Drukuj

- Wizerunek kibiców na ogół jest bardzo prosty, czym oni zresztą są zrażeni, a w sumie to nie jest takie czarno-białe. Są kibice, którzy honorowo oddają krew i ci, którzy robią wszystko, żeby tę krew przelać – mówi legnicka aktorka Magda Drab, koordynatorką scenicznego projektu „Dzielni chłopcy” w rozmowie z Katarzyną Gudzyk. Więcej w sobotę 27 czerwca na Scenie Gadzickiego.


"Dzielni chłopcy" to sztuka o kibicach?

– Sztuka opowiada o losach piątki kibiców, wśród nich jest też dziewczyna, fanatyków piłki nożnej. Chciałam, aby była to rzecz mogąca pokazać, gdzie jest miejsce kibiców w mediach, w świecie, jak i do czego próbuje się ich używać. Oni są tym mocno rozgoryczeni, próbują się dystansować, a z drugiej strony bycie kibicem, ten rodzaj przywiązania do grupy i barw klubowych jest dla nich niezrozumiale ważny. Pokazuję losy pięciu osób wobec stadionowej rzeczywistości.

Podobno pomysł na sztukę wziął się od hasła dzielni chłopcy?

– W pewnym sensie tak, ponieważ najpierw powstał tytuł. Pomyślałam o kibicach jak o  plemieniu, o barwności i teatralnej wyrazistości tego środowiska. A ponieważ nie miałam o tym większego pojęcia, uznałam, że jest to fajna okazja do przygody, do poznania czegoś, odkrycia i zrozumienia. W każdym razie na początku miałam tytuł i pomysł, że może warto się temu bliżej przyjrzeć, a później był projekt i stypendium ministra.

Jak rozumiem nie jesteś pasjonatką piłki nożnej, kibicką?

– Pierwszy raz byłam na meczu w trakcie pracy nad sztuką.

Jak wrażenia ze stadionu?

– W Katowicach, skąd jestem, kibice Gieksy idąc na mecz przechodzili pod oknami mojego domu. Zapamiętałam z tego krzyki i poprzybijane do drzew szaliki Ruchu Chorzów. Dlatego na początku trochę się bałam, ale to było pierwsze wrażenie, a potem odkryłam w tym wiele bardzo różnych emocji, od przywiązania do nawet patriotycznego patosu. Najciekawsze, że kiedy już się jest na meczu, to faktycznie – tak, jak mówią kibice – nie patrzy się za bardzo na to, co dzieje się na boisku. Ja też nie patrzyłam.

Jeśli nie patrzą na mecz, to po co idą na stadion, co się liczy?

– Liczy się to, że są koledzy, grupa, wspólnota. Tam trzeba się wyżyć i dać z siebie wszystko, krzyczeć i śpiewać nawet, gdy boli gardło i nie dają już rady, bo doping ma ponieść drużynę do zwycięstwa. To trochę jak praktyka religijna lub rytuał, w którym uczestnictwo ma sens, jeśli jesteśmy odpowiednio zaangażowani.

Czyli jest coś w haśle: nigdy nie mów swojej żonie, jak działałeś na stadionie?

(śmiech)

Jak powstawała sztuka, chodziłaś na mecze, rozmawiałaś z kibicami?

– Projekt miał swój harmonogram. Przewidywał czas na czytanie książek, filmów dokumentalnych i fabularnych, na prześledzenie gazet i artykułów o kibicach. W tym czasie umawiałam się też na pierwsze spotkania. Potem jeździłam głównie do kibiców GKS-u, ale też Górnika Zabrze i chłopaków z Ruchu Chorzów. Spotkałam się z kibicami Miedzi Legnica, a w Łodzi – Widzewa. Konsultowałam się z socjologiem sportu i policjantami z katowickiej prewencji. W oparciu o te rozmowy i filmy powstał materiał, na bazie którego tworzyłam postaci, a później pracowaliśmy nad nimi z aktorami.

Media pokazują kibiców dosyć tendencyjnie, a jaki obraz wyłonił się z tych rozmów?

– Tendencyjność mediów w sprawie kibiców jest ogromna i to też była jedna z przyczyn, dla których chciałam zbadać temat. Natomiast rozmowy z nimi dały mi obraz masy tworzonej przez bardzo różnych ludzi. Na stadionie spotkałam i ateistów, i osoby głęboko wierzące. Narodowościowców i zwolenników PO. Wydaje mi się nawet, że to my, ludzie, potrzebujemy jakiegoś obrazu kibica czy policjanta i aby go stworzyć, często sięgamy po stereotypy, a rzeczywistość nigdy nie jest jednowymiarowa. Tym, co może ich jednak łączyć jest dla mnie patriotyzm.

