemu, odmiennie niż będzie to miało miejsce w przypadku spektaklu sobotniego, na który biletów zostało już niewiele.

„Hymn narodowy” to przedstawienie o skłóconej Polsce tu i teraz oraz o społecznym zagubieniu, a także o demonach polskiej polityki i niebezpiecznie narastającej wrogości. Spektakl jest gorący. Rzadko się bowiem zdarza, że publiczność oklaskuje aktorskie popisy w trakcie przedstawienia, a po nim manifestacyjnie nagradza wykonawców owacjami na stojąco. Spektakl ma też swoich zagorzałych przeciwników. Co ciekawe, głównie wśród tych, którzy go nie oglądali i nie zamierzają tego robić. Należy do nich m.in. prezes TVP Jacek Kurski, który zdjął nawet z anteny Pegaza, by uniemożliwić rozmowę z twórcami legnickiego przedstawienia.

Nieczęsto się zdarza, by o teatralny spektakl spierano się w polskim sejmie. Na dobrą sprawę, chyba ostatni raz zdarzyło się to za komuny, w zamierzchłym i nieznanym młodym roku 1968 z okazji zdjęcia z afisza „Dziadów” Mickiewicza wyreżyserowanych przez Kazimierza Dejmka, które oskarżono o antyradzieckość. O „Hymnie narodowym” sporo już pisano m.in. w Newsweeku, Polityce, Dzienniku Gazecie Prawnej i w wielu innych miejscach. Także w niemieckim Frankfurter Algemaine Zeitung.

Przed jednym z przedstawień legniccy narodowcy witali publiczność ulotkami domagającymi się zamknięcia Teatru Modrzejewskiej i wymierzenia Wojcieszkowi kary za antypolskość. Oni także nie oglądali spektaklu, ale wiedzą, bo mogli np. przeczytać tekst innego z tych, co wiedzą lepiej bez takiej konieczności. „Polskojęzyczni artyści już nie testują naszej odporności na kicz i bluźnierstwo, oni idą po całości. Żeby było totalnie, to wzięli się za poniewieranie symboli narodowych. Tak jest w przypadku spektaklu „Hymn narodowy” w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy – pisał Tomasz Żak w portalu Polonia Christiana.

Ci, co widzieli, piszą inaczej. „Wojcieszek wraca po sześciu latach do teatru, by na legnickiej scenie odpowiedzieć na pytanie, które wielu sobie dziś zadaje: co zrobić, żeby Polska nie zamieniła się w piekło na ziemi. „Hymn narodowy” to odpowiedź bardzo w stylu autora: mieszanka publicystyki, kabaretu, rysowanych grubą kreską postaci i love story, z ulubionym, niemodnym happy endem w finale” pisała  – Aneta Kyzioł w Polityce.

„Wychodzę z Modrzejewskiej jak ze snu, który się nie kończy. Przywiodła mnie tu sytuacja nowego kraju, który chce mnie wrzucić do podziemia. Pozostaje myśl, że ta psychoza urodzi, podobnie jak to miało miejsce w pamiętnej przeszłości, nowy, artystyczny porządek. Mówienie przez skrzypiące szafy, dziurki od klucza, kratki wentylacyjne. Być może to mówienie, które przychodziło dotychczas tak łatwo, będzie mówieniem oczekiwanym, szukanym, odgrzebywanym wciąż na nowo. A teatr stanie się miejscem stymulacji, kuracją tlenową. Narodzi się nowy Pegaz (nie mylić z tym reanimowanym) na miarę nowego czasu” - zauważył w Dzienniku Teatralnym Janusz Łastowiecki.

„Hymn narodowy” smakuje słodko-gorzko niczym wyjęty z popiołu gorący ziemniak, syci miąższem, lecz parzy dłonie i wargi zwęgloną skorupą. Nie jest scenicznym arcydziełem, ale to jedna z najciekawszych propozycji rozmowy z artystami o Polsce. Oczywiście jeśli jeszcze chcecie rozmawiać o Polsce i oglądać niezakłamanych artystów – ocenił Leszek Pułka w portalu Teatralny.pl.

„Wojcieszek pozszywał swój „Hymn narodowy” z różnych kawałków. Jest love story ze współczesną Polską w tle. Są polityczne skecze, które sprawdziłyby się na kabaretonie w Opolu, i oazowe śpiewy. Wszystko lajcik, żaden skandal, nic poruszającego – gdyby nie sportretowane w onirycznych koszmarach upiory prawicy, które w spektaklu wypełzają spod zasypanej styropianem sceny” – pisał popremierowo Piotr Kanikowski w portalu legnica24.pl.

Twórca przedstawienia nie kryje, że i w nim publiczne reakcje na spektakl wywołały spore emocje. -  Ludzie wyciągają mnie zza kulis i biją mi brawo - mówi. - Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Czuję się jak Stachurski w Białymstoku. Genialnie – zauważył ostatnio w rozmowie z dziennikarzem Newsweeka.

Grzegorz Żurawiński