„Gdy przyjdzie sen – tragedia miłosna" w reżyserii Pawła Wolaka i Katarzyny Dworak to zdecydowanie najlepsza jak dotąd festiwalowa prezentacja Teatru Lubuskiego w Zielonej Górze, która niepostrzeżenie zaszczepia w umyśle odbiorcy ostrzeżenie: uważaj, czego sobie życzysz! Przedstawienie legnickiego duetu autorów i reżyserów na Gorzowskich Spotkaniach Teatralnych recenzuje Agnieszka Moroz.


Występy Teatru Lubuskiego na Gorzowskich Spotkaniach Teatralnych należą już do tradycji. Co roku zielonogórski teatr prezentuje inny pod względem formy i tematyki spektakl, który z pozostałymi przedstawieniami zespołu łączy jedynie rozmach przedsięwzięcia.

Z przeglądu na przegląd oferowane przez zielonogórzan propozycje są jednak dojrzalsze i podejmują coraz poważniejszą problematykę, piętrząc pytania natury moralnej czy filozoficznej. „Gdy przyjdzie sen – tragedia miłosna" w reżyserii Pawła Wolaka i Katarzyny Dworak to zdecydowanie ich najlepsza jak dotąd festiwalowa prezentacja, która niepostrzeżenie zaszczepia w umyśle odbiorcy ostrzeżenie: uważaj, czego sobie życzysz!

Opowieść napisana i wyreżyserowana przez Pawła Wolaka i Katarzyny Dworak (którzy odpowiadają także za – doskonale wypracowany – ruch sceniczny) na początku budzi skojarzenie z opisaną w „Chłopach" historią Jagny. Jedna z głównych postaci dramatu, Barbara, pod wieloma względami przypomina bowiem bohaterkę Reymonta. Podobnie jak ona marzy o lepszym życiu, z dala od zastygłej w konwenansach i zabobonach wsi, w której przyszło jej mieszkać. Jak ona wdaje się w romanse, marząc o wzniosłym uczuciu, i tym samym wyraźnie odstając od wiejskiej społeczności, zajętej pracą w polu, a rozrywki upatrującej wyłącznie w weekendowym upijaniu się w remizie. Ostatecznie losy Barbary toczą się jednak innym torem, nieodwołalnie splatając z kolejami życia jej męża, Jana.

Jasiek jest „swoim chłopem" lubianym przez wszystkich mieszkańców wsi. Samotne wdowy zawsze znajdują dla niego pracę, wiejskie dziewczęta nieustannie posyłają mu uśmiechy i powłóczyste spojrzenia, a mężczyźni – w razie potrzeby – gotowi są stanąć za nim murem, solidarnie broniąc jego racji. Wszystko to zmienia się jednak w przeciągu jednego dnia – tego samego, w którym ziszcza się marzenie Jana o głównej wygranej w loterii Lotto.

Pozornie banalny zwrot akcji zostaje bardzo ciekawie rozwinięty, stając się płaszczyzną dla wielu ważkich rozmyślań głównego bohatera. Jasiek zauważa na przykład, że w żaden sposób nie jest w stanie nasycić głodu, który narastał w nim przez długie lata biedy i wyrzeczeń, bo przecież zawsze może być drożej, smaczniej, bardziej luksusowo. Z tej perspektywy kawior okazuje się tylko mdławą zbitką rybich jajeczek, ubrania z metką kłębowiskiem szmatek, a ekskluzywna „pani do towarzystwa" przeciętną kobietą. Mężczyzna odkrywa także, że chociaż jego stosunek do dawnych znajomych czy sąsiadów się nie zmienił, mieszkańcy wsi odsunęli się od niego i zaczęli go stygmatyzować. Spełniający się sen bohatera nie wiedzie go zatem ku życiu, o jakim zawsze marzył, przeciwnie – staje się wstępem do śmierci. Jego dotychczasowe zajęcia i przyzwyczajenia tracą rację bytu, a on sam umiera dla wszystkich, którzy kiedykolwiek go znali.

Za najważniejszy filar przedstawienia „Gdy przyjdzie sen – tragedia miłosna" zdecydowanie należy uznać występujących w nim aktorów. Konstrukcja spektaklu opiera się bowiem na wyzyskiwaniu całej gamy ich umiejętności – począwszy od dużej scenicznej ekspresji, przez zręczne ogrywanie ciekawej, choć wyjątkowo niewygodnej dla tak licznej – bo aż osiemnastoosobowej – grupy scenografii (złożonej z ciasnej długiej ławy z pulpitami oraz owiniętych folią balkonów, pełniących m.in. rolę dyskotekowych parkietów), aż po chóralne prowadzenie narracji, połączone ze specyficznym „zawodzącym" śpiewem i wydawaniem szeregu zwierzęcych odgłosów. Na pochwałę zasługują przede wszystkim bardzo przekonujący odtwórcy głównych ról: Alicja Stasiewicz (Basia), Ernest Nita (Jasiek) i Aleksander Stasiewicz (Mietek). Uznanie należy się także aktorkom drugiego planu odpowiedzialnym za humorystyczne akcenty: Elżbiecie Donimirskiej (wcielającej się w rubaszną Walczakową, wykonującą na scenie remizy przezabawny taniec) i Kindze Kraszewskiej-Brawer (grającej sklepikarkę Ewę, której śmiech zaraża publiczność).

Klimat przedstawienia współtworzą piękne i niepokojące zarazem projekcje multimedialne autorstwa Adrianny Dziadyk. Pojawiające się w nich motywy, takie jak stada kruków, budzą skojarzenie z dawnymi ludowymi omenami śmierci, przez co uosabiają rodzaj mrocznej przepowiedni, piętrzącej jeszcze napięcie związane z gwałtownym przebiegiem zdarzeń.

Wyreżyserowany przez Pawła Wolskiego i Katarzynę Dworak spektakl jest opowieścią o tym, jak tragiczne w skutkach mogą okazać się akty dumy i infantylne międzyludzkie gry. Wyraźnie przestrzega on odbiorcę, kreśląc w jego umyśle trudne do zapomnienia, ponure przesłanie: „Zważ, by wszystko, co robisz i czego sobie życzysz, było warte związanych z tym konsekwencji."

(Agnieszka Moroz, „Sen jako wstęp do umierania”, Dziennik Teatralny Szczecin, 11.11.2015)