W jakim wymiarze?

– Lokalnym, ale nie tylko. To się też przekłada na polskość. Oni mają bardzo różne poglądy polityczne, ale łączy ich lojalność wobec grupy i poczucie przynależności. Mam wrażenie, że w sytuacji, kiedy trzeba by walczyć za kraj, za miasto czy w ogóle identyfikować się z jakąś grupą, wielu zwłaszcza młodych ludzi miałoby z tym problem. Kibice natomiast naprawdę wierzą w to, że stoją za czymś ważnym, czego muszą bronić. Poczucie, że są grupą, przynależą do wspólnoty jest dla nich bardzo ważne. Wielu z nich mówiło o tej sile więzi klubowych. Podobno jest tak duża, że za kolegów można oddać życie, a od tego już bardzo blisko do tematu narodu i poświęcenia.

Mówiąc o sytuacji kibiców zwróciłaś uwagę na to, że twoim zdaniem są mocno użyci.

– Tak, zresztą zwracam na to uwagę w tekście dramatu. Opowiadali mi o tym, że bywają sytuacje, kiedy zgłaszają się do nich na przykład kandydaci na radnych. Ponieważ jest to duża i zwarta grupa, w wyobraźni niektórych funkcjonuje przekonanie, że wystarczy zdobyć poparcie jednego z nich, a pozostali zagłosują podobnie. Kibicom jednego z klubów proponowano nawet wyjazd w zamian za głosowanie. To, że gra się nimi politycznie widać też w mediach. Kiedy Platforma wypowiedziała wojnę kibicom, nagle zaprzyjaźnił się z nimi PiS. Prócz tego są też media, które zależnie od linii programowej pokazują ich z najgorszej strony lub głoszą na ich temat peany. Wizerunek kibiców na ogół jest bardzo prosty, czym oni zresztą są zrażeni, a w sumie to nie jest takie czarno-białe. Są kibice, którzy honorowo oddają krew i ci, którzy robią wszystko, żeby tę krew przelać.

Szalikowcy, ultrasi, chuligani, animalsi, pikniki... Każda z tych kibicowskich grup jest inna. Jak takiej różnorodności nadać spójną formę sceniczną?

– Skupiliśmy się na bohaterach. Starałam się, aby każda z osób dramatu reprezentowała inną grupę. Jest kibic niewidomy, inspirowany postacią Marcina Kaczorowskiego, dosyć znanego kibica Widzewa Łódź. On reprezentuje grupę kibiców niepełnosprawnych, ale jest też najbardziej ultrasowski. Krzysiek reprezentuje grupę kibiców wykształconych i świadomych, Radek to chuligan i jest jeszcze Olaf, prosty chłopak, po którym możemy się spodziewać małych stadionowych patologii. Ale – moim zdaniem – to wynika z człowieka, nie z kibicowania. Frustracje i patologie biorą się z warunków życia. Jeśli będziemy tworzyć zdrowe społeczeństwo, nie będzie stadionowej przemocy i wandalizmu, bo kibicowanie wcale do tego nie zachęca.

Projekt kończy się czytaniem, a myślisz o tym, żeby tę sztukę przenieść na scenę?

– Pracuję w teatrze, więc pisząc od razu wyobrażałam sobie, co można by z tego utkać na scenie. Możliwe, że tak się to ułoży, ale nie chcę niczego zapowiadać, bo jest na to o wiele za wcześnie. Poza tym teatr cały czas szuka nowych nisz. Sięga po takie formy jak serial teatralny czy właśnie czytanie, ponieważ daje to widzowi zupełnie inny kontakt ze sztuką. Scena i czytanie to dwie różne formy. Ponieważ czytając spotykamy się z widzem na takim etapie, na którym zazwyczaj go nie ma, jest to w pewnym sensie bardziej pierwotne. I jest to też otwarcie dyskusji. Spotykamy się z tekstem na równej stopie, możemy go jakoś odebrać i skomentować.

Jeśli mówisz o komentarzach, były jakieś informacje od kibiców po tym, jak napisałaś tekst?

– Gotowy tekst wysłałam większości osób, z którymi rozmawiałam i reakcje są różne, lecz w większości pozytywne. Choć jest i taka opinia, że ten tekst stawia kibiców w złym świetle. Jeden chłopak napisał, że liczył na coś innego, ale w większości kibice mówią, że wyszło super i nie mogą się doczekać, kiedy to będzie na scenie.

Dziękuję za rozmowę.

(Katarzyna Gudzyk, „Duch plemienia, czyli o szalikowcach inaczej”, Tygodnik Regionalny Konkrety, 24.06.2015)